O mężczyźnie, który rozstawiał namiot

Aleksandra Rokicka

O mężczyźnie, który rozstawiał namiot

 

Był ciepły czerwcowy wieczór, właśnie skończyli jeść na tarasie przygotowane wspólnie krewetki na maśle z czosnkiem i pietruszką. Popijali białe wino, które, jak na jego gust było trochę za ciepłe, ale to pewnie dlatego, że trzymał kieliszek w dłoni już dość długo. Może to z powodu ilości jedzenia, a może ilości wina rozmowa wytraciła pierwotny impet. Dali sobie przyzwolenie na milczenie, które ich zupełnie nie krępowało. Mężczyzna zapatrzony w ćmę, latającą wokół stojącej pośród pustych talerzy świeczki, przebiegł w pamięci ich dzisiejsze spotkanie.

Zdał sobie sprawę, że przez cały wieczór wypytywała go o różne sprawy z jego życia: przyzwyczajenia, wydarzenia z przeszłości, co lubi, czego nie lubi. Wszystkie odpowiedzi w subtelny sposób komentowała. Aprobata to delikatny uśmiech i skinienie głowy. Westchnienie. „Och, super”. „A, to ciekawe”. „Opowiedz coś więcej”. Dezaprobata to uniesienie brwi. Pytanie. „Naprawdę?” „I tobie to nie przeszkadzało?” „A to ciekawe, opowiedz coś więcej”.

Chętnie opowiadał. Przecież nie ma nic przyjemniejszego niż mówienie o sobie i to jeszcze do osoby, która słucha z zainteresowaniem i której chce się odrobinę zaimponować. I nawet można stworzyć siebie trochę innego. Zabawniejszego. Inteligentniejszego. Bardziej wyrafinowanego.

Trochę ciekawszego. Przecież jeszcze cię nie zna. Nie zna twojej historii. Twoich przyjaciół i rodziny, którzy w najbardziej fascynującym momencie twojej opowieści mogliby krzyknąć: „To nie tak!”.

Ona słuchała dalej. I się dziwiła. Unosiła brwi. Pytała: „Naprawdę?”. Komentowała: „A to ciekawe”, „A tobie to nie przeszkadzało?”. „Nie lepiej by było, gdybyś…?” „A dlaczego tak zareagowałeś…?”

Coś w jej pytaniach go uwierało. Wydawały się neutralne, ale nie były. Może ton? Może melodia zdania? Chciał to nazwać. Szukał słowa. Potępia? Nie, za mocne. Poucza? Nie, zbyt dosadne. To było dużo bardziej subtelne. Ona go strofowała. Tak, to było to słowo. Z pewną pobłażliwą łagodnością dawała mu swoimi pytaniami i zadziwieniami do zrozumienia, w którym kierunku chciała, żeby zmierzały jego odpowiedzi. Robiła to dla niego. Chciała, żeby wypadł przed nią jak najlepiej. Gdy dotarło do niego, co się właśnie dzieje, zatrzymał się na chwilę. Spojrzał na nią. Skóra schodziła jej z nosa, miodowe oczy miały jeszcze bardziej miodowy odcień od ciepłego światła świecy. A nad jej głową latały muszki i ćmy. Ona też zatrzymała na nim wzrok

– Co się stało? – zapytała, kręcąc winem w kieliszku.

– Wiesz, jest taki rodzaj zmrożonego deszczu. On sobie pada i pada, i nic strasznego się nie dzieje, aż w którymś momencie człowiek, szczególnie gdy odsłoni twarz, zdaje sobie sprawę, że ten deszcz kłuje. I że to jest nieprzyjemne.

– Nie rozumiem – zdziwiła się. Wyciągnęła w jego stronę pusty kieliszek.

Sięgnął po butelkę z winem, dolał jej, a potem sobie. Ponownie na nią spojrzał.

– Jaki chcesz, żebym był?

– O co ci chodzi? Nadal nie rozumiem.

Wpatrywała się w niego intensywnie, powoli rozumiejąc, że rozmowa, którą teraz toczą, jest bardzo ważna. Poczuła nieprzyjemny ucisk w okolicy żołądka.

– Chcesz, żebym był jakiś. Określony przez twoje pragnienia i oczekiwania. Już wiemy, że taki nie jestem. To jaki chcesz, żebym był?

– Co ty mówisz? Podobasz mi się taki, jaki jesteś. Inteligentny, dowcipny, odrobinę staroświecki, to też mi się podoba. Skąd takie pytanie? – Wkurzyła się na niego. Uważała, że to, co mówi, jest zupełnie absurdalne. Naprawdę jej się podobał.

– Bo kłuje, gdy wystawiam twarz. Te drobinki niezadowolenia są kłujące. Jak drobinki lodu. Ale wiesz, mam taki namiot. Pamiętasz, kiedyś były takie małe namioty, tzw. chińskie dwójki? – Patrzył na nią, szukając potwierdzenia, że wie, o czym mówi. Skinęła głową na znak, że pamięta. Kontynuował: – To mój namiot jest jeszcze mniejszy. To właściwie chińska jedynka. – Zaśmiał się zadowolony ze swojego porównania. – On jest przezroczysty i jak go rozstawię, to w pierwszej chwili go nie zauważysz. – Zamilkł na chwilę. – Będę mógł tam wejść za każdym razem, gdy miły wiosenny deszczyk zmieni się w ostrą mżawkę. – Gwałtowniej nabrał powietrza. I mówił dalej: – Tylko wtedy wiesz… jestem tak jakby spowity mgłą. Obraz i dźwięk są rozproszone. Nie mogę cię już dotknąć. Nie czuję twojego zapachu. A ty nie możesz dotknąć mnie. Nawet jeżeli oboje bardzo tego potrzebujemy. Najgorzej jest, jak zasunę poły wejścia do tego namiotu. Wtedy kontakt zupełnie się ucina. – Raptownie zamilkł. Patrzył na nią znad krawędzi kieliszka.

Nabrała powietrza. Odgoniła latające przed twarzą muszki. Chciała zaprotestować. Spojrzał na nią spokojnie. Tym razem to ona się zatrzymała. Po dłuższej chwili odetchnęła głęboko. Wypuściła powietrze. Opuściła dłonie i ramiona.

– Rozstawiłeś już? – zapytała po chwili milczenia.

– Nie. Ale mówię ci, że mam.