Żywia pod własną obserwacją. O sylwetce twórczej Marii Fraszewskiej

Mirosław Kuleba

Żywia
pod własną obserwacją

O sylwetce twórczej Marii Fraszewskiej

– Forma to objaw jedynie zewnętrzności – mówi.

– Cóż więc jest poezją? – pytam.

– Ja jestem poezją – odpowiada z uśmiechem.

– A kim jest Żywia? – dociekam.

– To ja.

– Żywia obnaża kamień w embrionie – i to ty? A więc jest tylko śmierć?

– Och, to straszny wiersz… Bardzo okrutny.

– Po co?

– To wyraz mojej wiedzy o życiu.

Nasze pierwsze spotkanie przed laty. Zgromadzenie lokalnych poetów i zwykłych literatów, w miejskiej książnicy. Profesor Jan Kurowicki, liryczny szyderca, który tam ozdabiał głowy wybranych wawrzynem, sprawiedliwie rozdzielając zaszczyty i litościwe recenzje, jej przyznał laur poza konkurencją. „Co tam poezja, patrzcie” – powiedział, kiedy do nas podchodziła. Później niczego nie mówił, lecz widziałem, że stracił swój święty spokój, który nagle zaczął z nim igrać.

Poezja przybrała postać cielesną, ukrytą pod brązowym golfem o grubym splocie i stosowną resztą. Lecz była tam domyślnie i każdy z nas, poetów i literatów, i profesor-poeta (który chwilowo jakby wypadł z gry w oddalane zbliżenia), intensywnie się jej domyślał. A ona, Poezja, patrzyła na nas pacierzami bławatków i uśmiechała się zagadkowo, tasując własne wawrzyny.

A kiedy rozdała je niesprawiedliwie, poskramiając na chwilę modliszki w głowie, dociekałem Poezji źródeł. Była szczodra, otworzyła zdroje, które wzbierały w wazonie, i ubrała niebo w obłoki. Roje słów w nie brała, więc szybko straciłem nadzieję na poznanie istoty rzeczy, kiedy oznajmiła:

jestem tak niezrozumiała że cały czas

poświęcam na zrozumienie

siebie

Żywiorys: Żywia jest blisko nieba

Kiedyś sporządziła eksplikację swego żywiorysu, którą nazwała rozwinięciem prywatnym tematu w hołdzie epoce baroku i ku chwale kontrowersyjnym działaniom w układzie interakcjonizmu symbolicznego. Ekscerpt z dni i nocy kobiety subtelnej i lingwistycznie złożonej został podzielony na akty (bez podtekstów), pierwszy zaś akt opowiadał o tym, jak odkryła ukryte wartości „słowa pisanego”.

Jako dziecko długo nie mogła zrozumieć, dlaczego ludzie mówią sobie: dzień dobry, ale nie przywiązują wagi do tego, aby był dobry, tym bardziej że właśnie jest wieczór. Odnajdywała rzeczywistość zawartą w zdewaluowanym słowie – życzeniu. Teraz, po latach, już wie, że według teorii Simmela treść słowa została włożona w formę. Ta forma stała się schematem. „Pierwotny przekaz – treść, zmienił znaczenie, ale nadal pełni rolę symboliczną, w procesach więzi społecznych przełamuje bowiem pierwszą barierę obcości” – zanotowała w swoim żywiorysie.

To wtedy uwierzyła, że w literach mieszkają bajki. Wpatrywała się w druk. Szukała w wyrazach podobnych znaczków i rozdzielała litery, wsłuchując się w ich brzmienie. Pierwszym słowem, które rozszyfrowała, był wyraz „stoi”, który napisała w wersji łączonej: „100-i”.

Był to czas dzieciństwa, kiedy przy sięgała gwiazd, najbliżej nieba. A może jednak bardziej

                na ziemi

                w zbliżeniu

Żywiorys: Żywia garściami rwie strumienie

W akcie drugim opisała swoją metafizyczną śmierć kliniczną, czyli związek małżeński. Z podtytułem: „Jak z niczego otrzymałam nic”. Miejscem akcji była granica wsi i lasu, leśniczówka pod Zieloną Górą. „Skrót akcji: rozkład organiczny z wykluciem – zarodkiem nowego pokolenia”.

W akcji aktu drugiego swoje role grały:

– stara służbowa leśniczówka, z pierwszym przygłuchym sąsiadem mieszkającym na dziesięć rzutów kamieniem, wszystko za cenę odejścia z miasta i złudnego poczucia wolności („a to był pierwszy krok ku śmierci”);

– dach nad głową, do ciągłego inwestowania;

– meble kuchenne za pożyczkę dla młodych małżeństw;

– meble do pokoju (samochód dostawczy zawraca spod sklepu, wyładunek loco leśniczówka);

– ziemia uprawna dzierżawiona od państwa plus sprzęt z PGR (od państwa, ale na czarno);

– przedpłata na „malucha” i utrata miesięcznie 1/3 zarobków jedynego żywiciela rodziny.

Scenopis:

– hodowanie drobiu jako forma dożywiania lisów i zdziczałych kotów;

– hodowanie świni jako forma znęcania się nad zwierzęciem;

– hodowanie królików, czyli uciążliwe zrywanie trawy i buraków pastewnych, aby się przekonać, że królika zjeść nie można (chyba że jest się służbowym jamnikiem);

– hodowanie baranów na kożuch i kilogramy wełny, aby dziergać do starości;

– uprawa przydomowego ogródka jako forma przepędzania czasu do przyszłości.

W finale akcji scenicznej ofiara leśniczego spektaklu zaczyna zadawać pytania. Rwać strumienie miast włosów na głowie.

Żywiorys: Żywia zrywa wiatr z ziemi

Nadszedł zatem czas na akt trzeci, który jeszcze nie był kulminacją, chociaż Poezja uwolniła wtedy obrazy uwięzione w szybach. W sferze lingwistycznej i personalnej. Akt o tytule „Granice graniczności, wahania i niekonsekwencje, aż…”, był czasem dojrzewania wyfruwających nasion płomieni. Odkryła, że

         ktoś kiedyś rozwiał wiatr

         na wieczną tułaczkę

Zrozumiała, że wiatr jest tym drżeniem, które przenika jej ciało, kruszy skały i wietrzy zło. I zdecydowała:

                wizerunek wiatru

                na kształt i podobieństwo twoje

                uwieszę u szyi

Żywiorys: Żywia ściąga klątwę na wodę

Nastało „Nowe Życie Na Granicy Transcendencji, Wielki Rok 1990”. Wszystko wielkimi literami. Akt czwarty, o treści: wybuch twórczości poetyckiej. Niewątpliwie kulminacja sztuki scenicznej pisanej przez męczennicę tęskną, rozpiętą na tęczowych kolorach ros łąki. Radosny wylot ku niebu, ciała składającego się z niebytu. W rejony, gdzie mogło się może ucieleśnić.

W scenie pierwszej znajdowała swoje miejsce, które nie ma brzegów ani kształtów, za to istnieje samo w sobie i w przestrzeni. Była to lingwistyka. Z rozmysłem rozbijała słowa na dźwięki.

Następna odsłona była poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie: czy możliwe jest, aby świat skończył się w momencie powrotu do swojego punktu wyjścia? Kiedy tak się dzieje? Jeżeli na świecie rośnie obszar nieświadomości, to następuje proces regresji, powrót do mitologicznego chaosu. Metaforycznie: powrót świata do punktu wyjścia. W pierwotnym chaosie tylko chaos jest bytem, innych nie ma. Nie ma Poezji, która staje się zupełnie rozwiana.

Scena trzecia to zapis erupcji komunikacji alternatywnej. Przyjaźń z Totartem, który wydaje w śladowym nakładzie Rozmowy mruczącej kotki z mrukliwym kotem. W „Metafizyce Społecznej”, alternatywnym dodatku do „Tygodnika Literackiego” redagowanym przez Totart, drukuje swoje poezje z tomiku, którego pierwotny tytuł miał brzmieć wzburzająco „puszcza dziewicza bańki nosem”. We fragmentach emituje go Radio Zachód, jako Obwarzanków marzące wianki. Drukuje w zrodzonym w podziemiu awangardowym „brulionie”. W zielonogórskim wydawnictwie AND wydaje tomik o tytule połowicznie skomercjalizowanym Wio w snach, ktorego treść zostaje wyróżniona nominacją do Lubuskiego Wawrzynu. Tak, to właśnie wtedy profesor Kurowicki dostrzegł w niej dziewczynkę, która jeszcze nie zdziczała w dorosłość.

A przecież patrzył na to samo, co ja – bukorodzicę o leniwych ruchach kotki, w której usta wlewało się światło.

Na samotną amazonkę, którą zobaczył poeta zielonego eteru, Czesław Markiewicz, jak przemierza jędrność semantycznych wertepów.

Żywiorys: Żywia dotyka kamienia do żywego

Opis sytuacji w akcie piątym, nie ostatnim: wzniosła desperacja, poczucie swobody i realizowanie się w wolności wyborów, brak mieszkania, pracy, meldunku w mieście Zielona Góra, brak kogokolwiek bliskiego i brak możliwości powrotu do… Cel: zdobyć meldunek, pracę i mieszkanie, dać poczucie bezpieczeństwa swojemu dziecku.

Rozwój sytuacji: jest ktoś bliski i jest jego artystyczny alkoholizm, czyli z deszczu pod rynnę; jak niemoc zmienić w moc; na dnie – grupa wsparcia – punkt odbicia – w górę – oddech i na wierzchu. Praca w firmie wysyłkowej (oszukiwanie, dla chleba: wielokrotne wpisywanie tych samych danych do bazy adresowej oraz stosowanie nadmiaru znaków, kropek, spacji; przy okazji praca na czarno, czyli wpisywanie adresów korzystając z komputera oszukiwanej już firmy). Dziennikarstwo, współpraca z lokalnymi tygodnikami i komputerową agencją prasową, zarobkowanie do określonych kwot, aby ominąć PIT-y, przy jednoczesnym zarejestrowaniu w urzędzie pracy jako bezrobotna (korzyści: ubezpieczenie zdrowotne i przedłużona wypłata zasiłku na dziecko). Literatura. Stała praca. Mieszkanie.

Dogłębnie gnębiące lata transformacji na kapitalizm. A wokół szklił szczaw traw, a w głowie, oprócz modliszki, miłowiosna w lilosnach.

Krajobraz wewnętrzny

Jest wytrawnym analitykiem swej wrażliwości, rozpiętej w nieogarnionej przestrzeni słowa. Sama powiedziałaby: analityczką. Zawsze z naciskiem na żeńską formę. Jest socjolożką i psycholożką, i pedagożką-moralizatorką (ja wolałbym analityka, gdyż, jeśli miałbym na chwilę pójść jej ścieżką, jaki widok znajdę po rozbiorze analityczki na części?).

Cały czas jest pod swoją obserwacją. „Świadomość samej siebie zapewnia mi intensywność przeżyć. Moje tu i teraz jest rozległe. Moja przestrzeń życiowa jest zależna ode mnie, od mojej świadomości tej przestrzeni. Jestem tu i teraz skutkiem przeszłości, a bramą ku przyszłości, progiem, który wciąż się przekracza. Najpierw bowiem przekraczamy granice w sobie. Pragniemy, a więc aby pragnienie zaspokoić, zakreślamy własną drogę prowadzącą do celu. Tego rodzaju rozumienie jest według mnie schematem – ruchomym. Z samego znaczenia semantycznego pojęcia schemat wynika, że jest to fotografia, czas i przestrzeń zatrzymane.

Schemat ten realizuje się w byciu – w przeżywaniu i działaniu tu i teraz z odniesieniem w jutro i z wiedzą przeszłości. To, co pozostawiam, jest przeszłością.

Istnieje zależność pomiędzy poczuciem wolności, świadomością i wyborami decyzyjnymi (moje JA jako wyznawca interakcjonizmu symbolicznego). Budowanie własnej tożsamości trzeba zacząć od stwierdzenia własnego języka, aby podać swoją definicję bycia w świecie. Człowiek stworzył z marzeń, z wyobraźni, z chęci polepszenia, udogodnienia życia, wdarcia się w los – systemy językowe, nowe wzory zachowań powstały na tej właśnie bazie. Język tworzy środowisko, ale też odrębny świat.

Widzenie życia, odbieranie i przekaz, jego interpretacja, możliwość zrozumienia, a więc też odnalezienie, potwierdzenie własnego życia (czyli proces samoświadomości) staje się możliwe poprzez mówienie. Opowiedziałam więc swoją historię. Stworzyłam też swój świat, opisałam go i przedstawiłam, wyciągnęłam z mroków podświadomości (lub nieświadomości) na światło dzienne. Tak naprawdę nie wiem, czy jestem twórcza, czy tylko odtwórcza, gdyż jeśli formy mam już w sobie, to jedynie wyciągam je z siebie i układam na swoje »potrafienie« (wobec takiego rozumowania szala przechyla się na: twórcza), na swoje możliwości, określone przez granice intelektu i emocjonalności, i na teraz, czyli w tym momencie, który zresztą już przestał istnieć.

To właśnie jest nasze ludzkie wieczne »wio w snach«. Sam tytuł zawiera informację o istnieniu. Wiosna, ruch i sen, przemijanie jako twórcza wartość życia. Co nas gna ku życiu? Nieświadomość? Wewnętrzny pęd, wieczne odradzanie, zieleń, odpoczynek, działanie, istota sensu jednostkowego? Zagłębiam się w czymś, do czego nie ma już szans powrotu, żyjąc tworzę kolejną odległość, która mnie oddala od początku. Mojego początku życia – ale to wciąż może być początek czegoś innego, innego życia, nowego dnia. Oddalamy się, ale i szukamy własnych korzeni, brniemy do początku. Ja znajduję go na drodze kształtowania się języka.

Żywi-ja

– Możesz to powiedzieć jeszcze raz? Jak do przyjaciela, nie ucznia?

– Mogę:

         żyję

         pod sklepieniem

         się w sobie

         żywię uczucia

         żywię się

         zajadam

         żywię psa i ogród

         żywi się mną

         żywioł

         oddycham chmurami

– Ale nawet jeśli opisuję słowem swoje uczucie, to nie zamykam się w swoich granicach – dodaje zaraz, jakby się bała, że ten wiersz będzie dla niej zbyt ciasnym mieszkaniem.

Wiolonczela twoich warg

Znalazłem jej wiersz, w którym wiolonczel grad cmentarzy drewno niewieścich warg.

– Tak naprawdę został tu opisany stan emocjonalny – wyjaśniła.

– Dosyć nieprzyjemna wizja. Sepulkralna. Drewno niewieścich warg… – protestuję.

– Najbardziej dominującym uczuciem związanym z bytem jest lęk. U podłoża każdego zachowania jest lęk, uświadomiony czy też nie. Ciemność prze. Prze konanie.

– Piszesz wiersze ze strachu?

– Piszę, bo się boję, że zostanę przemilczana. Że prze milczę, nie doznana. Nabieram ważności dopiero wtedy, kiedy mnie dostrzeżesz. Zaspokajam swoją potrzebę bliskości, gdy powierzam ci moją samotność.

– Podając mi wiersz? To wystarczy?

– Sprawna żonglerka słowem jest często początkiem drogi do osiągnięcia celu – uśmiecha się. – A służy ona do rozpoznania problemu. Jest narzędziem, lustrzanym odbiciem, parafrazą, jest początkiem wyjścia z chaosu, toruje drogę myśli, jest manewrowaniem.

– A ja pod tą nawałą, bezbronny…

– Każde użycie słowa już jest manipulacją. Wpływam na twoje emocje. Reagujesz.

– Czytając, mam podążać za tobą, czy do ciebie? – pytam, bo to ciągle niejasne.

Odpowiada:

                wyrzuć na brzeg

                palce aby ukołysały dłonie

Zasypia

Czuje, jak horyzont leży przytulony jednym policzkiem do ziemi. Uchem słucha jej tętna. Czas, wielki jak zając, czyni skoki w przestrzeni. „Nigdy” jest dla niej uroczym słowem, oznacza, że istnieje coś takiego jak „zawsze”. Ona nie jest z kamienia, nie może obruszyć się i osypać jak piasek. Zaledwie może urodzić śmierć i wiarę w słowa.

Pisze, że ziemia potrzebuje snu. Jedynie horyzont dba o ziemię, układa ziemię do snu. Tuli… tuli i ściska. Jak podejrzewa, może się okazać, że ziemi jest za ciasno w jednym miejscu. Horyzont ją tak opina, że brak jej tchu do kolejnych skrętów i okrętów. Gdyż okrętami ziemia płynie w kierunku snu. Chwiejnie masztem zaglądając do nieba.

Nie pamięta, która chwila składa się ze snu, a który sen z chwili? „Zmyślam, więc jestem. Konfabuluję, mogę pofrunąć daleko, a mogę też przysiąść na najbliższej gałęzi rozłożystego drzewa. Tak na wszelki wypadek. Gdybym się tak kiedyś rozgałęziła, wydłużyła i przeniknęła gdzieś w nieznane przestrzenie, na wszelki wypadek, zależny od przypadku…”

Rankiem znów może wyjść na ulicę. Biegiem na ulice! Dzień wstał, niezależny i piękny. Zaskoczenie rozchyla swą nagłość. Rozpina skrzydła namiotu chwili. Chwila brnie w chwilę. I za chwilę przeminie. Dzień tańczy przed nią, ponętnie kołysząc biodrami.

„Nie, nie, zacznę od skradania się. Będę szła powolutku i wszyscy ludzie będą patrzeć na mnie. Wszyscy ludzie. Nawet tam, w tłoku, wśród obcych i nieznanych mi ludzi nie ukryję swej samotności. Uczucie to zostanie tam wzmożone. Najprościej jest zabrać w drogę sam oddech.

Nie istnieje nic. Istnieje wszystko. Ale tylko to, co jest w tobie”.

Pieśń dla Mirona

– Kochany Mironie, męczysz się, masz swoje… – zaczyna z czułością, acz niepewnie.

Ja słucham. To muzyka dla Mirona. Tom Waits tonie w szklance whisky.

– Kochany Mironie… Kołyszę ku tobie moje mylne wzruszenia.

Muzyka, muzyka, Tom Waits charczy na szubienicy.

– Taki traf ci się. Zagubiłam się do ciebie.

Umarł. Nowa szklanka: żyje.

– Uciekłaś.

– Wiedziałam, że to jeszcze nie jest ten czas.

– Ciągle uciekasz.

– To czas ucieka. Kiedy mówię „jestem”, już byłam. Ale też kiedy mówię „jestem”, to dopiero będę.

– Która z nich jest teraz ze mną?

– Ta, której dotykasz. Dotknij mnie. Do tykaj…

* * *

– Kim więc jest Żywia? – pytam, bo nigdy nie wiem, czy mówi do mnie wierszem, czy sobą.

– Żywia jest obłokiem.

– A może zejść na ziemię?

– Żywia jest mną w obłokach, jeśli jesteś ze mną.