Cały ten Bryll
Dariusz Michalski, Ten Bryll ma styl. Opowieść o Erneście Bryllu, Wydawnictwo MG, Warszawa 2023, 464 s.
Poeci, jak wszyscy ludzie, odchodzą. W miesiąc po ukazaniu się książki Dariusza Michalskiego Ten Bryll ma styl umarł jej bohater.
Lubię książki, dzięki którym mogę wrócić do dzieciństwa i młodości. Nie, nie jest to próba cofnięcia czasu. Bywa, że żona mówi do znajomych i bliskich: „On chyba się starzeje, bo coraz częściej coś wspomina”. Tak, starzeję się. Nasz wnuk, który urodził się niedawno, też jest coraz starszy. Jeśli próbuję zapisać legendę dzieciństwa, młodości, to nie dla siebie. Dwa płuca, którymi oddychaliśmy, to sport i muzyka. Wtedy każdy chłopak kopał w piłkę, a piosenek słuchaliśmy różnych. Od kolegów wyróżniałem się tym, że czytałem dużo więcej niż oni poezji. Na stronach omawianej biografii muzyka i poezja przewijają się najczęściej. Sport w tej publikacji pojawił się marginalnie w rozdziale Na irlandzką nutę, w którym poznajemy bohatera w roli dyplomaty: „jako ambasador mogę po południu nosić strój »sportowy«, czyli do szarych spodni ciemną marynarkę” (s. 360). Uśmiechnąłem się, gdy przeczytałem o jedynym w życiu obejrzanym meczu przez ówczesnego ministra spraw zagranicznych Krzysztofa Skubiszewskiego. Było to
rozegrane w ramach eliminacji do Mistrzostw Europy spotkanie reprezentacji Polski z Irlandią w Dublinie (s. 360/361). Przy okazji autor Irlandzkiego tancerza wspomniał innych poetów na zagranicznych placówkach dyplomatycznych: Jerzego Sitę, Ryszarda Żółtanieckiego.
Mój pierwszy kontakt z twórczością bohatera książki odbył się za sprawą płyty Na szkle malowane. Na niej najbardziej podobała mi Lipowa łyżka w wykonaniu Czesława Niemena. Innego zdania był przytoczony przez Dariusza Michalskiego krytyk muzyczny, Janusz Poprawa, który stwierdził, że wykonanie „razi niezbyt trafnym odczytaniem interpretacyjnym” (s. 173). W tym miejscu można zaproponować jako dodatek do lektury słuchanie utworów, o których jest w niej mowa. Wiedziałem, iż jest ich wiele, ale nie myślałem, że aż tak dużo. Sam podczas pisania tego tekstu korzystałem często z YouTube. Nie cały internet jest zły, zwłaszcza gdy czegoś brakuje w płytotece.
Na półkach mam sporo tytułów, które znajdujemy w spisie treści omawianej książki. Pierwszą publikacją Ernesta Brylla, jaką kupiłem, były Dramaty i wiersze wydane w serii Biblioteka Literatury XXX-lecia. PRL-u oczywiście. W niej wspomniana śpiewogra i Rzecz listopadowa. Wtedy, szesnastoletni, wyróżniłem m.in. krótki wiersz bez tytułu:
Moja świeczka już gaśnie. Płacze stearyną
Szczerze – jak nigdy w życiu nie płakałem łzami
Moja świeczka czernieje, zostajemy sami
Ja z sobą własnym, obcym i jedynym…
Minęło właśnie pół wieku od czasu, gdy czytałem te słowa. Autor Dybuka przeżył 88 lat. Można więc było o nim myśleć „stary poeta”. Co miał nam do powiedzenia? Na kartach książki o autorze Roku polskiego przeżyjemy kawał historii, przypomnimy sobie życie codzienne, poznamy oficjalne i różne inne strony literatury, „usłyszymy” dużo dobrej muzyki i zorientujemy się w rozterkach związanych z czasami PRL-u i po nim. O tym pierwszym okresie dobrze powiedział lokalny działacz Solidarności: „Wiemy, że pan musiał się dogadywać, ale my to rozumiemy. Bo by musiała przegrać kultura” (s. 305). Często zastanawiałem się, gdy spotykałem się z radykalną krytyką twórców aktywnych w tamtej epoce, z kim byśmy zostali, kto kształtowałby nasze poczucie piękna, gdyby wszyscy wybrali emigrację prawdziwą bądź wewnętrzną? Spróbujmy wykreślić całą twórczość bohatera omawianej książki. O ileż ubożsi duchowo byśmy byli w latach władzy ludowej i obecnie.
Pierwszy rozdział książki to Rodzina…, ostatni nazwany prawie tak samo …rodzina. Z tym należy się zgodzić, rodzina jest najważniejsza. Opowieść o Erneście Bryllu (podtytuł książki) zaczyna się od wspomnienia babci przyszłego poety i roku jego narodzin, a kończy ją wiersz, którego pierwsze słowa to: „Aniele mych pradziadków chłopskich daj siłę/ Z jaką się w bezimiennej powstaje godzinie/ Gdy pół nocy pół świtu gdy świat ucichł w zimie/ I ojczyzna jest – jakby Boga już nie było” (s. 458). Pisząc o tomiku poezji Marka Rapnickiego Nieświęta ziemia, postulowałem antologię poświęconą żonom poetów. W tym miejscu myślę, że na podobne wyróżnienie zasługują babcie.
W spisie treści omawianej książki przeplatają się działy wspomnieniowe, np.: Warszawa, polonistyka, Odkrycie Ameryki, Hibernacja polityczna i tytuły dzieł poety: Po górach, po chmurach, Rzecz listopadowa, Rok polski. W tym ostatnim Bryll jawi się nam jako czuły obserwator. Powiedział o swojej książce: „budowałem poemat o tej Polsce, co zawsze dźgała mnie pod serce – prowincjonalnej, mało widzianej, bez szansy w tym Gierkowskim czasie rozwoju. O walczących o swój awans. O tych zakuwających angielskie słówka oraz »matematyki« w kanciapach na budowie. I tych, co porobili kariery w urzędach” (s. 226).
Można tak jeszcze długo. Dekady twórczości: lata pięćdziesiąte, sześćdziesiąte, siedemdziesiąte. Wszystkie polskie miesiące. Październiki, marce, grudnie, sierpnie. Kawał literatury. Kawał historii. Przy grudniu 70. roku wspomnę, chociaż miałem niespełna czternaście lat, że też „dla mnie był szczególnie ważny” (s. 272). Skoro użyto broni, to musiało być coś nie tak, do tego doszło opowiadanie brata, który w tym czasie odbywał zasadniczą służbę wojskową i został ściągnięty do Gdańska. Kuzynka nie otworzyła mu drzwi, bo nie poznała go w mundurze. Obok tego i takie wspomnienia autora Roku polskiego: „Jako dziecko myłem się w wannie cynkowej” (s. 13), albo „pojechaliśmy do PGR-ów kopać buraki” (s. 44).
Od debiutu w programie radiowym do współczesności – siedemdziesiąt lat. Więcej niż niejedno życie. Poeta, dramaturg, autor oratoriów i śpiewogier. Do tego praca w telewizji, w wytwórni filmowej. Na pewno coś pominąłem. Cały ten Bryll to prawie całe moje życie. Książkę Dariusza Michalskiego wszystkim polecam, ale najbardziej tym, którzy widzą smugę cienia. Każdy, kto żył, czytał poezję, słuchał piosenek w tamtych latach, na niejednej stronie znajdzie coś dla siebie. W wykazie rozdziałów: Kolęda nocka; Stan wojenny; Wieczernik, aż do ciągle aktualnego pytania postawionego po roku 1989: „Co się z nami stało?”, zapisanego kursywą jak tytuły utworów. Poeta wyraził je w rozmowie z Marcinem Styczniem. I na nim zakończmy…
Mirosław Roman Kaniecki