Władysław Edelman
Tańcz mnie…
– Proszę, nie dotykaj mnie. Bardzo cię proszę… Tak, tak wystarczy. Wystarczy, że siedzimy naprzeciw siebie.
– Włączysz jakąś muzykę? Nie, niekoniecznie do tańca, do posłuchania. Sambę o rozstaniu na przykład. Hanna Banaszak. Janusz Strobel na gitarze. Też to lubisz? Tak, jest piękna.
– Wiesz, kiedy słucham tej piosenki, robi mi się tak jakoś… sama nie wiem. Smutno, tak, smutno. Bo przeczuwam, że… no… że chcesz mnie zostawić.
– Nic nie mów! Nie zaprzeczaj. Posłuchajmy razem.
– No dobrze, jeden kieliszek. Jakie to? Wytrawne. Lubię wytrawne.
– Dobrze, jeszcze jeden.
– Dobre jest. Nalej jeszcze. Ostatni. I zaraz sobie pójdę.
– No przecież mnie nie odwieziesz. Wezmę taksówkę.
– Dobrze, zatańczmy.
– O, Cohen. Też go lubię. Dance Me to the End of Love.
– Ależ masz zimne dłonie.
– Nie, proszę, nie tak blisko…
– Dobrze tańczysz. Tańcz mnie po miłości kres… Nie sądzisz, że to dziwnie brzmi po polsku?
– Ciepło tu. Nie jest ci za ciepło? Nie? Ale zdejmij marynarkę, będzie ci wygodniej.
– Szeptem do mnie mów, mów szeptem…
– Nie, nie musisz szeptem, to taka piosenka. Nie pamiętam, kto śpiewał, chyba różne wykonania są.
– Banaszak też, to prawda.
– Jest tam coś jeszcze? Dobrze, ostatni. Naprawdę ostatni…
– No, i będzie plama!
– To przez to, że tak ci dłonie drżą. Cały drżysz. Zimno ci? No choć, ogrzeję cię…
– Teraz lepiej? Też masz plamę na koszuli. Daj, wypiorę, zdejmij, proszę…
– Oooo, i tu jest mokre.
– I tu…
– I to też…
– Wszystko do prania!
– Wszystko…
– Nie patrz tak na mnie. No… tak jak patrzysz…
– Nie… proszę…
– Tak.
– Ja też…