Drzewo

Dorota Grzesiak

Drzewo

Był pewien Chłopiec, który miał mądrą i bardzo dobrą Mamę. Pokazywała mu gwiazdy na niebie i łąkowe kwiaty, a wieczorami śpiewała do snu kołysanki, które sprawiały, że Chłopiec miał tylko piękne, kojące sny.

Mijały lata, Chłopiec trochę podrósł i spotkał pewną Dziewczynkę. W jej oczach była lodowa kraina. Nikt nie mógł tam wejść, a ona nie mogła z niej wyjść.

Dziewczynka często zerkała na Chłopca. Był tak żywy i radosny, że tylko patrząc na niego, czuła, jakby promyk światła i ciepła dostawał się w jej lodowate wnętrze. Chłopiec zauważył, że mu się przypatruje. Przez to, że odwzajemniał spojrzenia, stopniowo wchodził do jej krainy. To było trudne – lód, po którym stąpał, był śliski, nierzadko zdarzały się zamiecie śnieżne. Wracał z tych wypraw przemarznięty, chory i kaszlący.

Ale w domu zawsze czekała na niego Mama. Opatrywała jego skaleczenia i odmrożenia, rozpalała ogień i otulała kocami, karmiła pożywną, gorącą zupą. Jego przemarznięte ciało stopniowo tajało, ale dopiero, gdy Mama zaczynała śpiewać, ciepło dochodziło wreszcie do jego serca – i wtedy Chłopiec płakał. W objęciach Mamy wypłakiwał z siebie strach, zmęczenie i bezradność. Kołysanka za każdym razem zapewniała mu krzepiący sen. I nazajutrz on zawsze wracał przemierzać lodową pustynię.

Któregoś wieczoru Mama opowiedziała mu taką przypowieść:

– Wyszedł siewca siać ziarno… – Na końcu dodała: – Są cztery rodzaje gleby. Ale w przypadku tej Dziewczynki jest coś jeszcze – jej gleba jest głęboko zamarznięta. Niejedna osoba próbowała już zasiać tam ziarno. Niektórzy ludzie z niechęcią rozmawiali o Dziewczynce – że rzucili dla niej wiele dobrego ziarna, z którego nic nie wyrosło.

– Ona nie ma co jeść, bez pomocy umrze z głodu i chłodu – odparł Chłopiec.

Mama przygarnęła jego jasną głowę.

– Zanim zasiejesz ziarno, musisz stopić lód. Dopiero gdy spod niego wyłoni się gleba, będzie można na niej coś zasiać.

Mając te słowa w pamięci, Chłopiec na każdej wyprawie topił śnieg i lód w wybranym starannie przez siebie miejscu. Wciąż dokuczały mu zamiecie oraz wichry. Dostał jednak od swojej Mamy latarenkę oraz kolejną radę:

– Nie możesz zasiać tam rośliny, która potem nie przetrwa w tak trudnych warunkach. Musi to być niezwykle silne, wytrzymałe drzewo. Nie wiesz wszak, czy będziesz mógł przychodzić tam stale. Roślina musi sama przetrwać, gdyby ciebie tam zabrakło.

I Mama wysłała go do pewnej Staruszki, przebiegłej i mądrej, której większość okolicznej ludności zwyczajnie się bała. Ale nie Chłopiec. Pobierał u niej nauki przez wiele dni, a gdy dobiegły końca, Staruszka wiedziała już, czego poszukiwał.

– Co mi dasz za tak niezwykłe ziarenko? – spytała. – Jestem już stara. W całym moim życiu nie posiadałam nic równie cennego. Przychodzili do mnie królowie i cesarze, bardzo chcieli kupić je za beczki złota i rzadkie klejnoty. Nie oddam go byle komu. Co chcesz za nie dać? – A mówiła to, wystawiając go na próbę, nie była bowiem zachłanna.

Chłopiec spojrzał tylko długo i mocno w jej oczy. Z tego spojrzenia wyczytała, że miał szczere, czyste serce; że nie pragnął nasionka dla siebie, ale chciał je podarować komuś, kogo można by było za jego sprawą ocalić. Otworzyła drewnianą szkatułkę i podała mu lniany woreczek.

– Oto ono. Niech cię nie zwiedzie, że jest takie małe. Jak z ziarenka gorczycy wyrasta roślina, w której gałęziach gnieżdżą się ptaki, tak będzie i z nim. Zadbaj tylko, żeby padło na odpowiednią glebę.

Chłopiec schował cenne ziarenko i wyruszył w drogę. Udało mu się już stopić śnieg i lód na wystarczająco dużym obszarze, żeby roślina przetrwała. Jedną miał obawę – czy gleba będzie odpowiednia i przyjmie nasionko? „Nawet gdyby tak się nie stało, nie będę żałował wielodniowego trudu” – powiedział do siebie.

Dotarłszy na miejsce, rozgarnął palcami ziemię i ostrożnie włożył w nią ziarenko. I spragniona ziemia przyjęła je od razu – z wdzięcznością.

Niewiele dni minęło, gdy stało się to, o czym uprzedziła go dawniej Mama – nie mógł już wyprawiać się do mroźnej krainy. Nie widział więc, że z zasianego ziarna wyrosło potężne, silne i piękne Drzewo. Miało słodko pachnące kwiaty i owoce – przypominające kształtem rajskie jabłuszka, niezwykłe w smaku i o leczniczych właściwościach. Zapach owoców i kwiatów oraz ciepło i siła, bijące z Drzewa, przyciągnęły liczne stworzenia, które osiedlały się w koronie bądź szukały schronienia pod konarami. Od ciepła zwierząt lód topił się na coraz większym obszarze. Ptaki wyśpiewywały melodie, których nie słyszano nigdzie indziej. Jelonki podskakiwały wesoło, a w jamach dokazywały małe liski. Jeże i nornice pławiły się to w opadłych liściach, to znów w opadłych kwiatach.

Drzewo wydawało nasiona, z których z czasem wyrosły kolejne rośliny, tworząc zagajnik. Dziewczynka
przychodziła tam często, pokrzepiała się owocami i zaprzyjaźniła ze zwierzętami. A gdy była chora, kładła się pod Drzewem. Sam zapach kwiatów i kory wzmacniał ją i koił, owoce leczyły. Słuchała szumu wiatru w koronie i śpiewu ptaków.

Zbierała też jabłuszka do koszyka i przynosiła innym, którzy się źle mieli, aby i oni mogli doznać ukojenia. Niektórzy szli wraz z nią aż do Drzewa – i stawali w zdumieniu.

– Tak, jest piękne i dobre – mówiła – ale to nie ja je zasadziłam, zrobił to Chłopiec.

A zdarzały się tam burze śnieżne, podczas których ginęły drzewa-dzieci, tworzące zagajnik. Pewnego razu rozpętał się huragan, który połamał je wszystkie, ale pierwsze Drzewo ocalało. Okrutny wicher poszarpał słodko pachnące kwiaty, sponiewierał liście i owoce – jednak Drzewo, zasadzone przez Chłopca, nadal żyło. Wypuściło nowe pędy i zrodziło świeże pąki. Dziewczynka patrzyła, jak odradza się jego zieleń. Podchodziła bardzo blisko do Drzewa, kładła dłonie na korze, dotykała ustami pąków i szeptała w ich wnętrza słowa pociechy. Czasem po prostu przytulała się do pnia. „Drzewo tyle razy mnie leczyło i koiło. Teraz ja chcę je uleczyć” – myślała.

*

Nad miastami i wioskami, ponad górami i łąkami szybował Diabeł – przeciwnik. Wypatrywał ludzkich serc, gdyż jest tym, który kradnie, zabija i kłamie. I zobaczył Dziewczynę. Zajrzał jej w oczy. Wodził wzrokiem po lodowej krainie i cieszył się, widząc takie spustoszenie w ludzkim wnętrzu.

Naraz krzyknął z wściekłością. Ujrzał Drzewo i wiedział skądś, że ten, który je zasadził, włożył w to nie tylko ogrom pracy, ale i całe swoje serce. Patrzył na Drzewo i na Dziewczynę i poczuł to samo, co w zamierzchłych dniach, w ogrodzie Eden. Widział wówczas Adama, Ewę i Boga, którzy żyli razem, spacerowali, rozmawiali, posilali się wspólnie wśród śmiechu. Byli rodziną. Patrzył na to wąż i czuł wściekłość, zazdrość, ból. On także miał rodzinę, dopóki się nie zbuntował i nie został strącony z Niebios – on, namaszczony cherubin! A teraz widzi miłosną relację Boga i Jego stworzenia. Patrząc na nią, sam czuł się do głębi sierotą. I jak w ogrodzie Eden postanowił zniszczyć rodzinę i uczynić ludzi sierotami, tak ujrzawszy Dziewczynę i Drzewo, zapłonął żądzą rozdzielenia dwóch złączonych dusz, rozszarpania dwóch dziecięcych serc.

Uknuł plan. Nie potrafił przybrać postaci Chłopca, jednak wdarł się do miejsca, w którym rosło Drzewo. Zaczął grać zwodnicze dźwięki. Dziewczyna, usłyszawszy je, z początku bała się, ale gdy Diabeł przedstawił jej się imieniem Chłopca i łagodnie do niej przemawiał, stopniowo oswajała się z jego obecnością. Zwodziciel przynosił także Dziewczynie zatrute owoce, a ona je jadła, ufając, że daje je ten, który tak wiele dla niej uczynił.

Nie wiadomo, co zatruwało ją bardziej: fałszywe owoce czy zdradliwe dźwięki; dość, że zaczęła chorować i miała się coraz gorzej. Diabeł próbował ją również odciągnąć z dala od Drzewa. Nie był widoczny, ujawniał swoją obecność jedynie poprzez dźwięki, słowa i dotyk. Z czasem zdobywał coraz większe zaufanie Dziewczyny, która szła i szła za jego głosem, zostawiając Drzewo w oddali.

Niezwykła roślina nadal jednak przyciągała zwierzęta. W swojej wędrówce Dziewczyna natknęła się na Łanię, która szybko domyśliła się podstępu Diabła.

– To nie jest Chłopiec! – powiedziała stanowczo, patrząc Dziewczynie w oczy, które wypełniły się bólem na dźwięk tych słów.

– Okazuje mi tyle miłości, to musi być on – odparła cicho, lecz z mocą.

Łania popatrzyła z uwagą w jej twarz.

– Nic nie wiesz o miłości – rzekła i zastukała kopytkami.

Minął jakiś czas. Dziewczyna wciąż jadła zatrute owoce, jednocześnie rozmyślając nad słowami Łani. Wypełniało ją pragnienie, by Chłopiec był przy niej stale; łaknęła jego słów, spojrzeń, obecności. I dlatego tak trudno było jej się zgodzić z Łanią. Zwodnicze dźwięki i owoce osłabiały ją coraz bardziej i zaćmiewały jej umysł. Była przez to jeszcze bardziej podatna na kłamstwa.

Po wielu dniach Diabeł uznał, że zdoła wmówić jej, iż nie jest i nigdy nie będzie godna Drzewa. Sączył jej do ucha i serca:

– Kim jesteś, aby uważać się za godną posiadania tak pięknej rośliny? Za kogo się masz? Jesteś brzydka, głupia, nędzna i podła. Czy naprawdę sądzisz, że ktoś taki, jak Chłopiec, przyszedł tu, żeby ofiarować ci coś tak cennego?

– Ale ono jest… Wiem, że jest… – odrzekła słabo.

– Jest? Rozejrzyj się wokół. Wszędzie lodowa pustynia. Tego Drzewa nigdy nie było, wymyśliłaś je. Kłamczucha! Wszystkich okłamujesz i siebie samą też!

Dziewczyna pod ciosami tych słów opadła na kolana i dłonie. Ostatkiem sił wołała jeszcze Chłopca po imieniu. Nie widziała niczyjej twarzy ani sylwetki, ale ktoś szeptał jej do ucha:

– Tak, to ja… Jestem… Połóż się tutaj, to Drzewo.

Jednak był to Diabeł. Przemawiał do niej teraz innym, łagodnym głosem, żeby wzięła go za Chłopca.

– Połóż się, odpocznij… Słyszysz śpiew ptaków?

– Nie…

– Za chwilę je usłyszysz. Połóż się tylko, a poczujesz zapach kwiatów. Będziesz bezpieczna… Będziesz kochana…

Posłuszna tym nakazom Dziewczyna położyła się w śniegu. Nie czuła zimna. Czy czuła jeszcze cokolwiek? Pogrążając się stopniowo w diabelskim śnie, utkanym z kłamstw i zdradliwych dźwięków, wciąż wołała Chłopca po imieniu.

Zaczął padać śnieg. Miniaturowe misterne rozety opadały delikatnie na skulone na ziemi ciało Dziewczyny, tworząc całun. Nagle gdzieś zawołał ptak. Ten dźwięk zakłócił białą przestrzeń. Wdarł się w nią jeszcze raz i jeszcze. Biel przestała być tak wszechobecna. I powiał Wiatr. Zdmuchnął śnieg z ciała Dziewczyny. Potem dmuchnął jeszcze raz, mocniej – czym uniósł na chwilę jej dłoń. Wiatr przybierał na sile i udało mu się podźwignąć Dziewczynę. Wtedy ciepłymi podmuchami zaczął masować i rozcierać skostniałe z zimna członki jej ciała. Począwszy od dłoni i stóp, dotknął następnie jej twarzy i tak stopniowo przywrócił ją do życia.

Gdy otworzyła oczy, chciała go o coś zapytać, jednak żaden dźwięk nie wydobył się z jej krtani. Wiatr, widząc to, wdarł się w jej rozchylone usta i tchnął w nią siebie. Potem popatrzył jej w oczy.

– Czy jesteś Chłopcem? – Oto, jakie były jej pierwsze słowa.

– Nie, jestem Wiatrem, a ty masz teraz nową naturę – jesteś jedno ze mną, bo tchnąłem w ciebie dech.

– Czy Chłopiec tu przyjdzie?

Wiatr milczał dłuższą chwilę.

– Zaprowadzę cię do Drzewa – odparł w końcu. I szli dłuższy czas razem.

Gdy błękitny motyl przysiadł na nadgarstku Dziewczyny, wiedziała już, że do zagajnika jest niedaleko. Widząc w oddali Drzewo, zaczęła biec, nie mogąc doczekać się przywitania. Przypadła do pnia, wodząc opuszkami palców po wgłębieniach chropawej kory.

Wiatr rozwichrzył jej włosy i zaszumiał w koronie Drzewa. „Dzięki wiatrom drzewa stają się silniejsze, a gdy zabraknie wiatru, rozkładają się pod własnym ciężarem” – przypomniała sobie Dziewczyna. Nie pamiętała, kim była ta, która oznajmiła jej te słowa; wiedziała tylko, że stało się to wiele-wiele lat temu i że ta Kobieta była dla niej dobra i troskliwa. I jeszcze – że śpiewała dla niej kołysanki, od których miewało się kojące sny.

Dziewczynka, która stała się Dziewczyną, bardzo pragnęła, żeby Chłopiec spotkał się z nią pod Drzewem. Żeby zobaczył, jakie jest wspaniałe i że nadal żyje, i wydaje obfite owoce, którymi karmi się nie tylko ona sama, lecz także zwierzęta oraz inni ludzie. Chciała, żeby cieszył się tym razem z nią i aby wiedział, że cały jego trud nie poszedł na marne.

Popiersie kobiety.