Operowanie obrzydzeniem, czyli o oddziaływaniu synestezji i dwóch przykładach z polskiej literatury współczesnej

Weronika Nawrocka

Operowanie obrzydzeniem,
czyli o oddziaływaniu synestezji
i dwóch przykładach
z polskiej literatury współczesnej

Słowo pisane wielu zachwyca, wprawia w ekstazę, oczarowuje – ale czy może z podobną siłą też obrzydzać, odrzucać, a nawet śmierdzieć? Synestezyjne metafory językowe opisują przecież także pejoratywne doznania, ale są tylko środkiem używanym przez twórcę do stworzenia opisu; są tym, co ma wzmocnić zamierzony efekt. To nie one, same w sobie, obrzydzają. Jednak zastanawia mnie coś innego – co dzieje się w sytuacji, gdy w tekście język jest na tyle wulgarny i odrzucający, że niemal fizycznie zniechęca czytelnika do zagłębienia się w treść utworu? Nieuniknione wydaje się postrzeganie tego zjawiska literackiego poprzez pryzmat synestezji.

Samo „odczuwanie” literatury musi być fizyczne, stanowić pomieszanie zmysłów, czyli dokładnie to, za co odpowiada synestezja, bo słowa oddziałują na odbiorcę, mają zapach, fakturę czy też, w szczególnych przypadkach, powodują pewną szorstkość na języku. Niosą więc ze sobą kompilacje uczuć, pozornie niemożliwych do odczuwania tylko dzięki samym literom. Albert Einstein mówił, że gdy tylko może, „myśli muzyką”. Synestetycy często opisują dźwięki przypisane do konkretnych kolorów, jeszcze inni łączą litery z dotykiem lub liczby ze smakiem. Same metafory powszechnie używane w polszczyźnie często są przecież metaforami synestezyjnymi (np. „ostry zapach”, „słodkie życie”). Bywają spotykane w tylu sytuacjach, że ich oryginalność i niecodzienność nie powoduje zastanowienia u twórcy lub odbiorcy.

Mnogość bodźców, ich powszechność może powodować zanik możliwości oddzielenia, a nawet dostrzeżenia różnych nośników pobudzających zmysły. Książek możemy słuchać, zamiast je czytać – a same audiobooki powoli stają się najbardziej miarodajną formą oceny nowości literackich. Przykładem na to może być popularna praktyka wydawnicza, polegająca na sprawdzaniu sukcesów wyłącznie wersji audio. Wydawcę coraz mniej interesuje liczba sprzedanych kopii papierowych (bo kto kupuje debiut nieznanego autora za równowartość dwóch godzin przepracowanych według minimalnej stawki godzinowej?), zamiast tego miarodajne stają się wyniki wyświetleń na platformach audiobookowych (oferujących subskrypcję, która często zamyka się w wartości równej np. jednej stawki godzinowej, za którą odbiorca ma możliwość przesłuchania dowolnej liczby tytułów w miesiącu, porzucania tych, które mu się nie spodobają i dalszych poszukiwań), liczy się ilość zebranych tam „gwiazdek” (będących systemem oceny w skali 1-5) oraz pozytywnych komentarzy.

 Jednak sam odbiór książki słuchanej, nie czytanej, może diametralnie różnić się od odbioru książki doświadczanej w papierze, tylko i wyłącznie za pomocą wyobraźni czytelnika; wpływ na to ma wiele czynników, takich jak poziom skupienia, głos lektora, to, co sam lektor będzie akcentował, a do czego czytelnik samodzielny mógłby nie przywiązać aż tak wielkiej wagi.

Film a tekst

Czy ekranizacja powieści, lub w ogóle film sam w sobie, nie jest swoistą wisienką na torcie dyskusji o synestezji? Film gwarantuje odbiorcy całkowite i totalne połączenie wrażeń zmysłowych, bombarduje go obrazami, dźwiękami, a w najnowszych technologiach – nawet ruchem i zapachem. Stanowi również novum formalne, bowiem narracja filmowa w niczym nie przypomina narracji książkowej, co często prowadzi do konfliktów odbiorców przy każdorazowym pojawieniu się adaptacji danego dzieła i przy próbach interpretacji tegoż obrazu (inaczej będzie odebrany film przez osobę, która wcześniej czytała książkę, a inaczej przez taką, która ma do czynienia tylko z interpretacją reżysera). Co więcej, ścieżki dźwiękowe najpopularniejszych obrazów kinowych (jak na przykład Harry’ego Pottera lub Władcy Pierścieni) już po paru dźwiękach przywodzą na myśl konkretne sceny lub bohaterów. A przecież jeszcze wcześniej zarówno Harry Potter, jak i Władca Pierścieni były po prostu tekstem, literami wydrukowanymi, a wcześniej napisanymi, na papierze. W podobny sposób wydaje się funkcjonować operowanie obrzydzeniem, gdyż film jest bardziej dosłowny, pokazuje obrazy, zamiast tylko je opisywać. Jednocześnie może zmniejszać obrzydzenie przez swoją dosłowność (straszniejsze jest to, co niewidoczne) lub zwiększać je w innym kierunku, niż planował autor dzieła adaptowanego. Czy w takim razie współczesny odbiorca, który ma do wyboru tyle alternatyw wspomagających odczuwanie kultury i sztuki, w ogóle zastanowiłby się nad wyborem zwykłej, starej, nudnej książki? Jeśli nawet tak, jak wyglądałoby jej zmysłowe odczuwanie?

Książki nadal przecież są pisane, nie tylko w celu ich późniejszej ekranizacji. Pomijając już zupełnie problem, na który zwracają uwagę złośliwi, jakoby więcej osób chciało pisać swoje książki niż czytać teksty innych, autorami bardzo często stają się reprezentanci najmłodszego pokolenia. Oczywiście, ich proza i poezja jest zupełnie inna i tworzona w innym celu; autorzy podejmują inne tematy i kierują swoje słowa do innych odbiorców. To, co jednak bardzo często wybija się na pierwszy plan w narracji prowadzonej przez młodych literatów, to epatowanie obrzydzeniem różniącym się od obrzydzenia używanego w literaturze wcześniejszej. Chciałabym tutaj zastanowić się nad szczególnymi przypadkami książek, których odczuwanie synestezyjne wywiera ogromne wrażenie – niekoniecznie w sensie pozytywnym, ponieważ fizyczne obrzydzenie funkcjonuje tam na zupełnie innej płaszczyźnie. Ograniczając przykłady, skupię się na dwóch polskich pozycjach zdobywających obecnie nagrody.

Dwa przykłady –

Radek Rak i Dorota Kotas

Pierwszy przykład – Baśń o wężowym sercu, czyli nagrodzona Nagrodą Nike powieść Radka Raka z 2019 roku. Tutaj historia sama w sobie nie jest ani oburzająca, ani obrzydzająca (przynajmniej patrząc tylko na jej powierzchnię; bo sugerowanie przez Raka braku możności wszczęcia buntu chłopskiego przez chłopa jest już jak najbardziej oburzające), nie została sfilmowana, nie ma swojej własnej muzyki ani swojej własnej ścieżki dźwiękowej (za to audiobook, owszem, został nagrany). Tym, co wpływa na oryginalne odczuwanie synestezyjne w tej powieści, jest jej język – wulgarny i sprośny, odrzucający wszelkie sacrum i operujący tylko najgorszym i najprostszym profanum. Taki język sprawia, że trudno jest się skupić na samej fabule. Pokraczna poetyckość tekstu jest fizycznie bolesna i przekreśla możliwość docenienia (marnej) historii i daje poczucie, jakoby autor, starając się celowo oburzyć odbiorcę, poszedł w tym o krok za daleko, sprawiając, że czytelnik ma już dość tego oburzenia. Dodatkowo, nieeleganckie żarty występujące w Baśni, mające prawdopodobnie przywodzić na myśl prostotę chłopskiego języka tamtych czasów, ujmują książce tego, co jako jedyne mogłoby być w niej dobre – czyli operowanie faktami i naginanie ich tak, aby dopasowały się do historii.

Podobnie wulgarnością posługuje się Dorota Kotas. W jej powieściach próżno szukać kunsztu literackiego. Autorka, pozornie opisując codzienność swoich bohaterów, wybiera język obdarty z jakiejkolwiek poetyckości, wulgarny i prostacki. Zaburza tym odbiór historii, odrzucając czytelnika właśnie na fizycznej płaszczyźnie odczuwania tekstu. Kotas, w założeniu próbując opisać codzienność osób z zespołem Aspergera, starających się funkcjonować w społeczeństwie, przedstawia je jako osoby wulgarne, wiecznie rozkrzyczane i niezadowolone. Tworzy z tego książkę, o której mówi, że jest prozą autobiograficzną (często nazywaną „autofikcją”), oburza i zasmuca odbiorców, dając dowód na to, że polskie pokolenie młodych pisarzy głównie tylko wrzeszczy – a sama autorka potrafi wrzeszczeć i obrażać czytelników nawet w komentarzach pod postami opisującymi wrażenia zdobyte podczas czytania jej książek. Kotas walczy obrzydzeniem, nie do końca jednak wiadomo, kto jest jej przeciwnikiem: inni ludzie, system, społeczeństwo, cały świat czy może ona sama. Koniec końców, to jej czytelnicy są tymi, którzy odbierają atak i na których wylewa się cała gorycz zgromadzona w tekście.

Wydaje się, co mogą potwierdzić przytoczone przeze mnie przykłady, że autorzy polscy celowo wybierali wulgarność w opisach pozornie codziennych i/lub historycznych wydarzeń, mając na celu zszokowanie czytelnika. Czytelnik jednak w pokrętny sposób musi doceniać te zabiegi, gdyż zarówno Kotas, jak i Rak, tak jak już wcześniej wspomniałam, są laureatami wielu polskich nagród literackich. Może jest to ich sposób na stworzenie książek na tyle interesujących, by wygrały toczącą się walkę pomiędzy słowem pisanym a innymi nośnikami (pop)kultury i rozrywki? W swojej prozie operują wyostrzeniem obrzydliwości, dającej pozorne doznania, po których jednak na dłużej nie pozostanie w czytelniku żaden ślad. Możliwe też, że używanie przez nich tak dosadnie wyśmianej poetyckości jest tym, czego czytelnicy oczekują od współczesnych tekstów, bo teksty spokojne ich nudzą – ja jednak podchodziłabym do tego bardzo ostrożnie, nadal, mimo wszystko, szukając w książkach artyzmu językowego, świadomego i wyważonego łamania form i schematów. Może posługiwanie się tak dosłownym obrzydzeniem jest formą zwrócenia uwagi na tekst, dlaczego jednak dany tekst chwalony jest za język? Czy tylko dlatego, że jest pozornie poprawny? Czy wulgarność i prostackość w ogóle może być poprawna? Czy może jednak powoduje powstanie literackiego nurtu fizycznego obrzydzania rzeczywistości (jak u Kotas) lub przeklinania w narracji (czy Ziemiański stał się nagle inspiracją młodego pokolenia?). A może wynika ze swoistego upadku narracji literackiej, którą zastępuje w tekstach, ale nie tylko, narracja filmowa – szybka, łatwo przyswajalna, urywkowa?

Serializacja fabuły dotyka coraz to większej liczby nowych dzieł. Współczesne teksty zdają się powierzchowne, pozbawiają odbiorcę odczuwania głębszego, synestezyjnego, w zamian za to dając tylko wybuch emocji i ekscytacji, które znikną w momencie zamknięcia książki – były więc zupełnie niepotrzebne, efemeryczne, uleciały i nie pozostawiły po sobie żadnego śladu. Przewidział to już Bradbury w 451 stopniach Fahrenheita, które również sfilmowano, z rozmachem niszcząc literackie ostrzeżenie. Takie zabiegi mogłyby być odwrotnością naturalistycznych teorii dotyczących obrzydzenia powodowanego fizjologią, bo nawet wtedy, mimo że książka zdawała się prawie śmierdzieć, napisana była wspaniale.