Kapalbhati in vajrasana

Beata Kamila Mączka

Kapalbhati in vajrasana

Kapalbhati in vajrasana. W sanskrycie oznacza to rodzaj oddechowego ćwiczenia. Mój wewnętrzny translator odkodowuje tę zbitkę słów bardzo obcych jako metę 90-minutowej wędrówki po przedpieklu. Pot wypływa zewsząd, sączy się z powiek, skroni, czoła, broczy spod kolan i z fałd na brzuchu. Tkanka tłuszczowa się topi, krew bulgocze, białko ścina. Solidaryzuję się z jajkami na miękko, śliwkami wkompocie, kluskami na rosół. Za chwilę znów będę sprężyście al dente, wynurzę się na powierzchnię, porzucę to szaleństwo. Jeszcze tylko tych kilkadziesiąt szybkich wydechów rodem z filmu instruktażowego dla przyszłych rodzących. Pod czaszką chwilowa tylko pustka. Wypiera ją przegląd filmów bardzo krótkometrażowych. Ziemniak w ognisku, dusza w żelazku, gruszki w popiele. Nie zasypiam. Usta same układają się w tunel. Świszczące powietrze wypuszczam świadomie, wdech już poza mną. Na korzyść brzucha odbieram płucom rolę naczelnego respiracyjnego organu. Abdomen zaciska się i rozluźnia, jest wielką pompą, kotłownią, systemem wentylacyjnym. Świeża porcja tlenu, areozol, żyły jak rozciągane dłonią rajstopy. Mózg rażony obuchem powietrza w dezorientacji uwalnia pilnie strzeżoną na co dzień porcyjkę dopaminy. Ostatnie klaśnięcie w uwiędłe dłonie. Można opaść na plecy, nie można zapalić papierosa. Taplam się w rozmiękłym ręczniku. Nieznany mikrobiolog, własna pedantyczna rodzicielka i radiomaryjny ojciec zgodnie złapaliby się za głowę. Zwyczajowe „po co jestem” wypiera „po co TU, do cholery, jestem”. Uśmiercać zmartwienia! Leżąc w pozycji trupa, czuję, że wracam do życia. Z martwych wstaję wolno, składając się wpół, jak szwajcarski scyzoryk. Zwijam bambusową matę, nabożnie, tak jak kiedyś zgarniałam zabawki do szafki pod telewizorem. Rzut z góry. Wokół wilgotne kończyny, tułowia i głowotwarze. Obślizgle ślimaki na chodniku po deszczu, meduzy na usteckim piasku. Slalomem do lustrzanych drzwi. Pierwsza. Za chwilę szatnia wypełni się wyprysznicowaną nagością. Piersi małe i duże, łona z wosku i z aksamitu, metry skóry – gładkiej i pomarańczowej – garbowanej balsamami, masłami, olejami. Derriers wszystkich kształtów w lingerie wszystkich fasonów. Bez instagramowych filtrów, bez wstydu.

Szkic niewyraźnej postaci.