Paweł Lasik
Spotkanie z obrazami
Iwony Markowicz-Winieckiej
Jak wiemy, obraz powinien powstać wskutek głębokiego doznania, wzruszenia, zadziwienia, ale też stawianych pytań. Dlaczego to dziwne i tajemnicze? Dlatego, że mało znane albo wręcz nieznane. Aby nasza praca miała jakieś znaczenie, musi wykraczać poza nasze ograniczenia. Rzadko tworzymy w stanie – że tak powiem – wyrównanym. Zdarzają się nam często nagłe pomysły i to w nieoczekiwanych momentach. Śnimy na jawie. Czerpiemy wątki z marzeń sennych i powrotów do naszych dziecięcych imaginacji.
W te rejony wkraczają obrazy Iwony Markowicz-Winieckiej. Ten typ obrazowania rozporządza określoną symboliką – jak to się mówi – ma swój repertuar. W obrazach Iwony, które widziałem, pojawiają się strachy, gniazda, balustrady, wyłaniające się z mroku oblicza, ale też daleki horyzont i puste nieba. Świadczy to o miłości do ludzi i rzeczy w zasięgu wzroku i stawianych pytaniach, co znajduje się za horyzontem i pustym, bezchmurnym niebem.
Obrazy te zbudowane są nie na ostrych dysonansach czy twardych opozycjach kolorystycznych, ale na tonalnych, delikatnych zestawieniach barwnych. Nie chodzi tu o czystą grę formalną, a raczej znaczenie i wartość symbolu.
Iwony lubi podróże. Wynika z tego konieczność opuszczania miejsc znanych i bliskich i gorączkowe poszukiwanie i odkrywanie miejsc nowych i nieznanych. Jestem pewien, że z tych podróży, jak w sennym marzeniu, bije źródło i powód fascynacji – znajdywania i opisywania ukrytych sensów.
Warszawa, 2 października 2000