Czesław Sobkowiak
Ulica Chopina
Uratowała mnie ulica Chopina szelest topoli
Szelest kartek wysokie okna i chodzenie po korytarzu
Gdzie zobaczyłem urodę i oczy dziewczyn
Słuchanie nauczycieli teraz wiem że było ważne
Bez ścian i klas dokąd biegłoby życie
Nawet nie myślę ile piękna przyszłoby ominąć
I tych linijek nie pisałbym sprawiedliwie
Uratował mnie brat bo tu mnie przyprowadził
Wiejskiego chłopca ze szkoły podstawowej
Więc pamiętam to mądre jego braterstwo
Któremu chcą wmówić rzeczy i urojone słowa
Dlatego że umarł co sprzyja mnożeniu wymysłów
A on w swoim warsztacie tysiące aut naprawił
Uratował mnie Jan (profesor) trochę od nas starszy
Znam sekret w jaki sposób ocalenie się ziściło
Za czyją sprawą mogłem swój los ustanowić
Teraz wymieniamy zdania i nie brakuje jawnej odwagi
Odkrywać kto kim był i przyglądał się twarzom
Na korytarzu ktoś pochwalił mnie za wiersz o gorzkim winie
Udało się wejść z bezdroży do nowych pomieszczeń
W przyjaźnie i nocne rozmowy o wszystkim
Dlatego żyję choć nie wiedziałem co jeszcze się stanie
Dzwon
Uderza dzwon na wieży odwieczny uczestnik czasu
Sprawa jest poważna i nie do liczenia na liczydle
Strat i zaniedbań a zwłaszcza zagubienia pamięci
Jest czegoś koniec już rośnie krzyk o inne znaczenia
Wielu rzeczom przyszła pora ustąpić miejsca
Bije dzwon i domaga się kilku chwil dla siebie
Płuca i serca nie wiedzą jaką on głosi tajemnicę
Rozmawialiśmy o wielu sprawach i już to zagasło
Każdy już idzie w ciemną i raczej głuchą stronę
Próbuje podnieść się fontanna ale słabnie woda
Uwagę oczu zwracają tylko rzeczy sprzedażne
Szkoda że podziały się gdzieś bary bigos i pierogi
Nie usiądę w kawiarni Polonia na piętrze by pisać
Zwłaszcza w zimowe miesiące w cieple przy stoliku
Piłem kawę i rozbrzmiewały melodie grającej szafy
Kelnerka raz po raz dopytywała czy jeszcze coś chciałbym
Było mi łatwiej znaleźć odpowiednie porównania
Dzwoni dzwon przez mgłę opada listowie listopada
Mietek przed kinem Newa już się nie pojawi
Bezdomny z plikiem wierszy w zeszycie w kratkę
Inna zrobiła się zabawa bo kogoś już nie ma w uliczce
Kościół Mariacki
Pod listowiem kasztanów patrzyłem na gołębie
Dosyć długo widocznie to było mi potrzebne
Szklane drzwi Filharmonii otwierały się i zamykały
Muzyk próbował skrzypce to dobrze bo lubię skrzypce
Kościół Mariacki nauczał o potrzebie wytrwania
Wystarczyło ciężkie drzwi otworzyć by się dowiedzieć
Taksówkarze w swoich autach zapewne drzemali
Kobiety lekko rozglądały się co mi się podobało
Na chodniku skrzynki z truskawkami handlarz ustawił
W końcu od czegoś musi zacząć się niebieskie lato
Powstrzymałem się z kupnem owoców z powodu ceny
Norwid i Elżbietanki były blisko w służebnej roli
Szli przechodnie gdzieś dalej albo do autobusu
Ani jednego ich imienia nie miałem w głowie
Tylko jedną myśl by to wszystko połączyć
Jakąś nicią która będzie się urywać jak to w poezji
Uliczka
Piękna uliczka od dawna swojsko zaniedbana
Prowadzi moje oczy starość jej tynków i cegieł
Nie mają nic wspólnego z brzydotą i lichotą
Wapienne płaty odpadają w szczelinach gnieżdżą się owady
Niektóre miejsca zalepione są papierami lub klepsydrą
Na świat z pokorą patrzą małe niskie okna
Nie trzeba zmieniać tu niczego ani odnawiać emalii
Na szczegóły ozdób wypada patrzeć w zamyśleniu
Lubię kruszejące mury uliczki zostawione samym sobie
I to co dla urody fasad nie jest zrobione do końca
Parapety rynny dachówki i gzymsy dotknął czas
Takie było życie a jego ślady są na korytarzach
Jako korespondencja wysłana do nas anonimowych
Dobrze że jeszcze tu nie weszła zimna kalkulacja
Mieszkał tu pewien malarz lecz wyjechał (i nie żyje)
Było mi smutno gdy o tym mówiłem z j. z.
Legenda została na fasadach jak zetlała opowieść
Jeszcze jakiś czas wytrwa a potem kto wspomni imię
Wychyla się kobieta w stronę placu pełnego aut
I patrzy na zaciszne bramy znajomych mieszkańców
Młode pokolenie szuka tu swojego miejsca na smartfonach
Wiedzą gdzie kiosk gdzie pochyla się zegarmistrz
I kiosk z warzywami nadal wypełnia pochwała przyrody
Owocowa
Targowisko tętni życiem które w sobie chowam
By nic z niego nie ubyło czasami się modlę
Jest dobrze owocowy plac przejść kilka razy
Napatrzeć się nasycić nawdychać zapachów
Poniekąd uleczyć wyjałowione myśli i ciało
I przyjrzeć się zgromadzeniu owoców i kwiatów
Jagód spróbować przywiezionych spod Żagania
Tu widać że ludziom jeszcze się chce coś robić
I nawet nie wiedzą że w ten sposób są bliscy poezji
Ze swoją umiejętnością uprawy cebuli czosnku selera
Gdzieś tutaj mój ojciec za grosze sprzedawał pęczki kopru
Nie doceniałem że najpierw musiał zasiać potem pielęgnować
Potem załadować wszystko na rower i jechać tutaj
Słoiki lipowego miodu czekają na znawców smaku
Jesienią ktoś przywiezie na wino owoce dzikiej róży
Czekają jabłka i ludzie docenią urodę ich czerwieni
Która wytrwale od lat potrafi się nie zmieniać