Marcin Waldemar Mielcarek
Święty Pirosmani
Stał w łazience z gumolitem na podłodze zamiast płytek, ze ścianami wyłożonymi spłowiałymi kafelkami, których fugi dawno poczerniały od grzyba. Stał i wpatrywał się w pęknięte u rogu lustro. Oglądał stan swojego uzębienia. Trzonowiec po prawej, drugi od końca, miał równie czarne jak te fugi wąwozy. Wychodziło na to, że telewizja kłamie. Mył przecież zęby dwa razy dziennie.
Potem poszedł do pokoju zadzwonić do jakiegoś stomatologa, to znaczy umówić się na wizytę. Kiedy wziął telefon do ręki, ktoś wparował do jego pokoju. Mieszkał w akademiku, takie rzeczy zdarzały się tutaj na okrągło. Mimo to musiał zachowywać czujność. Wyjrzał więc przez uchylone drzwi. To był jego dobry kumpel, Patryk.
Patryk w dużym skrócie był świrem.
– Chłopie, co ci mówi ten obrazek?! – zapytał go z szałem w głosie i oczach.
Zwykle nie mówił, tylko niemal krzyczał, bo miał problemy ze słuchem. Taka fraza jak głucha trąba całkiem do niego pasowała. Pokazał mu jakiś magnes na lodówkę, prostokąt sześć na cztery centymetra. Przedstawiał faceta w czerwonej kurtce i chyba żółtym kapeluszu, ale nie miał pewności, czy to na pewno kapelusz. Był też napis „Pirosmani”.
– Nie mam pojęcia – powiedział zgodnie z prawdą.
– Aha! – rzucił triumfalnie Patryk. – Czyli nie wiesz?!
– No nie.
– Bardzo dobrze! Skoro ty nie wiesz, co to takiego, to nikt na świecie się nie połapie! A już szczególnie na tej pierdolonej wsi!
– Dzięki za komplement.
Patryk przez chwilę stał i tłumaczył, że to obraz jakiegoś gruzińskiego malarza z XX wieku, niejakiego Niko Pirosmaniego i nosił tytuł – ten obraz – Rybak w czerwonej koszuli. Bardzo był tym faktem podniecony, sprawiał wrażenie, jakby odkrył kolejny pierwiastek, czy coś w tym stylu. Po chwili namysłu zrozumiał, że Patryk przecież zawsze tak wyglądał. Tkwił w stanie permanentnego podniecenia. Jakiś lekarz na pewno zdiagnozowałby to jako zespół nadpobudliwości psychoruchowej.
– No ale zobacz go! – prawie krzyknął, wskazując tego małego gostka na obrazku. – Coś ci przypomina?!
– Nie bardzo.
– No, a to żółte wokół głowy?!
– No to jest chyba kapelusz, tak mi się wydaje, ale wygląda jak… Sam nie wiem… Może jakaś aureola?
– BINGO!
Potem kolejne pięć minut opowiadał, że wpadł na pomysł, co z tym fantem zrobić. Nadawał jak jakiś klecha. Z tym że Patryk przylazł do niego w samych białych gaciach i gumowych klapkach i wyglądało to co najmniej komicznie. On mieszkał na czwartym piętrze, Patryk na parterze. Musiał więc w takim stanie wejść po schodach albo wjechać windą.
– Pamiętasz, jak była taka akcja w necie, że wnuk jakiejś baby chyba, czy ktoś taki, wziął plakat z Obi–Wanem Kenobim, to znaczy z Ewanem McGregorem, i wmówił tej starej kobiecie, że to plakat z Jezusem Chrystusem?! Na pewno pamiętasz! No to wpadłem na pomysł, że wykorzystam obrazek tego Pirosmaniego do zrobienia świętego obrazka na tekturce, takiego z modlitwą, wiesz, bo modlitwę też już wymyśliłem! No i nadrukuję tego trochę i będę rozdawał u mnie na wsi pod kościołem w niedzielę! Nieźle, co?!
Dał mu do zrozumienia, że to świetny pomysł i że ma go informować na bieżąco o postępach. Wymigał się jednak od dalszej rozmowy tym, że musi wykonać bardzo ważny telefon.
– Do babki?! – zapytał poważnie Patryk.
– Co?
– Pytam, czy do babci będziesz dzwonił?! Do swojej babci dzwonisz, tak?!
– Tak.
– Cholera, też powinienem to zrobić! Starucha siedzi sama, na końcu Polski, w drewnianej chacie na Podlasiu! Prawie nikt jej nie odwiedza, a trzyma się pieprzona i nie chce puścić! Chyba dziewięćdziesiątki dobija! Masz rację, trzeba pamiętać, my też kiedyś będziemy starzy! Zadzwonię!
Wyszedł i wrócił, znaczy po kilku sekundach wrócił, łapiąc się scenicznie za głowę.
– KURWA, PRZECIEŻ ONA NIE MA TELEFONU! W TEJ JEBANEJ DZIURZE NA KOŃCU ŚWIATA NIE MAJĄ NAWET PRĄDU! ZAPOMNIAŁEM!
Pokazał Patrykowi gestem, że już z kimś rozmawia, ale oczywiście wcale jeszcze tego nie robił. Patryk poszedł sobie w końcu – prześwitujące gacie, człapiące klapki po wspólnym korytarzu i zostawione otwarte na oścież drzwi. Pomyślał sobie nagle, że prędzej czy później cieć dobierze się Patrykowi do tyłka za taki hipisowski manifest.
W końcu znalazł numer do poradni stomatologicznej, czyli wybrał pierwszą lepszą i zadzwonił. Recepcjonistka miała ton, jakby pracowała za karę, zupełnie jakby samo odebranie telefonu było czymś, za co człowiek powinien być dozgonnie wdzięczny. Najpierw jednak musiał czekać w kolejce, pół godziny automat powtarzał, że jest pierwszy do odstrzału. Włączył wtedy na głośnomówiący, zostawił telefon na biurku, a sam położył się do łóżka. Patrząc do góry, zdał sobie sprawę, że na suficie pajęczyny mają chyba ze sto lat, były szare i gęste. I tak nie zamierzał nic z tym zrobić.
– No dobrze, ale co panu dolega w takim razie? – zapytała kobieta, kiedy w końcu się dodzwonił i przebrnęli przez grę wstępną.
– Nic – odparł. – Po prostu chcę skontrolować stan swojego uzębienia.
– Skontrolować? To był pan już na wizycie?
– Nie.
– Nie rozumiem. Mówi pan skontrolować, czyli co?
– Po prostu chcę się zapisać na pierwszą wizytę. Zrobić rekonesans, takie rozeznanie. Żeby lekarz obejrzał moje zęby. Wie pani, tak prewencyjnie.
– To tak nie działa, proszę pana.
– A jak to działa?
– Musi mieć pan powód do wizyty, skoro mamy pana przyjąć na NFZ.
– A co z profilaktyką?
– My jesteśmy od leczenia, proszę pana.
– Nie lepiej jest zapobiegać, a nie leczyć?
– Proszę pana, jeżeli nic panu nie dolega, to proszę nie blokować linii.
– No to niech będzie, że mnie boli. Bardzo boli. Tak że nie mogę wysiedzieć z tego bólu.
– W porządku. Niech pan chwilę poczeka… Tak… Dobrze… Wizyta za dwa miesiące.
– Za dwa miesiące?
– Taki jest najbliższy termin.
– Mam wytrzymać dwa miesiące z takim cholernym bólem?
– Zawsze może pan spróbować gdzieś indziej, ale podkreślam, że mamy najlepszą opinię w mieście.
Ostatecznie i tak się zgodził, bo nie miał przecież wyboru, a na leczenie prywatne raz, że nie było go stać, a dwa, to wcale mu się nigdzie nie paliło. Wrócił do łóżka i znowu popatrzył na te zakurzone pajęczyny. Wyglądało to okropnie, już prawie zebrał się, żeby coś z tym zrobić, nawet myślał o tych włochatych szczotkach do kurzu, żeby na przykład jakąś kupić albo pójść na dół do tych miłych pań od sprzątania i pożyczyć jedną. Nie zrobił nic z tych rzeczy. Leżał, po prostu sobie leżał, aż za oknem zrobiło się ciemno. Nie wiedział, czy spał, czy po prostu śnił mu się jego własny pokój.
Patryk wpadł do niego po dwóch tygodniach, a on właściwie to już zapomniał o tej jego chorej akcji z Pirosmanim.
– Świętym Pirosmanim! – poprawił go zupełnie jak nauczyciel. – Chłopie, mówię ci, co za jazda! Wydrukowałem, rozumiesz, ze sto tych tekturek, wcale dużo za to nie dałem, może gdzieś pięć dych, zamówiłem na necie i przyszło raz dwa! No i byłem o ósmej rano na pierwszej mszy, potem na drugiej o dziesiątej i przed dwunastą też stałem przed kościołem. Cała setka poszła, bo rozdawałem to za darmo! Ludzie, rozumiesz, brali, patrzyli i dziękowali! Jedna babcia nawet zaczęła przy mnie czytać modlitwę na głos! W przyszłym tygodniu też idę, już zamówiłem całe trzysta sztuk!
Wręczył mu jedną. Z jednej strony ten sam obrazek co na magnesie, ale z drugiej znajdowała się modlitwa. Szło to tak:
Święty Pirosmani, patronie starców, patronie chorych i cierpiących, patronie kobiet, patronie dzieci, patronie kapłanów i kierowców, módl się za nami do Boga na wysokościach, módl do Pana naszego Jezusa Chrystusa, wstaw się za nami u Najświętszej Panienki Zawsze Dziewicy Maryi. Miej nas w opiece Święty Pirosmani i obdarz nas łaską wstawiennictwa u Boga Jedynego, abyśmy mogli dostąpić chluby wiecznego zbawienia. Amen.
– Nieźle, co?! – wydarł się zadowolony.
– I nikt się nie połapał? – zapytał podejrzliwie, bo nie chciało mu się wierzyć, że to naprawdę przeszło.
– Nikt! Ludzie to są takie naiwniaki, że głowa mała! Jeszcze mnie ksiądz zaczepił, a ja mu powiedziałem, że to taka inicjatywa chrześcijańska! Zapytał mnie, co to za jeden ten cały Pirosmani, to mu wytłumaczyłem, że to gruziński męczennik i że nasz papież go beatyfikował, a Franciszek go kanonizował!
– Uwierzył?
– Chyba tak, bo wziął też jeden obrazek i kazał Bogu zapłacić!
Potem Patryk powiedział, że leci, bo ma do odebrania przesyłkę z paczkomatu, właśnie te święte obrazki, cały karton. Tym razem włożył koszulkę, ale był bez spodni. Te same śmieszne, gumowe klapki gadały na korytarzu same ze sobą. Świr jakich mało, ale zawsze to lepsze niż rozjeżdżanie ludzi na chodnikach czy wysadzanie się w powietrze. W pokoju w akademiku mieszkał sam, bo nikt nie potrafił wytrzymać z nim dłużej niż tydzień. Składało się to z wielu czynników, ale głównie dlatego, że łaził tam na golasa. Lubił też przesiadywać po nocach i słuchać bardzo głośno do białego rana V Symfonii Beethovena. Książki czytał na głos, robił to nawet na wspólnych zajęciach. Nie jadł nic innego oprócz ruskich pierogów. Miał różowego fiata seicento, którym zjeżdżał do domu na każdy weekend, ale nie posiadał prawa jazdy, przeglądu w aucie ani tym bardziej ubezpieczenia i jakimś cudem policja nigdy go nie dorwała. Nie interesowały go takie zagadnienia i osiągnięcia ludzkości jak seks, piłka nożna, polityka, hazard, literatura, social media, wegetarianizm, pacyfizm, ekologia, centra handlowe, narkotyki, spowiedź święta, alkohol, kredyt czy śmierć.
Oczywiście nikt nie miał pojęcia, skąd mu się to wszystko brało. Nie ciągnęło go do używek, nie sprawiał wrażenia uzależnionego od cukru albo pornografii. Patryk właściwie miał pewną teorię na temat swojego szaleństwa, oczywiście całkowicie z czapy. W dużym skrócie: w wieku siedmiu lat został porwany przez kosmitów i to powinno robić za podsumowanie genezy jego szaleństwa.
Po jakimś miesiącu, kiedy on był na spacerze, zobaczył pod kościołem Patryka. Było coś około pierwszej po południu, msza się skończyła, ludzie rozchodzili się albo rozmawiali w mniejszych grupach. Patryk, ubrany niczym prawdziwy ksiądz, stał i rozdawał obrazki ze Świętym Pirosmanim. Podszedł więc do niego, by się przywitać.
– Jak leci, stary? – zapytał. – Skąd masz taki elegancki strój?
– Kupiłem w sklepie internetowym dla księży! Normalnie każdy może coś takiego kupić, nie sprawdzają, czy ty ksiądz, czy nie! A jeżeli chodzi o obrazki, to rozdałem tego badziewia w całym mieście chyba tysiące! – odparł Patryk, krzycząc jak zawsze. – Mało tego, znalazłem kilka osób, które rozdają owe obrazki w innych miejscowościach! Oni nawet nie łapią, że to zwykła ściema, robią to z dobroci serca! Zrobił się z tego prawdziwy kult! Teraz wyłapałem jednego ziomka w akademiku, co zajmuje się Wikipedią i mamy zamiar oficjalnie wprowadzić świętego do kanonu, zrobimy mu oficjalną stronę i tak dalej!
Proboszcz, który wyszedł właśnie z kościoła, popatrzył tylko w stronę Patryka. Na jego twarzy malowało się coś jakby skonsternowanie, ale najwyraźniej uznał, że wszystko gra, bo odwrócił się i poszedł do swojego drogiego samochodu.
– Luz! – powiedział Patryk. – Wcisnąłem im kit, że jestem diakonem z drugiego końca Polski!
– Nie połapał się?
– Co ty! Za dużo ich w tej gildii, żeby się wszyscy znali!
Minęło kilka dni, zanim dostał esemesa od Patryka, że Święty Pirosmani zadebiutował w sieci. Dwa artykuły i strona wyglądały naprawdę profesjonalnie. Nie było możliwości, żeby ktoś połapał się, że taki święty jest tylko wymysłem chorego umysłu.
Dwa tygodnie później, kiedy wracał z wizyty u stomatologa, przypomniał sobie o Patryku i postanowił do niego zajść. Drzwi jednak otworzył mu ktoś obcy, jakaś dziewczyna.
– Jest Patryk? – zapytał.
– Kto?
– No Patryk. Taki, co łaził nago, w głupich klapkach i miał nierówno pod sufitem.
– Zabrała go ostatnio policja.
– Że jak?
Dziewczyna wytłumaczyła mu – najlepiej jak potrafiła, bo sama nie była w temacie – że aresztowano go w związku z jakąś dziwną działalnością. Podziękował jej i wrócił do swojego pokoju w akademiku. Zaczynał odczuwać ból, znieczulenie powoli puszczało. Okazało się, że stomatolog wykrył coś w jego uzębieniu i nie obyło się bez borowania.
Na drugi lub trzeci dzień – nie pamiętał, bo głowę zaprzątały mu kolokwia na uniwerku – Patryk wparował do niego bardziej nakręcony niż zwykle, to znaczy w jego przypadku wyglądał jak na dragach. Łaził w tę i z powrotem, krzyczał prawie.
– To koniec! Koniec! Wszystko szło za dobrze, za łatwo! Ponoć dowiedział się jakiś biskup o całym tym moim procederze! Święty Pirosmani został uznany za herezję! Powęszyli, posprawdzali i policja dobrała mi się za to do dupy! Zawinęli mnie na areszt, a tam musiałem wszystko wyśpiewać. Mało tego! Całe tysiące obrazków, które trzymałem w kartonach, poszło do pieca! Zacząłem nawet drukować plakaty i specjalne obrazy! Zarabiałem na tym, rozumiesz?! Sprzedawałem to! W sieci, pod kościołami! Moja rodzona babka, opowiadałem ci o niej, rozprowadzała towar po niemal całym powiecie! Miałem nawet kilka zamówień wśród kurii! Ale znalazł się ten jeden, cholera, chyba bystrzejszy! Pewnie sam chce położyć łapę na moim interesie! Ponoć będę miał postawione zarzuty, cała litania tych cholernych zarzutów! Niby mogę trafić za to wszystko do paki!
Powiedział mu, żeby się nie martwił, że na pewno wszystko się jakoś ułoży. Jego słowa jednak wcale nie podniosły go na duchu, przynajmniej nic na to nie wskazywało. W końcu wyszedł, a towarzyszyło mu gumowe mlaskanie tych przeklętych klapków.
Nigdy już więcej jednak ich nie usłyszał. Nigdy więcej już nie widział Patryka, nie zamienił z nim chociażby zdania. Nie miał pojęcia, co się z nim stało.
Jakiś czas później, kiedy był na spacerze, padał rzęsisty deszcz. Nie przeszkadzało mu to, lubił taką aurę, bo na chodnikach prawie nie było ludzi. Chodził dookoła akademika, właściwie myślał nad kolejną wizytą u dentysty. Podczas któregoś okrążenia zobaczył przy jednym z koszy jakąś zgniecioną, wilgotną kulę kolorowego papieru. To były te obrazki ze Świętym Pirosmanim.
