Obcowanie z delikatnością
Maria Fraszewska, W sidłach namiętności. Wirtualni ulicznicy, Wydawnictwo Magia Słów, Warszawa 2024, 236 s.
Książka Fraszewskiej jest czymś na rynku zdecydowanie nietypowym i wydaje mi się, że niewielu czytelników mogło spodziewać się tego, co znajdą w środku, oceniając ją przy pierwszym kontakcie, czyli oceniając po okładce. Bo wbrew pozorom nie jest to pozycja z nurtu erotyki, który jakiś czas temu wyznaczono przy pomocy E.L. James z tym swoim bijącym kobiety przystojniakiem-milionerem – zapomnijmy o Kancie czy nawet Jeremym Benthamie i uznajmy, że wyznacznikiem moralności jest po prostu kasa – tylko poważna powieść osadzona w gatunku jakoś tak bliskim erotyce w swojej formie, bliskim w treści, ale w przekazie już zdecydowanie nie. Oczywiście W sidłach namiętności. Wirtualni ulicznicy zawiera całkiem sporo seksu, a właściwie to nie seksu, ale rozmów o nim, ale przecież ta powieść nie jest o całym tym przewałkowanym w kulturze seksie, tylko o czymś zgoła innym.
Cofamy się do roku 2003, kiedy to pewnie wszystko było dużo prostsze, a internet nie był przesycony tym całym mikroplastikiem w ekspresowym tempie zatruwającym nasze dusze. Lata popularności wszelkich niezależnych forów, stron tematycznych i pierwszych komunikatorów, czyli na przykład zaznaczonym w powieści Gadu-Gadu, o którym już pewnie nikt dziś nie pamięta. Sieć była – oczywiście nadal jest –
– pewnym szeroko otwartym oknem, a związana z nią anonimowość pozwala na wiele, na przykład na samorealizację i mówię teraz o bardzo różnych sferach tej samorealizacji – jak w powieści Fraszewskiej chodzi też o próby urzeczywistnienia swoich skrytych seksualnych fantazji, a przynajmniej tych dotyczących gorących rozmów. No tak, ja znowu o kopulacji, a przecież to nie jest książka o marzeniach związanych z seksem.
No więc o czym i czym jest ta powieść? Wydaje mi się, że Fraszewska stara się powiedzieć nam w specyficzny sposób – narracja przybiera różne stany, czyli dostajemy wgląd do rozmów telefonicznych, chatów, maili, a pod koniec przeradza się nam całość niemal w filozoficzny traktat – o próbie zrozumienia siebie i swoich potrzeb, swoich skrytych pragnień – z których zwierzają się poza narratorką mężczyźni, często (cholerka) żonaci. Oczywiście Fraszewska mówi też o miłości, mówi o niej pięknie, kwieciście, filozoficznie, ale o miłości, która nie ma prawa zaistnieć w realnym świecie.
To nie jest powieść łatwa, oczywiście tematyka wydaje się być zwiewna, ale sposób, w jaki podeszła do tematu autorka, robi z tak prozaicznej sprawy, jaką są stosunki mężczyzn i kobiet, ich intymne rozmowy z pozycji anonimowych użytkowników sieci coś, co zmusza do refleksji. Przeczytanie jednym tchem, w jeden wieczór tej powieści – krótkie, konkretne dialogi na to pozwolą – to duży błąd. Każdy rozdział godny jest dłuższej kontemplacji, są zdania, które na pewno trafią do mózgu i do serca. Należy powieść sobie dozować, brać po kawałku, nie spieszyć się – chyba tak samo jak w przypadku chociażby seksu, racja? Fraszewska bawi się językiem, bawi się połączeniem poezji i prozy, widać, że jest poetką przede wszystkim, ale sam nie określiłbym tej prozy poetycką. Oczywiście autorka serwuje nam ciekawe, zgrabne porównania, ładne metafory, zmysłowy erotyzm w słowach i nie udaje przy tym, że jest to książka dla każdego, bo czytelnikowi bez podstawowej chociaż znajomości filozofii ciężko momentami będzie zrozumieć, o czym Fraszewska do niego pisze.
Ci, którzy znają trochę moją pisaninę, na pewno wiedzą, że sam nie stronię od podobnej tematyki. Różnica jest jednak taka, że ja w tych sferach poruszam się zgrabnie, a nawet bardzo zgrabnie, czyli niczym wóz z węglem. Czytając powieść Fraszewskiej, obcujemy z delikatnością łabędzia lądującego z gracją na tafli ciemnego jeziora w księżycową noc.
Jeżeli o mnie chodzi, to brakuje mi w tym wszystkim jednej rzeczy do kompletu. Autografu w swoim egzemplarzu.
Marcin Mielcarek