Dystopia oczami zielonogórzanina O powieści Krzysztofa Koziołka A potem już tylko nic

Jakub Krzysztof Poczekaj

Dystopia oczami zielonogórzanina

O powieści Krzysztofa Koziołka A potem już tylko nic

Marie-Henri Beyle (znany również jako Stendhal), światowej sławy francuski powieściopisarz i prekursor realizmu w literaturze, powiedział kiedyś: „Powieść jest jak zwierciadło przechadzające się po gościńcu”, pragnąc w ten sposób ukazać, iż jedną z cech wyróżniających ten epicki gatunek literacki jest zawieranie w jego tworach obrazów rzeczywistości. Chociaż zasada ta nie do końca obowiązuje we wszystkich odmianach tego obszernego gatunku (istnieją przecież powieści historyczne, opowiadające o rzeczywistości minionej, czy powieści sci-fi, których akcja dzieje się w przyszłości), możemy przyjąć, iż pisarz tworząc powieść, zawsze w mniej lub bardziej oczywisty sposób nawiązuje do świata, który widzi na co dzień. Nie lada sztuką jest jednak próba ukazania wcale nie tak odległej przyszłości, której istota została ukształtowana przez czasy współczesne. Taką próbę podejmuje lubuski pisarz i dziennikarz, Krzysztof Koziołek w powieści dystopijno-kryminalistycznej pt. A potem już tylko nic, której akcja dzieje się w 2031 roku.
Powieść przedstawia losy Jana Krzyka, mieszkańca czwartej kategorii Enklawy Zielona Góra, który jest skazany na życie w świecie ciągłej inwigilacji, katastrofy klimatycznej i walki o najcenniejszy, życiodajny skarb ludzkości – wodę. Obraz zarysowany przez autora to rzeczywistość łudząco podobna do dwóch znanych dystopii – Roku 1984 George’a Orwella i Nowego wspaniałego świata Aldousa Huxleya. Wskutek dobrze nam znanej epidemii koronawirusa oraz następującej po niej wojny na Ukrainie, świat zmienia się w ciągu dziesięciu lat nie do poznania. Zmiany klimatyczne doprowadzają do trwającej cały rok suszy oraz walki o wodę, a kontrolujące ją korporacje rządzą państwami, dzieląc je na pomniejsze jednostki terytorialne, zwane Enklawami. W tych warunkach przyszło żyć wspomnianemu bohaterowi, który na każdym kroku dostrzega opresyjność reżimu politycznego panującego w Enklawie Zielona Góra. W powieści śledzimy także losy Adrianny Więckiewicz-Krzyk, żony głównego bohatera, która staje przed wielkim testem moralności, oraz Justyna Medyni, reprezentującego służby reżimu, który za wszelką cenę pragnie awansu na wyższe stanowisko. Historia opowiedziana przez Koziołka obejmuje wiele różnych wątków, takich jak walka jednostki z systemem, wychowanie dziecka w stale zmieniającym się świecie, miłość i tęsknota, poświęcenie i egoizm, sprawiedliwość i okrucieństwo. Stawia przy tym wiele pytań i nie daje jasnych odpowiedzi, gdyż w świecie, w którym toczy się akcja, jasność kojarzyć się może jedynie z palącym słońcem i światłem lampy wycelowanej w twarz przesłuchiwanego.
Już okładka książki fenomenalnie oddaje charakter utworu. Przedstawia zwróconego do nas plecami człowieka, którego postawa może sugerować, iż jest on przestraszony, niepewny bądź czujny – wie, że czyha na niego jakieś zagrożenie. Postać na okładce otaczają kamienne budynki, charakterystyczne dla niewielkich miast. Ze sceną, przedstawioną na okładce, kontrastuje jasnożółta barwa nieba, na której widnieją czarne litery tytułu książki – tytułu tajemniczego, niejednoznacznego, budzącego grozę lub ciekawość. Poniżej sylwetki mężczyzny ukazanego na okładce widnieje enigmatyczny napis piaskowego koloru: „Niemożliwe, żeby to mogło się stać naprawdę. Niemożliwe? Właśnie zaczyna się dziać”. Po przeczytaniu takiego hasła potencjalny czytelnik mógłby zapytać: „Co niemożliwego może się właśnie dziać?”, „Kim jest ten człowiek na okładce i jaki może być jego związek z tytułem dzieła?”, czy „Dlaczego tej książce towarzyszy tak niepokojący, tajemniczy klimat?”. Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdują się w książce.
Sama powieść zostaje otwarta sceną, która zapowiada charakter całego dzieła – brutalny, jednak w swej brutalności realistyczny. Akcja utworu „rozkręca się” raczej powoli; widać, że narrator pragnie w pierwszej kolejności zatrzymać czytelnika na obrazie dystopijnego świata, wyniszczonego przez klimat i podziały w społeczeństwie. Dopiero z czasem akcja nabiera tempa, a ostatnie rozdziały to ciągły, dynamiczny wyścig, wstrzymujący dech w piersiach. Trzeba oddać autorowi, iż wie, jak trzymać w napięciu i zaskakiwać osobę czytającą powieść. Nawet długo po zakończeniu lektury towarzyszy nam klimat tej książki. Pod jej wpływem zaczynamy dostrzegać wiele przerażających prawd, o których pisze Koziołek i na tej podstawie zaczynamy inaczej postrzegać otoczenie, w którym żyjemy.
A potem już tylko nic wzbudza wiele różnych emocji, począwszy od złości i obrzydzenia, poprzez rozpacz i wzruszenie, na współczuciu i radości kończąc. To zaskakujące, jak barwną scenerię potrafi tworzyć Enklawa Zielona Góra roku 2031 w powieści lubuskiego autora i na jak wiele różnych sposobów potrafi ona wpłynąć na odbiorcę. Ten efekt daje się osiągnąć dzięki realistycznie zbudowanym postaciom, których charakter, sposób postępowania i myślenia są wiarygodne. Główny bohater w swoich działaniach jest zdolny zdobyć się na odwagę, szczególnie gdy coś zagraża jego bliskim, jednak nie jest on przykładem niezwyciężonego współczesnego Herkulesa. Wręcz przeciwnie – Jan Krzyk czuje trwogę w obliczu osaczającego go systemu, ma świadomość swojego położenia i reaguje na spotykające go wyzwania tak, jak zareagowałby na nie każdy zdrowo myślący człowiek. Podobnie Adrianna, której kreacja jest daleka od wielokrotnie stosowanego w literaturze i filmie schematu Mary Sue[1]. Żona Krzyka to postać złożona, którą czytelnik może postrzegać na wiele sposobów, w zależności od tego, jak oceni jej postępowanie. Co się zaś tyczy Justyna Medyni, jest to być może jedyny spośród trójki bohaterów, który niestety nie obronił się przed pewną schematycznością, jednak i ta została wykorzystana w taki sposób, by odbiorca mógł sam ustosunkować się wobec jego osoby.
Warto również wspomnieć o obrazie samego miasta w powieści Krzysztofa Koziołka. Zielona Góra z dobrze znanymi każdemu zielonogórzaninowi nazwami ulic i charakterystycznymi punktami, jawić się mu może w książce zupełnie inaczej niż na co dzień. To miasto, podzielone na strefę wewnętrzną i zewnętrzną, pełne śledzących każdy ruch przechodnia kamer, w dużej mierze wyniszczone przez wojnę. Stadion żużlowy Falubazu zamieniony został w scenę przeznaczoną do wystąpień władzy; Ochla stanowi swoiste spełnienie „amerykańskiego snu” każdego pragnącego szczęśliwego i dostatniego życia obywatela; bloki mieszkalne zostały zdziesiątkowane przez bomby, pozbawione jakiejkolwiek prywatności. A potem już nic zawiera realistyczny obraz świata po epidemii i wojnie, pokazując całość przez szczegół, tj. cały świat przez pryzmat jednego miasta na zachodzie Polski (czy właściwie Polski Rzeczpospolitej Demokratycznej).
Najważniejszym atutem powieści jest jednak to, że zmusza do myślenia. Autor zdaje się zadawać nam pytanie, czy taka przyszłość, stworzona z połączenia Orwellowskiego strachu przed wszystkowidzącym Wielkim Bratem z Huxleyowskim podziałem społeczeństwa na cztery klasy z różnymi uprawnieniami nie jest wcale aż tak nieprawdopodobna. Czy nie żyjemy już teraz w czasach, w których nasze dane dostępne są wielu instytucjom i mogą być w każdej chwili wykorzystane przez ludzi wyżej postawionych? Czy nie jesteśmy obserwowani każdego dnia przez setki różnych kamer? Czy władza nie jest w stanie kontrolować nas poprzez decydowanie o dostawach prądu, wody i innych niezbędnych środków do życia? Co więcej, książka pokazuje nam, jak silnymi elementami sterowania społeczeństwem mogą być media i strach. Wystarczy przekazywać jednostce odpowiednio przerobione informacje, by posiąść nad nią kontrolę, a nawet jeśli ta się zbuntuje, nadal pozostaje jeszcze rozwiązanie siłowe – świadomość, że wystarczy jedna nieodpowiednia wypowiedź, jedno działanie, nawet nieodpowiednia reakcja na decyzje rządu, by z dnia na dzień po człowieku słuch zaginął. To wcale nie jest obraz aż tak oderwany od rzeczywistości, w której żyjemy, czego najlepszym przykładem są takie kraje jak Korea Północna, Rosja czy Chiny.
Styl, w jakim książka została zapisana, wpływa na atrakcyjność lektury. Opisy są być może nieco zdawkowe, ale dialogi brzmią w sposób wiarygodny i wciągający. Czytelnik ma wrażenie, że jest świadkiem rozmów prowadzonych w powieści. Niektóre sceny są dosyć schematyczne bądź powtarzalne, jednak nie zaburza to równowagi między akcją i opisem. Język utworu jest zrozumiały dla czytelnika, brak w nim specjalistycznego słownictwa, archaizmów czy neologizmów. Sposób pisania nie powinien więc nikogo zniechęcić; zaryzykować można nawet stwierdzenie, iż stanowi on pewną odczuwalną, choć nienamacalną cząstkę opisywanego świata. Jest rzeczowy, osadzony w konwencji realistycznej, momentami nawet naturalistycznej, jednak przy tym nie brak w nim elementów analizy psychologicznej, uczuciowości oraz pewnych świadomie zastosowanych niedopowiedzeń, pozwalających snuć różne teorie, w zależności od indywidualnych odczuć czytelnika.
A potem już nic było dla mnie ciekawym książkowym odkryciem. Choć w przeszłości zdarzało mi się sięgać po powieści dystopijne, kryminalistyczne i sensacyjne, jeszcze nigdy nie przeczytałem dzieła osadzonego w mieście, w którym żyję od urodzenia. Było to zdecydowanie pozytywne doświadczenie, ponieważ utwór, posiadający tak ciekawą fabułę, dobrze zarysowanych bohaterów i świat przedstawiony, oferował przyjemność lektury i satysfakcję po jej zakończeniu, a oprócz satysfakcji – świadomość, że coś z nami z tego dzieła zostało. Może to poczucie osaczenia w świecie ciągłego przepływu informacji, brak zaufania do władzy kontrolującej media, czy tak jak w moim przypadku – świadomość wyjątkowości, że żyje się w mieście, w którym tak samo jak w A potem już nic rozgrywają się ludzkie dramaty? Utwór nie odstraszy nikogo swoim rozmiarem – 230 stron to stosunkowo niewiele jak na powieść, która mieści w sobie tak wiele różnych wątków, wciągających dialogów i interesujących opisów. Dla kogo więc jest ta książka? W zasadzie dla każdego, w szczególności zaś dla miłośników dystopii, kryminału i… Zielonej Góry.
Podsumowując, powieść Krzysztofa Koziołka zdecydowanie warto przeczytać, by znaleźć się w świecie wcale nie tak niemożliwej, totalitarnej przyszłości, w której jednostka uciskana przez system stara się walczyć o lepsze jutro dla siebie i swoich bliskich. To dzieło, które można potraktować po prostu jako kolejną fikcję literacką; wyobrażenie jutra, jeśli ludzkość popełni szereg nieodwołalnych błędów. Jednak można je także odczytać jako złowróżbne proroctwo świata, w którym już poniekąd żyjemy; świata, w którym nie jesteś już osobą, lecz kolejnym numerem w systemie; wreszcie świata, w którym, jeśli będziesz słuchał i dostosowywał się do woli władzy, otrzymasz swoją porcję wody.
Zasadniczo słowa Stendhala powinny zostać nieco zaktualizowane: „Powieść jest jak zwierciadło przechadzające się po gościńcu, obnażające prawdę, nawet jeśli nie chcesz jej widzieć”. W mojej opinii powieść Koziołka nie należy do pozycji dającej się po prostu odłożyć na półkę i o niej zapomnieć. Ona pozostaje z czytelnikiem, budzi niepokój, każe być czujnym.


[1] Mary Sue to pejoratywne pojęcie odnoszące się do wyidealizowanego modelu bohaterki dzieła literackiego bądź filmowego. Nie ma określonego wzorca, który pozwalałby z całą pewnością stwierdzić jaką postać możemy nazwać Mary Sue. Jak podaje Wikipedia: najczęściej przyjmowany jest wzór pięknej femme fatale, która posiada niemalże wyłącznie same zalety i odnosi nieustanne sukcesy. Postać określona tym mianem może być nią jednak nawet wówczas, gdy wady posiada – jest ich jednak zbyt mało lub są zbyt nikłe czy tuszowane, aby można było uznać postać za rzeczywistą (zob. https://pl.wikipedia.org/wiki/Mary_Sue).

Okładka książki "A potem już tylko nic"