Poezja z ziemi i z wody. O debiucie Agnieszki Tymoszczuk, Agnieszka Tymoszczuk, to ciche zwierzę jakie tam w tobie

Poezja z ziemi i z wody. O debiucie Agnieszki Tymoszczuk

Agnieszka Tymoszczuk, to ciche zwierzę jakie tam w tobie, Pro Libris, Zielona Góra 2024, 76 s.
1. Słowo, które rośnie jak grzyby po deszczu

Agnieszka Tymoszczuk debiutuje tomem to ciche zwierzę jakie tam w tobie. I choć zawarty w tytule przymiotnik w kontekście wierszy pomieszczonych w książce trzeba kierować raczej w stronę „uciszania” niż „wyciszenia” – a tym samym niekoniecznie wartościować go pozytywnie – to faktem pozostaje również, że „poeta nie wrzeszczy”. Nie wrzeszczy nie dlatego, że na wszystko się zgadza lub nie potrafi zaprotestować. Nie wrzeszczy, bo znajduje inne środki oporu i inne środki wyrazu: zajmuje się opowieścią. Sięga po słowo, które w literaturze jest właściwie w zaniku: słowo biorące się raczej z tradycji mówionej, słowo, które wynika z potrzeby zrozumienia rzeczywistości, a nie jej kształtowania, słowo – na tyle, na ile to możliwe – bliskie światu, w pewnym sensie pierwotne. Stąd powracająca niekiedy konwencja bajania czy sięganie po archaizmy – tak leksykalne, jak i składniowe.

Kiedy myślę o poezji Tymoszczuk na myśl przychodzą mi określenia niebezpieczne i w gruncie rzeczy niewiele mówiące, a nawet potencjalnie krzywdzące czy szkodliwe, takie jak: mistyczna, naiwna, idealistyczna. Właściwiej byłoby powiedzieć: rwąca, nieuładzona, naturalna. Decydując się na lekturę, trzeba zgodzić się na pewne kompromisy i przyjąć proponowaną przez autorkę konwencję. W te teksty trzeba po prostu wpaść – dać się ponieść ich rytmowi, zaakceptować to, co chropawe, zrozumieć intencjonalną niezgodę na nadmierną organizację i ingerencję. Tymoszczuk w pewnym sensie odrzuca porządek, postrzega go jako wartość bliższą śmierci niż życiu, ale to wątek, któremu za chwilę poświęcimy więcej uwagi. Zacznijmy tak, jak powinno zaczynać się każdą dobrą opowieść: dawno, dawno temu, gdy jeden haust powietrza wypełniał płuca aż po brzegi, a las zarastał każdy ślad naszych stóp, było sobie zwierzę.

2. Ciało i dziecko

Poezja laureatki 7. Konkursu „Debiutu Pro Libris” bierze się przede wszystkim z ciała, przy czym o ciele trzeba tu myśleć nie tylko w kontekście biologii, ale też związku

z wszystkim, co stworzone. Tymoszczuk właściwie utożsamia ciało z prawdą. Jego odrzucenie jest równoznaczne z zaburzeniem relacji, uniemożliwia poznanie, wyklucza całe spektrum doświadczeń. Tytułowe zwierzę to też – choć nie tylko – ciało. To zapomniane lub zepchnięte gdzieś głęboko zwierzę jest bardzo ludzkie, pierwotne w tym sensie, że nie zostało przez nas wymyślone czy zbudowane. Jest to taki rodzaj wartości, który staramy się pogrzebać, zagadać, wyprzeć. A przecież niektóre zjawiska i rzeczy po prostu są: „żyć z wodą, która zna wilgoć,/ zanim jej kto powie, jak stawać się mokrą”. Obrona zwierzęcia to podkreślenie, że niekoniecznie trzeba wymyślać się na nowo. Że rozwój to nie tylko negacja. Że to, co w nas żywe, domaga się akceptacji, nawet jeśli czasem jawi się jako brudne, nieokrzesane, odpychające. Blisko wartości zwierzęcia jest dziecko, które jeszcze się nie wstydzi, nie brzydzi, nie kryguje. Jest ciekawe siebie oraz świata, otwarte na nowie i nieznane. Działa zgodnie z instynktami, które dorośli skutecznie tłamszą. Chce samo odkrywać wartości, zamiast podporządkować się tym, które aktualnie uznajemy za obowiązujące (obojętnie czy to literą prawa, czy umowy społecznej).

Zrób to. Tamto. My już od tak dawna wiemy to za ciebie,
co jest dobre, co na ziemi jest i w niebie, co pod skórą,
jak należy, jak masz ruszać ręką, nogą, głową ruszać. U nas
żadne zwierzę się nie ruszy bez naszego GPS-u.
– Nie.

Poetka afirmuje to, co dziecięce, jako to, co przychodzi samo, co po prostu jest, jak wilgoć wody. Wtłaczanie natury – rozumianej bardzo szeroko – w jakieś ramy czy narzucanie jej określonego biegu nie tylko wiąże się ze zmienianiem jej istoty do tego stopnia, że właściwie trzeba mówić o uśmierceniu, ale też jest po prostu niebezpieczne *. Ryzyko utraty tożsamości podważa istnienie jako takie: woda przestaje być wodą, jeśli nie jest mokra. Człowiek, który nie jest ani zwierzęciem, ani ciałem, staje się jedynie pustą skorupą albo – mówiąc językiem tych wierszy – „figurynką”. Pytanie o zasadność takiego bytu prowadzi Tymoszczuk jeszcze dalej: czy w tej sytuacji mamy do czynienia z żywym?

3. Żyć albo nie żyć

Tym, co najbardziej mnie dotyka w wierszach debiutantki, jest kwestionowanie statusu żywego i życia. Nieprzypadkowo mówimy przecież o ewolucji w świecie fauny i flory, o adaptowaniu (się) do określonych warunków, o rozwoju decydującym o przetrwaniu. Tymoszczuk nie neguje zmiany, wpisanej przecież w życie; zastanawia się raczej, jak daleko ta zmiana może być posunięta, żeby wciąż mówić o cyklu, kontynuacji, trwaniu. Pyta, czy rewolucja jest jeszcze ewolucją i czy nie uśmierca czegoś, co nie ma szans się odrodzić. W procesie, który sami rozpoczęliśmy, zdajemy się tracić jakąś absolutnie niezbędną podstawę, jakiś wpisany w nas sens. Choć poetka w ogóle nie zahacza o kwestie technologii i informatyzacji, w tym kontekście to też byłby ciekawy głos: co decyduje o uznaniu czegoś za żywe i czy nasze pojmowanie śmierci nie jest zbyt płytkie, zwalniające nas z odpowiedzialności za wiele faktycznie zaistniałych śmierci?

Odcięcie od zwierzęcia w nas skutkuje izolacją i samotnością. Nie mamy szansy na realne spotkanie, przeniknięcie, dotyk. Oderwanie od ciała jest właściwie śmiercią, tym tragiczniejszą, że dobrowolną, a przy tym paradoksalnie nie do końca uświadomioną. Powrót do życia jest bardzo trudny; tym trudniejszy, że jawi się jako krok wstecz, a jest jedyną możliwą drogą. Doświadczenie bytu jako takiego, ujęcie go w najprostszy ze znanych sposobów staje się szansą na stworzenie żywej wspólnoty ze światem, który błędnie próbujemy uładzić za wszelką cenę. Dzikość jest tu jedną z najbardziej pozytywnych wartości, bo charakteryzuje to, co żywe. Swoboda, wolność, nawet chaos pojawia się wszędzie tam, gdzie coś istnieje. Ład, charakterystyczny dla tego, co ludzkie, prowadzi do kłamstwa i udawania. Tymoszczuk swoją poetycką drogę rozpoczyna odważnie, może nawet radykalnie, ale jest w tym ujmująca prostota i niezbywalna prawda. A przy tym, choć może nie wybrzmiewa to dość głośno w tej recenzji, całkiem sporo nadziei.

4. Czytanie wierszy może być przyjemne

Tymoszczuk niekiedy niebezpiecznie ociera się o banał, ale jest to właściwie ryzyko wpisane w podejmowane wątki. Autorka zresztą świadomie gra powtórzeniem, rytmem i rymem, zbliża się do baśni czy przypowieści. Korzysta z archetypów czy struktur silnie osadzonych kulturowo po to, by je rozsadzić od środka. I tak na przykład raj nie jest czymś, co się traci, a raczej z czego się ucieka.

z zaświata wraca do siebie człowiek

i już nie musi być bogiem za karę
jak raj jest wtedy gdy z niego piekło

kiedy był bogiem ludził się w kamień
niechże nie musi być bogiem wcale

Wartością bliską życiu i prawdzie jest w tych wierszach autentyczność, przyjęcie zjawisk i rzeczy takich, jakimi są, a nie jakimi tylko zdają się być albo jakimi chcemy je widzieć. Rezygnacja z własnych wyobrażeń pozwala dotrzeć do jakiegoś rodzaju absolutu. Podkreślić jednak należy, że głęboki szacunek, jakim podmiotka tych wierszy darzy naturę, nie ma nic wspólnego z panteizmem. Wielu społecznym czy filozoficznym konceptom te wiersze się wymykają, nie znosząc przesadnej organizacji czy teoretyzacji. W końcu, jak już podkreślałam wyżej, nadmierny porządek uśmierca. A nie do śmierci dążymy.

Pomimo krytycznej oceny wielu ludzkich postaw poetka przygląda się człowiekowi jako jednostce z dużą czułością i zrozumieniem. W jej oczach jest „ni pomniejszony ni powiększany/ ni rozciągany ni pokurczony”. Poza tym „to ciche było jest będzie gdzie ty” – a więc nie daje się ostatecznie wykorzenić, czeka w uśpieniu na większą mądrość, świadomość; na lepszy dzień, w którym będzie można „[…] pożyć// nad rzeką, która nie wykona/ planu do zbawienia”. Na taki dzień, w którym położymy się na trawie i popatrzymy w słońce, aż do łzawienia oczu, nie trudząc się nadawaniem temu dodatkowych wartości, a koncentrując się na samym doświadczeniu.

Agnieszka Tymoszczuk może i nie wrzeszczy, ale za to śpiewa pełnym gardłem, a czasem nawet pokaże pazur. Te wiersze trzeba przyjąć takimi, jakie są – ani mniejszymi, ani większymi, ani na wyrost, ani na zapas. Warto też pozwolić sobie na prostą czytelniczą przyjemność, bez konieczności nadawania wszystkiemu etykiet: obojętnie czy miałaby to być kategoria ekopoetyki, czy nawet analiza tej poezji w kontekście zwrotu performatywnego. Można. Ale byłoby to pewne nadużycie. Poezja Tymoszczuk domaga się przede wszystkim tego, żeby wziąć ją ze sobą do parku albo na łąkę i po prostu ją przeczytać. A – bądźmy uczciwi – rzadko się decydujemy na taki krok. Jak już się zdecydujemy, niech naszym wyborem będzie to ciche zwierzę jakie tam w tobie.

 

Anna Mochalska

 


*  Po raz drugi czytałam to ciche zwierzę jakie tam w tobie w czasie trwającej powodzi. Ten kontekst zagrożenia nie jest w wierszach Tymoszczuk najistotniejszy, ale w aktualnej sytuacji przyznam, że uderzył mnie dosyć mocno, zwłaszcza w wierszu bez tytułu zaczynającym się od wersu „twoja mowa, wodo, pośród mowy”.