Eugeniusz Kurzawa
Narracja założycielska
Ziemi Lubuskiej
W roku 2021 przypadało 60-lecie istnienia w Zielonej Górze oddziału Związku Literatów Polskich. Rok wcześniej ZLP w całym kraju świętował 100-lecie powstania. Warto przypomnieć, iż pierwszym prezesem Związku był Stefan Żeromski. Z obu okazji zielonogórski oddział ZLP planował w 2020 roku konferencję naukową, która ze względu na panującą wówczas tzw. sytuację covidową nie doszła do skutku. Udało się ją przeprowadzić po zmniejszeniu się zagrożenia dopiero 13 października 2021. Akurat wypadało wtedy 60-lecie oddziału. Konferencja pt. „Literatura osadnicza jako narracja założycielska Ziemi Lubuskiej” odbyła się w Bibliotece Uniwersyteckiej UZ. Szczegóły tego wydarzenia wraz z wystąpieniami i bogatym materiałem ilustracyjnym ukazały się w blisko 100-stonicowym wydawnictwie zatytułowanym tak samo jak konferencja, przygotowanym redakcyjnie przez Wiesława Hładkiewicza i Roberta Rudiaka. Z jakichś względów nie wszedł do tejże książki zapis dyskusji odbytej na zakończenie wspomnianej konferencji. W związku z powyższym gwoli uzupełnienia i dokumentacji życia literackiego publikujemy ów tekst poniżej.
***
Po wygłoszeniu wszystkich zapowiedzianych referatów odbyła się dyskusja, w której – jako zaproszeni goście – udział wzięli pisarze, Zofia Mąkosa i Alfred Siatecki, lecz głos zabierali również wcześniejsi prelegenci. Do dyskusji zostali zaproszeni także Krzysztof Koziołek i Krzysztof Fedorowicz, autorzy książek wpisujących się w tematykę konferencji, lecz z przyczyn osobistych nie mogli w niej wziąć udziału.
Dyskusję rozpoczął Eugeniusz Kurzawa, nawiązując do wypowiedzi zwłaszcza dr Kamili Gieby (mniej prof. Małgorzaty Mikołajczak). Wysnuł wniosek, iż lubuska literatura lat 50. i 60., może też późniejszych, nosiła silne znamiona propagandowe. A przecież ta sama literatura została uznana – właśnie przez dr Giebę – za bardzo ważną dla nas współcześnie. Ba, badaczka przyjęła założenie i na nim oparła swą pracę doktorską, że owa literatura, określana jako osadnicza, stanowi mit założycielski dla całej literatury lubuskiej. Jest jej podstawą.
Eugeniusz Kurzawa: Powstaje zatem pytanie: jeśli z jednej strony uznajemy, że piśmiennictwo tamtego okresu jest w swych przesłaniach nie do końca prawdziwe – skoro mówimy o propagandzie – to jak możemy uznać je za podstawę mitu założycielskiego.
Swojej tezy na temat literatury osadniczej broniła jednak dr Gieba. Stwierdziła, iż wskazując na elementy propagandowe w książkach tamtego okresu, uznaje jednakowoż inne walory tych pozycji.
Dr Kamila Gieba: Literatura osadnicza nie była nurtem jednolitym, ale wewnętrznie zróżnicowanym, co zależało m.in. od przemian politycznych zachodzących w latach 1945-1989. Szczególnie w latach tużpowojennych literatura ta odpowiadała na pewne zapotrzebowanie polityczne, związane z koniecznością konsolidacji tzw. Ziem Odzyskanych, ich narodowego, tożsamościowego oraz kulturowego zagospodarowania. Nie oznacza to jednak, że literatura dotycząca powojennych przesiedleń była – jak powiedział pan Kurzawa – „nie do końca prawdziwa”. Przeciwnie – była ona wyrazem autentycznej potrzeby zakorzenienia i przezwyciężenia trudności adaptacyjnych. W tym właśnie upatruję wartość narracji założycielskiej: stanowi ona opowieść, która stara się budować podwaliny związku przesiedleńców z nowym miejscem zamieszkania, a zarazem to miejsce niejako oswaja. Porządkuje świat po kryzysie, pokazując – jak wskazywał prof. Robert Traba w jednym ze swych artykułów – drogę „od chaosu do kosmosu”.
W podobnym duchu wypowiedziała się prof. Małgorzata Mikołajczak, m.in. wskazując, że: […] podejmowane przez Zygmunta Trziszkę próby konstruowania nowego „miejsca autobiograficznego”, mimo że były zgodne z ówczesną polityką miejsca i pamięci, wymykały się oficjalnej wersji. Jego narracja nie podporządkowuje się dyktatowi propagandy m.in. dzięki jej walorom literackim – strategii narracyjnej, warstwie językowej oraz dzięki sensualistycznemu obrazowaniu, które wpisuje doświadczenie osadnicze w dyskurs miłosny, oparty na relacji przyciągania – odpychania.
W konkluzji dyskutanci doszli do wniosku – nie po raz pierwszy w czasie różnorakich dyskusji literackich – iż twórczości Trziszki należałoby się swoiste zmartwychwstanie, czyli wznowienie jego niektórych lubuskich dzieł.
Wtrącił się w tym miejscu Alfred Siatecki, który znalazł się we wsi Jastrzębnik będącej „bohaterką” pierwszych książek Trziszki. Zbierając materiał do reportażu o pisarzu, rozmawiał z mieszkańcami, postaciami z dzieła literackiego. Okazało się, iż z jednej strony ludzie ci mieli za złe Trziszce, że „ich opisał”, z drugiej cieszyli się, iż zostali uwiecznieni na kartach powieści.
Alfred Siatecki: Bohaterką reportażu Dom nadodrzański była Adaśkowa, mieszkanka Jastrzębnika, gdzie mieszkał Trziszka jako chłopak. Twierdziła, że Trziszka „cały Jastrzębnik obmalował… Komuż to potrzebne? Pisał, panie, jak się krowa cieli. Albo o Trześniowskim… Sam zapomniał, co kukurydzę jadł”. Na to Kunik: „Prawdę opisał”. Powtórzyłem jastrzębniczanom, co Stefan Jurkowski napisał o Trziszce, że w Wielkim świniobiciu autor „zaprezentował i tematykę nie byle jaką, i sztukę narracji odznaczającą się swoistym witalizmem, pomysłowością w zakresie językowym”. Wtedy odezwał się Boratyn: „Jest taka druga wieś, żeby o niej aż tyle było w książkach? O nas już historia”.
Głos zabrała Zofia Mąkosa, nawiązując do wcześniej wygłoszonego referatu Barbary Nau na temat pisarstwa Eugeniusza Paukszty. Stwierdziła, iż książki Paukszty w młodości czytywała z chęcią, nie zauważając w nich żadnych elementów propagandowych.
Zofia Mąkosa: To było spojrzenie młodej osoby szukającej w powieściach tajemnicy i przygody. Przydługie monologi bohaterów najpewniej opuszczałam. Poza tym propaganda była wówczas wszechobecna, byliśmy do niej tak przyzwyczajeni, że stanowiła normę. Nie można całkowicie odrzucić tamtej literatury, z uwagi na zafałszowanie jej propagandą. Miała przecież wiele wartości, na których mimo wszystko można budować.
W podobnym duchu wypowiedział się A. Siatecki, przypominając książki Paukszty jako atrakcję zwłaszcza dla chłopców, młodych mężczyzn, gdyż autor oferował czytelnikowi inny, ciekawszy świat, wręcz świat przygód, w które normalne życie dookolne raczej nie obfitowało. Siatecki zastrzegł, iż były raczej przygody „normalne”, nie jakieś awanturnicze, ale jak na nasze warunki to wystarczało.
Alfred Siatecki: Z mojego punktu widzenia treść książek Paukszty była o tyle łatwa w odbiorze, że ich akcja działa się w miejscach podobnych do tych, które znałem. W swoich książkach pisarz nie dotarł do Kostrzyna, a mimo to ja, czytelnik czułem się tak, jakby Paukszta tropił bohaterów na kostrzyńskich uliczkach. Przyznam się, że Paukszta nie był moim ulubionym autorem. Wolałem powieści Edmunda Niziurskiego i Hanny Ożogowskiej. A najbardziej zachwycałem się przygodami bohaterów Jamesa Curwooda.
Zofia Mąkosa podjęła jeszcze raz wątek pisarstwa E. Paukszty i problem, czy jest to pisarz „na dziś” i czy jego książki przetrwały upływ czasu. Oznajmiła, że język pisarza jest już zdecydowanie zbyt archaiczny i obecnie dobrowolnie do jego lektury już by nie wróciła.
Zofia Mąkosa: Nie widzę jednak w ówczesnej literaturze samego zła, choć powstawała nie tylko z potrzeby serca, ale odpowiadała też na oczekiwania władz. W dzisiejszych wystąpieniach wskazano przecież, iż przesiedleńcy wyrwani ze swoich siedzib i rzuceni w nieznany poniemiecki świat pragnęli jakiegokolwiek punktu zaczepienia, wyjaśnienia, co tu robią. Powtarzający się w powojennych powieściach motyw powrotu na „odwieczne piastowskie ziemie” był jakąś odpowiedzią na to zapotrzebowanie.
Jako kolejny punkt dyskusji prowadzący ją E. Kurzawa wysunął problem ponownej propagandyzacji literatury, obecnie, w XXI wieku, a to na przykładzie tzw. wydarzeń zielonogórskich z 30 maja 1960 roku. Chodzi o współczesną, zgodną z aktualną wymową propaństwową, interpretację zdarzeń w sprawie „bitwy o dom katolicki” w Zielonej Górze.
Eugeniusz Kurzawa: Parę lat temu zostałem przez przypadek jurorem jakiegoś konkursu literackiego, dopiero potem okazało się, że konkursu na utwory mówiące o wydarzeniach z 30 maja 1960 lub ich konsekwencjach. Zaproszono do udziału zwłaszcza młodzież szkolną, która przecież nie miała pojęcia o tym, co się wówczas wydarzyło. Ale kazano jej o tym pisać, obiecując nagrody. Patronem konkursu była ówczesna wojewoda lubuska Helena Hatka. Naszło mnie pytanie – gdy już czytałem prace konkursowe – skąd ta młodzież czerpała wiedzę o wydarzeniach pod domem katolickim. Ktoś jej chyba musiał dostarczyć materiały, choć nie sądzę, żeby to były autentyczne źródła, raczej relacje. Więc albo nauczyciele historii w szkole „sprzedali” dzieciakom właściwą interpretację, może usłyszeli coś w rodzinie, albo – to najpewniejsze – przeczytali w lokalnej prasie stosowne, „właściwe” opisy. Prace, które zostały napisane, a potem nagrodzone, wzięły się zatem „z czapy”. Ale zaczęto tworzyć nowy mit. Dodam, iż po jakimś czasie otrzymałem pocztą książkę w twardej okładce, na kredowym papierze, ze wstępem wojewody lubuskiej zawierającą pokłosie konkursu. Ów oficjalny wstęp urzędnika państwowego wskazuje, iż „dzieło” zawiera oficjalną wykładnię lokalnej historii. Została tym sposobem stworzona nowa literatura lubuska. Jak to rozumieć i interpretować – szczególnie w kontekście tego, o czym mówimy na dzisiejszej konferencji? Aha, tytuł książki Nasza tożsamość.
Dr Włodzimierz Kwaśniewicz, historyk (głos z sali): W tym nie ma nic dziwnego. Tego rodzaju przypadki w historii były, są i będą. Miałem okazję, jako mieszkaniec ul. Zamkowej w Zielonej Górze, obserwować zdarzenia na placu Powstańców Wielkopolskich. Różniły się jednak od tego, co opisywała potem jedna strona, a dziś przedstawia druga strona.
Zofia Mąkosa: Podobnie jak Eugeniusz Kurzawa, byłam jurorką w konkursach literackich związanych z lokalną historią. Treść prac konkursowych pokazuje, że nadal mamy do czynienia z propagandą, tworzeniem opowieści niemających wiele wspólnego z faktami i kształtowaniem umysłów według zapotrzebowania władz. Każdy czas i każda władza posługuje się propagandą, bywa, że robi to nachalnie, a kiedy indziej subtelnie.
Dr Katarzyna Meller-Rebelska: Jest rzeczą oczywistą, że polityka historyczna kształtowana jest zależnie od upodobań ówczesnych władz. W swoim wystąpieniu starałam się przedstawić utwory literackie ukazujące różne ujęcia wydarzeń zielonogórskich. Wydaje się, że problemem jest raczej brak wiedzy wśród mieszkańców na temat tamtych zajść. Trudno jest bowiem choćby dyskutować nad sprawą, która nie funkcjonuje w świadomości lokalnej społeczności.
Krótko głos jeszcze zabrała Ludmiła Janusewicz, prezes oddziału ZLP w Koszalinie, i na tym dyskusję, a zarazem całą konferencję, zakończono.