Agnieszka Ginko
W środku
Zimno, zimniutko,
a my tu sobie pobiegamy w snach.
Tam spojrzyj, Adelina,
w okno (fereastră),
w to malutkie niebo,
w gałąź (ramură).
Za nami i przed nami otwiera się czas.
Cicho, cichutko.
Tylko pięć lat w celi,
bo nic nie znaleźli.
Tak zarządził, powiedzmy to głośno w myślach,
Ceauşescu.
Kiedy wyjdziemy,
obejmiemy twoją korę, drzewo,
pijane od powietrza.
Kolana, konary, mech, mrówki.
Rowy poziomkowe, chaszcze malinowe.
Narwali, natargali,
najedli się, naspali.
Ziemia twarda, ciepła,
a my na bosaka,
zostaniemy tam, Adelina,
na drugie życie.
Beksa-lala
Beksa-lala pojechała do szpitala,
a w szpitalu powiedzieli:
większej beksy nie widzieli.
– Niech przestanie już histeryzować
– usłyszała po 20 godzinach bólu
i braku pełnego rozwarcia.
Położne jak owady przy łóżku,
kolejne kroplówki na skurcze.
Przyszedł lekarz,
czuła na sobie jego głodny wzrok,
kiedy ją badał.
Pani jest taka ciasna, wyszeptał,
taka ciasna.
Wpatrywał się jak szpak w czereśnię.
Nie będzie cesarki, będzie pani rodzić.
Stała się zwierzęciem w klatce,
coś krzyczała.
Nie pamięta, jak i kiedy urodziła.
Nie, nie postradała zmysłów,
chciała się uwolnić od swojego ciała,
które obrzydło jej od bólu i do bólu.
Beksa-lala pojechała do szpitala,
a w szpitalu było mokro,
wyrzucili ją przez okno.
Na podwórku były dzieci,
wyrzuciły ją do śmieci…
Jagody
Tata od zawsze bił ją po obiedzie
jakby chciał zdążyć do wieczornych libacji.
Za słowa wylatujące z jej ust.
Na ciele plamy jak grzyby, sine kapelusze.
Chciała uciec do lasu, ale zawsze był szybszy.
Kiedy mama dostała rozwód,
zamieszkały w bloku robaczywym jak jabłko,
gdzie nie było koronkowego mchu za rogiem,
tylko bandy chłopaków.
Chciała zanurzyć się w noc i nie wstać.
Było to lepsze niż deser i kompot,
i słodkie jagody.
Nie było jej.
Nie było też psychiatrów, tak mówiła mama,
terminy za rok.
Ona jeszcze oddycha, ma młode ciało,
miękkie jak wilgotne igły jodły.
Jeszcze nie połknęła wszystkich tabletek na sen
słodki jak jagody.