Powroty do gniazda, Eugeniusz Kurzawa, Rynek 11

Powroty do gniazda

Eugeniusz Kurzawa, Rynek 11, Nakładem własnym, Wilkanowo – Zielona Góra 2024, 186 s.

Na księgę życia składają się bardzo różne rzeczy, drobne, wielkie, które wypełniają dni, miesiące i lata. Pierwszymi jej słowami, zdaniami i kartami jest to wszystko, czego doświadczyło się w dzieciństwie, zwłaszcza w domu rodzinnym. To, jakimi treściami były przeniknięte relacje z rodzicami, ma znaczenie. A także – relacje z kolegami. Jaka była szkoła, zabawy dziecięce, koleje podstawowej nauki, potem kształcenie zawodu, zakładanie rodziny. A gdy opuści się już gniazdo domu rodzinnego, dużo z tego zasobu zapomina się. Jednak jakby tylko na chwilę. Przychodzi pełnienie ról społecznych, różnorodnych najczęściej. I dopiero z perspektywy późniejszych lat te doświadczenia i przejścia zdają się wracać niemal w całym blasku i kształcie. I zmieniać się w opowieści, które oczywiście, bywają nie tylko o domu rodzinnym, bo i o innych, dorosłych, doświadczeniach i przejściach. W zasadzie każdy twórca do tej sfery biograficznej powraca. Może ona stanowić świetną inspirację do tworzenia kolejnego dzieła. Taki czas opisu przyszedł właśnie do Eugeniusza Kurzawy, który ma już spory dorobek literacki. Najnowsza książka – można rzec – wspomnieniowa pt. Rynek 11 jest tego przykładem. Jest powrotem do dawnego czasu w rodzinnym Zbąszyniu.

Na jej narrację biograficzną składają się kawałki opowieściowe, zawsze dotyczące jakiegoś epizodu ówczesnego życia. Autor uzyskuje przez to efekt skupienia tematycznego. I te małe prozy jawią się jako wyraziście czytelne. Niektóre nacechowane nawet stylem eseistycznym (Dorastanie do korzeni, Aneks). Zwraca uwagę dokładność obrazowa, przedmiotowa, wnikliwość w docieraniu do szczegółów. Warta naśladowania dociekliwość. Widoczna jest dokumentująca pamięć sytuacji i nazwisk. Chce autor, aby jak najpełniej, aż do przysłowiowego bólu, wszystkie detale przywołać, wyjaśnić, by cała rozległa wiedza znalazła swoje miejsce w jego opisach. Są więc zdania poświęcone mamie pisarza, co regularnie latem, w wakacje, musiała zapracować „na worek ziemniaków, wiadro agrestu, porzeczek, jabłek” (s. 58), jej zaradności (mimo choroby bólowej), jej charakterowi, historii domu zbudowanego przez Niemca i oznaczonego numerem 11. Najwięcej możemy dowiadywać się z wielu zapisów o ojcu. Choćby o tym, jak w wyniku jakichś przejść wyuczył się na krawca. Pisze Kurzawa o tym raz po raz, temat jak widać jest dla niego ważny. Postać ojca pojawia się także często w dodanych na końcu książki wierszach. Ładnie np. opisane jest jego radiotechniczne hobby, ale i epizod z ojcem szyjącym na poczekaniu grupie młodzieży czerwone krawaty, gdyż chce w nich jechać na powitanie Jurija Gagarina do Zielonej Góry (22 lipca 1961). Ciekawi Eugeniusza oczywiście cała sfera i historia rodzinna bliższa i dalsza, ale mam wrażenie, że chciałby także wiedzieć więcej o tym, co kryją owe niewyjawione ojcowskie tajemnice życiowe, które nawet po latach nie dają mu spokoju. Do faktu swojej niewiedzy wraca. Jednak ojciec nie powiedział nigdy, czego dotyczą. Precyzyjne przedstawienia dzieciństwa i młodzieńczych lat stanowią dobrą cechę jego prozatorskiego stylu, który ma sporo zalet. Autor może nawet zadziwiać tym, że zachował o wszystkim tak żywą pamięć. W ten sposób, z jednej strony, pokazuje, jak bardzo zapadły w niego te sytuacje, a z drugiej, że są prawdziwe, w niczym niezmyślane ani artystycznie przetworzone. Chodzi nawet o banalną realność tych opowieści, a nie o popisywanie się wyobraźniowym ubarwieniem. O „codzienne wstawanie na pociąg”, by jechać do technikum mechanicznego w Świebodzinie, o czytanie „Radaru”. Życie, tutaj to widać, to kosmos różności życiowych. Zdaje się, że taki sposób widzenia świata ma wiele wspólnego z wielkopolską mentalnością, której zadaniem jest rzetelne trzymanie się realnego konkretu, a w konsekwencji trzeźwego oglądu wszystkich zagadnień. Tym zbąszyńskim prozom towarzyszy na końcu poetycki cykl, czyli garść dołączonych wierszy. Pamiętajmy, uprawia Kurzawa także poezję, więc skorzystał i z tej umiejętności. Te wiersze również są biograficzne i dotyczą adresu mieszkania Rynek 11. Dodam, że utrzymane są w podobnej stylistyce co proza. Na okładce książki widzimy małego chłopczyka, który przy pomocy mamy autora (tak się domyślam) uczy się stawiać pierwsze kroki. Plac jest pusty, stoi jedno auto wartburg na postoju taxi, w równych odstępach posadzone są drzewa i widać fasady kilku domów. Opisaniem tego Rynku autor otwiera swoją książkę. Wylicza, jak to wyglądało dawniej: „Rynek to było – poza szkołą nr 2 i kościołem – ledwie kilka sklepów na krzyż; apteka, sklep masarski Wajsa, kolonialka na rogu, a na drugim narożniku alkoholowy. […] Niewiele jak na serce miasta (przed wojną było ciekawiej” (s. 15). Nad tą fotografią jest druga fotografia, która też pokazuje. Przy okrągłym stole siedzi mama autora, patrzy w obiektyw i ojciec w białej koszuli, ale skupiony jest na czytaniu gazety. To już są późne lata. Ta okładka jest wstępem do prozatorskich treści. Warto zauważyć, że szczęśliwie książka zilustrowana została wieloma archiwalnymi zdjęciami. Dodają jej uroku. Fotografie podpisane są imionami i nazwiskami osób na nich widocznych. Najczęściej to oczywiście rodzina E. Kurzawy. Wyraźnie widać, że pisarz, mieszkający obecnie w Wilkanowie, postanowił nie powierzchownie, ale solennie przedstawić swoje biograficzne dzieje. I szerokie ich otoczenie. To również istotne, że język jego narracji jest zwięzły, dociekliwy. Chodzi o przywołanie po kronikarsku wszystkiego, co tylko się da. Ścielenia łóżka bądź etapów odchodzenia od wiary katolickiej lub w ogóle wiary. Tak bywa. Zarazem Kurzawa czytelnikowi daje wgląd (ale mały) do własnego podmiotowego wnętrza, rozterek, psychicznych, myślowych, uczuciowych, niepokojów młodzieńczych, nawet sennych przeżyć intymnych, których doznał i mocno je zapamiętał. Tak. Ten sposób prowadzenia narracji biograficznej może czytelnika zaciekawiać. Książka uzmysłowia, jaką wagę ma pamiętanie tego, co było kiedyś, co minęło. To jest fundament. Jest też dowodem na prawie niezauważalne, bo powolne, zmienianie się rzeczywistości, a zarazem ludzkiej obyczajowości, charakteryzującej jakąś społeczność. Przypominanie tego, co było, jak kiedyś ludzie żyli, i jak było w rodzinie oraz w najbliższym otoczeniu, ma ta książka charakter prawdy o zwyczajności codziennego trwania, o obowiązkach i radzeniu sobie ze wszystkimi trudnościami. Nie jest to proza napisana pod dzisiejszą modę narracyjną, pod epatowanie sensacjami, dziwactwami, skrzywieniami psychicznymi czy deprawacją moralną. Ale dotyczy zwyczajnego biegu życia. Daje obraz wiarygodny, w którym, owszem, dominowała powtarzalność i typowość. I wszechobecna właśnie zwyczajność. Spójnie jednak zostały przedstawione autorskie eskapady przy pomocy „zapisów (z) pamięci” we wczesne lata dzieciństwa i te młodzieńcze. Pisarz mimowolnie tworzy legendę czasu i mitycznie zanurza się w historię miejsca. To jest dla niego (i dla potomnych) nie bez znaczenia. Mimo dozy stylistycznej oschłości (może narracja mogła być bardziej rozbudowana, uczestnicząca) jawi się Zbąszyn dosyć barwnie, jak choćby owe zapamiętane uruchamianie trzech kościelnych dzwonów „w zbąszyńskiej kolegiacie”, co pokazuje autor: „Naszego lokalnego »Zygmunta«. Był tak wielki, że rozkołysywano go bardzo krótką, może siedmio-, ośmiometrową liną z węzłami dla lepszego uchwytu. Wisiało na niej przynajmniej paru ministrantów” (s. 49). Ministranckość młodzieńczego Kurzawy pojawia się kilka razy na kartach. I w tym miejscu wypada zapytać, czemu później tak ostro odcina się od Kościoła? Nie do końca tę kwestię wyjaśnia, a raczej zbywa banalnie. Tego wątku nie rozwija. Ta proza napisana na granicy stylu stricte dokumentalnego, momentami reportażowego, jak widać stroni od introspekcyjnych i emocjonalnych wynurzeń. Szkoda, bo byłoby to dopełnieniem doznań i rzeczywistości. Cechą tej prozy jest oddanie rytmu i klimatu lokalnego, prowincjonalnego życia małego miasteczka. Kurzawa przez pryzmat własnego domu pokazuje ludzi i rzeczy, i miejsca, to wszystko, z czym miał do czynienia. Zastanawiam się przy tym, na ile tu potrzebne jest swoiste wyznanie światopoglądowe Życie alternatywne. Te rozważania polityczne tak ujęte odbieram jako nadgorliwy w tym toku narracyjnym zgrzyt. Załączony jest też Aneks genealogiczny… warty docenienia, ale to już dla „szczególnie zainteresowanych” ważne uzupełnienie. Generalnie Eugeniusz Kurzawa dokłada swoją cegiełkę do opisu lubuskiego genius loci, co ciągle potrzebne jest literaturze lubuskiej.

Czesław Sobkowiak