Ziemia jest płaska

Władysław Edelman

Ziemia jest płaska

Ziemia jest płaska! – krzyczały na pierwszych stronach gazety, wszystkie telewizje świata (może z wyjątkiem północnokoreańskiej) i niezliczone portale internetowe. Wreszcie udało się nie tylko ujawnić, ale i udowodnić skrywaną przez lata tajemnicę. Zasłona opadła (albo się podniosła), odsłaniając z całą jaskrawością to, w co niektórzy nie wierzyli, inni przeczuwali, a wybrani, którzy mieli dostęp do prawdy, wiedzieli na pewno.
Ziemia jest płaska z jednej strony. Ma kształt połowy kuli, wygląda jak pół pomarańczy. Albo jabłka. Gruszki nie, bo gruszka wygląda jak gruszka. To, że mieszkańcom tej drugiej, półokrągłej części globu wydaje się, że to oni mają rację, wynika z tego, że nigdy nie udało im się dotrzeć na tę prawdziwą. Ziemię piękną, płaską, żyzną i bogatą, zasobną w surowce, minerały i owoce, w tym jabłka i pomarańcze.
Odkrycia tego dokonał Arthur Alabama, syn praczki i zubożałego krawca damsko-męskiego, pracujący jako podawacz piłek na polu golfowym miejscowego potentata naftowego Sera X. Pewnego letniego popołudnia, pod koniec czwartej kwarty, piłka uderzona przez Sera z dużą siłą kijem WE/23/52, z metalową końcówką, uniosła się, opadła, potoczyła kilka metrów i zniknęła. Na nic zdały się poszukiwania, mecz został przerwany. Ser X pozostawił Arthura na polu, mówiąc:
– Nie wracaj, zanim jej nie znajdziesz. Czy wiesz, ile ona kosztowała? Bardzo ją lubiłem, to już trzecia piłka w tym roku.
A był dopiero lipiec. Ser wsiadł do Melexa i pojechał do domu na pierogi. Pastor Y, z którym Ser rozgrywał zawody, poszedł pieszo.
Cóż było robić. Trzeba było znaleźć piłkę, nie było wyjścia. Ściślej rzecz biorąc było, ale zamknięte na klucz. Ser X dodał jeszcze, zanim się oddalił:
– Arthurze, synu, kiedy ją znajdziesz, zadzwoń.
I wręczył mu dzwonek. Chłopiec przyjrzał mu się (dzwonkowi, nie Serowi) i stwierdził, że ma duszę. Arthur nie wiedział, czy X też ma duszę, wiedział natomiast, że nie ma serca, bo inaczej nie pozostawiłby go na pastwę komarów i prażącego słońca.
Młodzieniec przyjrzał się duszy. Była duża i ciężka. Dzwon pochodził z wieży kościelnej, którą X odkupił od pastora Y i przerobił na karmnik dla sikorek. Pastor pozbył się jej, gdy wierni Kościoła Obserwatorów Ptaków Dwuskrzydłych przeszli na wiarę Kościoła Poszukiwaczy Wielbłądów Jednogarbnych.
Arthur z pomocą kombinerek kieszonkowych rozebrał dzwon i po wyjęciu z niego duszy przystąpił do poszukiwań. Z duszą na ramieniu, gdyż bał się komarów. Chłopak wciąż się od nich opędzał, co sprawiało, że dusza spadała, wgniatając za każdym razem kolejny dołek.
„Dobrze ci tak, krwiopijco, będziesz miał za dużo dołków”, pomyślał Arthur o swoim chlebodawcy. Miał prawo tak myśleć, gdyż zapłatę otrzymywał od Sera w kromkach chleba. Kromka za godzinę.
Arthur obszedł kilkakrotnie teren wzdłuż, wszerz i w skos, niczego nie znajdując. W pewnym momencie poczuł, że na jego czole usiadł komar. Ponieważ nie uznawał przemocy, postanowił, że zdejmie owada, delikatnie chwytając za skrzydełka i uwolni. Wyjął kieszonkowe lusterko, spojrzał i nie chciał wierzyć własnym oczom.
– Nie ma go! – zakrzyknął. Ten wniosek dotyczył komara, którego nie było. A zaraz potem zawołał: – Jest!
Ten okrzyk dotyczył piłeczki, która dziwnym trafem utknęła na jego ramieniu. Nie było tam natomiast duszy! Czyżby odleciała z komarem? Było to możliwe, aczkolwiek nieprawdopodobne, zabrał się więc za jej poszukiwanie.
Nie było to trudne, gdyż chłopak szedł teraz, zbierając okruszyny chleba, które zostawiał uprzednio za sobą. Zużył podczas poszukiwań trzy kromki, z czego jasno wynikało, że szukał piłki przez dwie i pół godziny. Pół kromki zjadł wcześniej.
Duszę znalazł w najodleglejszym kącie pola. Gdy po nią sięgał – jakież było jego zdziwienie! – spostrzegł leżącą obok jeszcze jedną piłeczkę. Oto jest piłka z duszą! – pomyślał dowcipnie – a to się Ser ucieszy.
Nagle w trawie coś błysnęło. Wyglądało jak ekler, ale nie było to ciastko z kremem. Był to zamek błyskawiczny. Chwycił ciągadełko dwoma palcami, lecz skorodowany ekler stawiał opór. Nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Nie było dziadka ani babci, gdyż umarli, ani oleju WD40, który pomógłby mu z całą pewnością. Były jednak kombinerki. Jak nie chwycił, jak nie pociągnął, tak i rozpiął. Rozdzielił płaską część boiska golfowego od tego, co było pod nim. Czyli od półkulistej części ziemskiego globu, o czym jeszcze przez chwilę nie wiedział.
Kiedy tylko sięgnął w głąb, dotknął czegoś twardego. Zrazu pomyślał, że to jądro Ziemi, ale nie było to ono. Trzymając w drugiej dłoni lusterko, wyjrzał poza krawędź świata (o czym nadal jeszcze nie wiedział) i stwierdził naocznie, że było to coś w kształcie kuli. Widział to wyraźnie w lusterku. Było to jednak tylko pół prawdy, gdyż było to pół kuli – drewniany grzybek do cerowania skarpet, którego nóżkę zjadły korniki.
Znał ten przyrząd z domu babci. Ostrożnie wyjął go, zdjął ślimaka, otrzepał z resztek ziemi i odłożył. Półkula położona na lusterku była kulą! Kulą nieskończenie doskonałą.
– Eureka! – zakrzyknął Arthur.
– …eka, eka, eka… – odpowiedziało echo.
Arthur poczuł się niczym odkrywca. Jak Krzysztof Kolumb, Maria Skłodowska-Curie i Mikołaj Kopernik w jednym. Jak Neil Armstrong na Srebrnym Globie. Był pewien, że jego nazwisko zostanie wpisane do Wikipedii, a dzieci w szkołach na całym świecie będą się o nim uczyć.
Przyglądał się swojemu znalezisku, zastanawiając się, kto i dlaczego ukrył przed ludzkością prawdę. Jego podejrzenia padły natychmiast na pastora. Tak, to z pewnością on, widział przecież, że od pewnego czasu Y nosił dziurawe skarpetki. Jego gosposia odeszła, przechodząc na stronę Kościoła Obserwatorów Wielbłądów, a sam nie potrafił cerować. Arthur widział to jasno – cera pastora od dawna pozostawiała wiele do życzenia.
Kiedy tylko ochłonął z doznanego szoku, zmontował dzwonek i zadzwonił.
– Czy znalazłeś piłkę, chłopcze? – zapytał X.
– Yes, Ser – odpowiedział Arthur po angielsku.
– Czy zjadł Ser pierogi? Czy jest u Sera Y? Czy Ser ma ser i chleb? Albowiem jestem głodny, a chciałbym Serowi opowiedzieć coś, co zmieni historię.
To mówiąc, doszedł do wyjścia. Z pomocą kombinerek otworzył bramę i wkrótce stanął przed Serem. Ser poczęstował chłopaka nie tylko chlebem z serem, ale i pierogami, które zostały z kolacji. Nalał mu też szklankę serwatki.
Arthur opowiedział o duszy, o komarach i skarpetkach pastora. Przy wzmiance o tychże, pastor wyraźnie speszony podkurczył nogi, po czym wstał i wyszedł pospiesznie, mówiąc, że chyba nie wyłączył żelazka.
Gdy zostali już sami, Ser poczęstował Arthura koniakiem własnej produkcji. Młodzieniec nie wzbraniał się. Pił, zagryzając chlebem i serem. Ser pił bez zakąszania. Gdy już nie było sera, chleba, serwatki ani koniaku, X rozluźniając krawat, rzekł:
– Podobasz mi się, chłopcze, jesteś bystry, zdolny i przystojny. Mów mi Xawery.
I ucałowali się z dubeltówki, choć obaj nie nosili broni, gdyż byli przeciwnikami przemocy, komarów i – od teraz – serdecznie nie lubili pastora Y. Po tygodniu Arthur przeprowadził się do Xawerego i odtąd codziennie grywali w golfa. Piłki podawał pastor Y.

PS. Wiadomość o odkryciu Arthura przedostała się następnego dnia do prasy, bo takie wieści rozchodzą się lotem błyskawicy. A w nocy była burza, której Arthur i Xawery nie słyszeli, gdyż spali jak zabici, mocno do siebie przytuleni.