Irena Zielińska
Cień szeptu
Odciskam się
cieniem szeptu
w przeźroczystym czasie
już krzyk nie rzeźbi małżowiny usznej
przybita do siebie
szpilkami słonej rosy
cicha
gubię się w sobie jak w bezdrożnej puszczy
zatracam odrębność na krawędziach skóry
aż w zaroślach palców
kwitną krople
błękitnej duszy
o atawistycznym wykroju
drżących liści
Cieniem jestem
jeszcze tylko
z unerwień rąk
czas wypływa
jak rubinowy prąd
jak szept niewytłumaczalny
nie znajdujący miejsca
w mowie akustycznej
szept –
wycie zagrożonego wiatru
albo
w bezdomnej pieśni
zamarznięty lot
ptaków
Słucham więc spojrzeń
z dna źrenic rozwartych
jak stają się za wielkie
za duże
o dwie jaskinie mroku
za głośne
o dwie
cisze…
Współzarażeni
W barach już nie wybierają miejsc
naprzeciwko siebie
Siadają daleko ode mnie i dyszą
Trzęsą im się ręce, zupa ścieka im po brodach
Jestem kobietą
W łazience często myję ręce zwykłym szarym mydłem
z domieszką kropel octu i smutku
Kolor rąk i twarzy
stał się blady
coraz bledszy
Do kina nie chodzę bo gdy kochankowie
całują się i pragną
choćby przytulenia
to we mnie wiotczeje oddech –
nadziewa się na strachu ostrze
i jak płonąca chorągiewka w zatrutym powietrzu
chwieje się
W izolatorium czterech ścian wypijam setkę
by wyrównać słupek rtęci
w starym
przedpotopowym termometrze
Rano otwieram telewizor
Mówią: Nie umieraj z głodu człowieku
My o Tobie myślimy
Nie rób tego
Także z powodu –
Przeziębienia serca
Mówią: Jesteśmy z Tobą.
Przede wszystkim – statystycznie
Mówią i chowają głowy w piasek
Ja także chowam twarz –
W masce wycięłam dwa oczka
by nie oślepnąć na świat
Pies
Mojemu Psu – Vipowi
Mojego psa zaplątanego
w moje sprawy
chyba przejechał samochód
albo w lesie powiesił go
zwykły szubrawiec
na drzewie
jękliwym jak echo
wystarczy że powiem: uciekł –
nie powrócił –
umarł
Był mi obłokiem na pościeli
był spowiednikiem
szeptów na trawie
w ogrodzie
na progu mojego rodzinnego domu
był recenzentem moich wierszy
dziwnych i samotnych
bo właśnie z nim
dzieliłam niepokoje
o los swój własny
i o losy świata i ludzi
Najuważniej wsłuchiwał się
w moje skulenie
był ode mnie w kłębie –
większy
i poważniejszy sercem
I dlatego jemu należy się
to wspomnienie
On umarł i ja umrę
ale jeśli ja –
to będzie po sprawie
bo ja mam potargane sumienie
on zaś – rozumne czyste serce –
przepełnione miłością
Wszyscy – bez psów –
byle jak pomrzemy
i jakoś tak – nierozważnie
Czas bez czworonożnych
ogoniasto-merdających stworzeń
jest i będzie zawsze –
przeciwny nam
O każdej porze
będzie nam wiał w oczy wiatr
i wył
Uczmy się od psów
wierności przyjaźni
i miłości
Uczmy się póki co
bo wszyscy i –
wszystko opuszcza nas
najbrutalniej
najboleśniej
i tak nagle
i na zawsze…