Joanna Wawryk
Szesnaście wierszy Janusza Koniusza
Biały zeszycik
Gładki, szesnastokartkowy, formatu A5, z tekturową okładką. Dostałam ten zeszycik od Janusza Koniusza w 2014 roku, niedługo po opublikowaniu w oficynie Pro Libris zbioru Na własne podobieństwo. Był to ostatni tomik za życia poety, zgodny z jego wolą i wiem, że autor był z niego zadowolony. Mimo to wciąż przemyśliwał te już opublikowane teksty. A i te z dopiero wydanego zbioru były w dużym stopniu powtórzeniem poezji, którą wierni czytelnicy mieli okazję poznać z poprzednich tomów, niekiedy w zmienionych nieco wersjach. Koniusz wciąż zmagał się z materią poetycką, nie uznawał sprawy za zakończoną. Przy okazji pracy nad zbiorem rozmawialiśmy o perfekcyjnym dążeniu do idealnej wersji wiersza (napisałam też o tym w posłowiu Księga powrotu) i pytałam, czy jest tekst, który uznaje za najlepszy, a przynajmniej ostateczny, czyli taki, w którym już nic by nie zmienił. Nie było. Dziś myślę, że nie mogło być innej odpowiedzi. Dzieło dokonane to koniec. Niech więc zostanie wiersz jako postulat – projekt, który można realizować do końca życia. Niedługo później dostałam biały zeszycik z rękopisami. Na pierwszej stronie pod dedykacją poeta zamieścił postscriptum.
Koniusz stwierdził, że najlepszego wiersza jeszcze nie napisał, po czym wszystkie kartki wypełnił utworami: szesnaście tekstów, po jednym na stronie, ostatni zajął trzecią stronę okładki. Wówczas, według poety, ten zestaw wierszy był najlepszy. Do białego zeszyciku (upieram się przy tym zdrobnieniu nie tylko ze względu na objętość; skoro Koniusz pisał „wierszyki”, to musi być „zeszycik”) autor przepisał utwory: O sobie, Nic nie było, Pięciowers, Stworzenie świata, W rzeczy samej, Podgląd, Po wyjściu z arki, Kamień, Bez tytułu, Pokrewieństwo, Dzwony, Zamysł opisu, Dowód, Powrót do embrionu, Ty, Akt zgonu. Wszystkie teksty znane już z Na własne podobieństwo, jakby wyciąg z tego tomu.
Zestaw szesnastu rękopisów potwierdził, na jakiej zasadzie Koniusz selekcjonował wówczas swoje teksty. Znów muszę wrócić do wydanego w 2014 tomu. W roboczej wersji autor przygotował więcej wierszy, niż można było opublikować ze względu na ustalenia wydawnicze, nad którymi czuwała Ewa Mielczarek. Trzeba było z niektórych zrezygnować. Koniusz zostawił te składające się na uniwersalną opowieść o człowieku. To, co prywatne, musiało być ukryte pod płaszczem uniwersaliów. Chodziło nie tylko o ułożenie wierszy w cykle, ale i skomponowanie ich tak, by tworzyły nadrzędną narrację. Do tego – ilustracje z Liber chronicarum Hartmanna Schedla. Koniuszowi zależało, by poszczególne cykle miały oprawę graficzną. W mailu do mnie pisał, by je oddzielić „może jakąś grafiką z kolekcji Biblioteki, żeby nie płacić plastykowi”. Pomysł wykorzystania grafik będących w zasobach Biblioteki Norwida zrodził się z finansowej oszczędności, ale do użycia drzeworytów z XV-wiecznego inkunabułu od początku byłyśmy – Ewa Mielczarek i ja – przekonane i pomysł spodobał się poecie. Kronika świata, odzwierciedlająca ówczesne wyobrażenia mistyczno-historyczne, od stworzenia świata, po treści staro- i nowotestamentowe, do opisu Sądu Ostatecznego oraz wiersze Koniusza układające się w analogiczny ciąg, zaczynając od pytań o początek świata, po przetwarzanie wątków starożytnych, judeochrześcijańskich, aż do pytań o kres – obraz i słowo wyjątkowo współgrały. Drzeworyty z dzieła Schedla w swoisty sposób pasowały do współczesnej poezji, która wyrasta z XX-wiecznego kryzysu światopoglądowego, tak charakterystycznego dla poetów z tej samej generacji pokoleniowej co Koniusz, a domagającej się konfrontacji z tym, co tkwi u podstaw naszej formacji kulturowej.
Stąd taka właśnie zasada selekcji wierszy – znaczenie w poezji ma to, co ponadjednostkowe. W białym zeszyciku na mniejszej próbie tekstów nastąpiło powtórzenie znanej już kompozycji: ułożenie tekstów tematycznie, od pytających o początek do zawierających refleksję nad końcem i wpisanie siebie w ten porządek. Pomiędzy punktem wyjścia i punktem dojścia znalazły się utwory podejmujące pytanie o kondycję współczesnego człowieka, szukającego wsparcia i zarazem rozliczającego rozległą tradycję, w tym Antyku i Biblii. Jeśli do tego dołożyć kilkanaście wcześniejszych tomików, to widać nieustanne układanie księgi powrotu, wciąż na własne podobieństwo. To, co osobiste, zostaje włączone w nieuchronną powtarzalność.
Chodzi wciąż o te same Wielkie Pytania, na które kiedyś miało odpowiadać chociażby dzieło Schedla. A współcześnie? Szesnaście wierszy z białego zeszyciku, ten jeszcze bardziej zawężony wybór, potwierdza, że poezja nie ma być poligonem prywatnych utyskiwań. Los jednostkowy, z jednej strony, jest więc uniwersalny, ale z drugiej – to, co indywidualne, jest niepowtarzalne. Do rzeki Heraklita Koniusz dołożył swój kamyczek, pisząc: „Nigdy się nie powtórzysz/ jak stworzenie świata” (Ty). Czyli wciąż to samo, a „Nic dwa razy” – powtarzając za Szymborską.
Tekst Ty zamyka Na własne podobieństwo. W białym zeszyciku ten wiersz znalazł się na ostatniej stronie. Już na okładce, jakby nie starczyło miejsca, Koniusz napisał Akt zgonu.
In memoriam
Janusz Koniusz zmarł w 2017 roku.
Jeszcze w tym samym roku ukazały się Wiersze ostatnie, dzięki pomocy córki Donaty Wolskiej i staraniom Eugeniusza Kurzawy, redaktora pośmiertnego tomu. Znów znajdzie w nim czytelnik teksty, które (także w innych odmianach) pojawiły się we wcześniejszych zbiorach. Wiadomo, że w ostatnich latach Koniusz pracował nad nowym materiałem, ale i wracał do dawnych utworów, być może w planowanym zbiorze znalazłyby się one obok nowszych tekstów. Nie zdążył zrealizować planu wydawniczego. Eugeniusz Kurzawa w Nocie edytorskiej pisze o 67 tekstach wyciągniętych z komputera Koniusza. Ostatnie, nad którymi pracował, zostały opatrzone w zbiorze datą 2016. Mowa o zespole 29 tekstów, wśród nich – Zapomnienie, zaczynające się od słów: „Coraz mniej tych/ którzy mogą zaświadczyć/ że ja/ to ja”.
W ostatnich wierszach Koniusza szczególną uwagę zwracają te wersy, w których wyczuwa się bolesne zmaganie ze starością, słabością ciała, widmem nadchodzącej śmierci. Jest to ten zakres prywatnych doświadczeń, których autor nie chciał pokazywać innym. Szczególnym pod tym względem jest wiersz W szpitalu.
Między innymi ten utwór zwrócił uwagę badaczek lubuskiej literatury.
Na antologię, w której ukazałyby się wiersze poety, nie trzeba bowiem czekać do 2045 roku. W 2023 roku w oficynie Pro Libris ukazał się ważny tom Znów wystawimy twarz do słońca. Antologia poezji lubuskiej 2007-2022, opracowany przez Małgorzatę Mikołajczak i Mirosławę Szott. Redaktorki otworzyły wybór poezji tekstami Koniusza. Na początek – Akt zgonu. Następnie trzy wiersze z tych ostatnich: Ciężar, *** „Niepoczęty…”, W szpitalu. W dziale Roczniki najstarsze znalazły się jeszcze wiersze Ireneusza Krzysztofa Szmidta, Henryka Szylkina, Anny Tokarskiej, Janusza Werstlera. Wszyscy odeszli. Reszta (miejsca w antologii) należy do innych, do młodszych. To oni przejęli pałeczkę w poetyckiej sztafecie i jest to już bieg indywidualny i w różnych kierunkach.
Obecność tekstów Koniusza w antologii świadczy również o pamięci. Są i inne jej formy.
W życiu kulturalno-społecznym Ziemi Lubuskiej Koniusz przez dekady był ważną postacią. Zawsze mile widziany gość w WiMBP im. Cypriana Norwida, z inicjatywy dyrektora dra Andrzeja Bucka stał się patronem Sali (dawnej Dębowej). W 2021 roku przed budynkiem głównym biblioteki powstał Skwer Poetów z ławeczkami lubuskich twórców, w tym Janusza Koniusza. Od 2019 Zarząd Oddziału Związku Literatów Polskich w Zielonej Górze przyznaje nagrodę kulturalną – Laur im. Janusza Koniusza, a w 2021 – dzięki oddziałowi ZLP – na elewacji kamienicy przy alei Niepodległości 35, w której przez lata mieszkał i tworzył poeta, zamieszczono poświęconą mu tablicę pamiątkową. O samym pomyśle pisał Robert Rudiak w posłowiu do Wierszy ostatnich, wymieniając także projekt ulicy imienia poety i jego pomnika. Z kolei przy okazji uroczystego odsłonięcia tablicy Eugeniusz Kurzawa mówił, że marzy o muzeum literackim Koniusza. Oby powstało.
Tak literaci i instytucje pamiętają o Honorowym Obywatelu Zielonej Góry.
Jeden wiersz
Rok 2024. Koniusz skończyłby 90 lat. Byłaby to okazja do jubileuszowej książki.
Od kilku lat dorobek poety jest sprawą zamkniętą. Pozostawione wiersze są jak opuszczone mieszkanie – właściciel nigdy do nich nie wejdzie, żadnego elementu nie przestawi, mogą już tylko gościć czytelników, chwilowych lokatorów.
Kilka razy słyszałam, jak Koniusz mówił o Władysławie Bełzie – że wystarczył jeden utwór, by zapewnić autorowi miejsce w historii literatury polskiej i pamięci pokoleń, bo przecież wszyscy znają wiersz zaczynający się od słów: „Kto ty jesteś? Polak mały…”. Katechizm polskiego dziecka sprawił, że autor „nie zginie pod ścianą straceń literatury”. A Koniusz? Mówiąc o Bełzie, mówił o sobie to, że chciałby, by jego poezja przetrwała, nie została zapomniana. Choćby jeden wiersz.
Oto pole do indywidualnej lektury, prywatnego odbioru tekstu.
Jest taki jeden wiersz Koniusza, który do mnie wraca, sam się domaga przemyśliwania.
Zamysł opisu to wiersz o śmierci górników w kopalni. Ta wizja już jest, a mimo to tytuł wskazuje na czynność projektowaną, coś, co poeta zamierza dopiero zrobić: „Opisać śmierć dwunastu górników w katedrze kopalni”. Powtarzający się bezokolicznik „opisać” wiąże się z próbą przedstawienia szczegółów śmierci już dokonanej – o górnikach mowa w czasie przeszłym: umarł, modlił się, zapadł się, wykrwawił się itd. Poeta takim ujęciem pokazuje, że nawet śmierć zbiorowa nie jest wspólna. Każdy górnik został przedstawiony osobno, bowiem każdy pozostaje sam wobec ostateczności, która przychodzi z zaskoczenia, bez możliwości przygotowania się nań, przerywając mozół codzienności. Śmierć to przejście z porządku profanum do sacrum. Nasycenie opisu elementami religijnymi tak właśnie każe odczytywać całość. Górników jest dwunastu – jak dwunastu apostołów. Kopalniany stempel ma kształt krzyża, lampa jest jak monstrancja, kilof jak pastorał itd. Na akt dokonującego się przemienienia wskazują ostatnie dwa wersy: „Opisać ciałem krwią/ żywą hostią słowa opisać”. Spiętrzenie symboli odsyła do tego nadrzędnego – katedry. Dlatego można ten utwór nazwać „katedralnym”. Chociaż nie jest to wiersz-ekfraza, to elementy ekfrazy zawiera. Szczegóły opisu kolejnych umierających, czyli przedmioty, które stają się świętymi insygniami śmierci, w całościowym planie budują obraz kopalni-katedry. Przestrzeń ciemna, podziemna, wręcz głębinowa zostaje podwyższona, otwiera się na sacrum.
Obraz katedry można też odnieść do bogatej tradycji kulturowej. W przypadku XX- i XXI-wiecznych polskich pisarzy topos ten często służył opowiedzeniu o kryzysie wartości i najbardziej żywotnych problemach w kontekście tego, co do tej pory budowało tożsamość i określało przynależność kulturową. Szczegółowo pisze o tym Małgorzata Czermińska w monografii Gotyk i pisarze. Topika opisu katedry, omawiając także katedralne wiersze Juliana Przybosia, mistrza Koniusza. Autor awangardowego Notre-Dame po wojennej hekatombie polemizował z pierwszą wizją katedry; podmiot mówiący w Notre-Dame po latach, „Poróżniony ze sobą/ z dawnym światem”, jest już poza katedrą, obserwuje ją z dystansu. O wierszach katedralnych Przybosia dużo napisano, interpretując je między innymi jako cykl autotematyczny (Roman Zeler). Zamysł opisu Koniusza też można odczytywać jako tekst autotematyczny, w którym autor realizuje Przybosiowy postulat precyzji słowa. U Przybosia wątek katedralny ewoluował. Koniusz trwał przy swoim Zamyśle opisu.
W jego dorobku to jedyny taki wiersz. Ileż razy musiał się nad nim pochylić z zamysłem opisu, ile razy przerabiał poszczególne wersy, wymieniał słowa, strofy łączył w spójny opis? Ile razy oczami duszy („oczami duszy” – banalny poetyzm, ale nie mam innego określenia) przechodził od jednego umarłego do drugiego. Odbiorca, podążając za słowem poety, też musi kierować swój wzrok od pierwszego do drugiego, od drugiego do trzeciego i tak dalej w tej wyliczance śmierci. Wiedząc, jak pracował autor, myślę jeszcze o samym utrudzeniu poety, który nie może wyjść z tej kopalni, zmienić perspektywy, który ciągle przebywa ze swoimi umarłymi w podziemnym korytarzu. W rozważaniach istotny jest również kontekst biograficzny. Koniusz pochodził z rodziny górniczej. W kopalni zginął jego ojciec.
Zamysł opisu… Wraca do mnie ten wiersz, gdy życie pisze takie scenariusze, które można by nazwać sytuacjami conradowskimi, stawiającymi człowieka – jak to określił Jan Józef Szczepański – Przed Nieznanym Trybunałem; wrócił w 2018 roku, gdy świat patrzył na tragedię w Tajlandii – dwunastu chłopców zostało uwięzionych wraz ze swym nauczycielem w zalanej wodą jaskini; wrócił, gdy było już prawie wiadomo, że Tomasz Mackiewicz zginął pod Nanga Parbat, a to „prawie” dawało jeszcze jakąś nadzieję; wrócił jeszcze w kilku innych sytuacjach, już nie conradowskich, których nie wymienię. Zamysł opisu jest próbą nadania znaczeń temu, co najbardziej przeraża. I tylko w wyobraźni odbiorcy tych dwunastu zmarłych górników może się nałożyć na dwunastu braci, którzy zapragnęli zbadać mur od marzeń strony w Leśmianowskiej Dziewczynie. Niezmiennie chodzi o szukanie sensu. Sensu śmierci. Sensu choćby jednego wiersza.