Jakub Domoradzki
Szawle, Szawle
Szawle, Szawle, dlaczego mnie prześladujesz? –
usłyszał pewien ślepiec
w drodze do Damaszku,
który od prawie dwóch tysięcy lat
błąka się po pustynnych manowcach
i spokoju nie zazna – ni wzroku –
nim nie zrozumie,
nim skruchy nie odczuje,
nim o pomoc nie poprosi.
Szawle, Szawle, dlaczego nie prześladujesz? –
słyszymy niemal dnia każdego
od pewnego stolarskiego syna,
rybaka-amatora,
który chce wiele, a nie chce tylko jednego:
by zagłuszać Jego słowa.
Szawle, Szawle…
bez wzroku nigdy do Damaszku nie dojdziesz,
a i słuch powoli tracisz
od tego zagłuszania,
od tego niezrozumienia,
od tej niechęci do skruchy.
A pustynia palestyńska
wszystko przyjmie –
i nasz wzrok utracony
i rozum odzyskany
i serce na zawsze rozdarte.
A co przyjmie, to zakopie,
byśmy zawszeli mieli gdzie powracać –
do tych manowców pustynnych,
do tych świętych napomnień,
do tej pięknej ślepoty.
Łotry
Ewangeliści chyba racji
nie mieli
i tych łotrów przy Jezusie
było więcej niż dwóch.
Co prawda nie widziałem
tej sceny,
ale oni też nie –
z wyjątkiem Jana
rzecz jasna
ale wzruszenie
mogło mu oczy omamić.
Oprócz tego, co szemrał
i tego co się korzył,
musiał być też ten, co milczał.
I dlatego go pewnie Jan nie zauważył,
bo nie dość, że milczał,
to jeszcze oddychał najciszej.
Sprawiedliwie wszak swą karę ponosił –
za milczenie, gdy wokół świat płonął,
za ciszę, gdy trzeba było rwać się do walki,
za spokój, gdy we wnętrzu gorzał
i za to, że oczy zamykał,
gdy cuda oglądał.
Ale czy poszedł do raju
jak dwaj pozostali?
Ziemia świętsza
Zamieszkałeś
wśród pożółkłej trawy,
co swą popękaną wargą
modli się o krople deszczu –
lecz nie dla siebie,
a dla umierającej pod jej stopą gołębicy.
Zamieszkałeś
pomiędzy trzepotem pustynnego ptaka,
a wiatrem tak suchym,
że aż nie mającym w sobie
nawet krzty życia.
Zamieszkałeś
w ziarenkach piasku tak gorącym,
że aż topią rzemyki od sandałów –
a Ty jeszcze karzesz nam
do swojego domu
boso wchodzić…
Zamieszkałeś
tam, gdzie nie ma okien
i gdzie nawet nie ma w co zapukać,
żeby wiedzieć, czy otworzysz.
Zamieszkałeś,
byśmy nie wiedzieli właśnie,
czy otworzysz.
Trywialny bezwstyd nieprzeciętności
Na sznur bym się chyba
nie odważył,
choć dawali mi ten
od śmierci Anny Kareniny –
mówili, że autentyk –
ale to nie w braku odwagi chyba,
bo i westernów oglądałem trochę,
i przystanek raz na gapę przejechałem,
i się ożeniłem.
Raz co prawda,
ale z taką,
jakby to ze cztery razy.
Dziwna sprawa z tą odwagą –
żeby żonę od suk i dziwek wyzwać,
żeby się podniecić bardziej,
to odwagę mam,
a z tym sznurem
to mi jakoś nie po drodze.
Nie po drodze i po drodze,
bo to jednak ciągle o nim myślę.
A to chyba o to chodzi,
żeby kusił.
Dziwna sprawa z tymi sznurami.
Bo nigdy ich nie ma,
gdy się żonę chce do łóżka związać,
a zawsze są,
gdy się pomyśli tylko
jakie to życie beznadziejne.
A życie beznadziejne –
prawda –
bystrzakiem być nie trzeba,
by to odkryć.
Ale tyle żon jeszcze do związania,
tyle do wyzwania dziewczyn,
a język polski taki bogaty,
że aż żal…