Cho na solo!
Victor Ficnerski, [kradłem od wszystkich], Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział Łódź, Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2024, 52 s.
„Was nie można sądzić, was… was trzeba leczyć!”
Od swoich pierwszych wersów utwory w tomie poetyckim kradłem od wszystkich Victora Ficnerskiego atakują czytelnika na różnorakie sposoby. Na pewno są to ataki zaczepne, czy zaczepno-obronne – należałoby zapytać specjalistów z wojskowości, ewentualnie psychologii.
Gdyby podzielić inwektywy na kategorie, można by wyróżnić:
a) wyzwiska: „skurwysynu” [trzy kilo], „idioto” [];
b) życzenia śmierci: „udław się” [ale zaraz];
c) traktowanie z pogardą, oczernianie: „jesteś złożony z lęków” [] „jesteś z mułu i niepewności” [], „jesteś do bólu miałeś być na przekór” [];
d) umniejszanie wartości, pokazywanie wyższości: „nie znasz”, „nie wiesz” [trzy kilo];
e) straszenie odejściem: „przyjechałem do ciebie porzucę cię jak zwykle” [długi wiersz powrotny], „miałem rzucić ciebie i picie” [czwarty wiersz powrotny].
A to tylko przedsmak rozmiarami kosmicznej irytacji, czarnej dziury żalu ukrytej w mięśniach, pod odtłuszczonymi tkankami podmiotu lirycznego. Ciągła agresja słowna przenikająca kolejne strony zupełnie niezawiłym tunelem prowadzi do diagnozy atmosfery tomu, diagnozy podmiotu lirycznego – przemoc psychiczna / przemoc emocjonalna. Mamy więc do czynienia z podmiotem-przemocowcem, z przemocową poezją.
Agresja i bezczelność sączące się z kart tomu przywodzą na myśl bohaterów filmu Psy Władysława Pasikowskiego. To ich wypowiedziami pozwolę sobie opatrywać rozwinięcia kolejnych wątków, pojawiających się w kradłem od wszystkich.
„Nie chce mi się z tobą gadać”
Podmiot bezczelnie traktuje czytelnika jak niedoświadczonego młokosa, który nic o życiu nie wie. Ogałaca czytelnika z jego doświadczeń biedy, depresyjnego samopoczucia, urągających istocie żywej warunków życia, męczącej pracy, nieodpowiednich kobiet. Egoistycznie i agresywnie zawłaszcza te wszystkie przeciwności losu, te przeszkody na drodze do szczęścia – sobie. Z góry zakłada, że takie kłody pod nogi turlają się wyłącznie po ścieżce jego doświadczeń, że tylko on zapakował do worka zło całego świata i dzielnie nosi na swoich barkach. My, czytelnicy, nie nosimy na naszych barkach żadnych traum, przykrości, nie. Podmiot wyraźnie nam to wygarnia. Z tej prostej przyczyny – nie znamy prawdziwego życia, nie wiemy, co to jest prawdziwe życie. Na szczęście po tym, jak podmiot liryczny wytknie już nam naszą niewiedzę, zaczyna niezmordowanie uświadamiać nas o tym, jak prawdziwe życie właściwie wygląda. Szczególnie instruktażowe, wręcz edukacyjne, są utwory: [trzy kilo], [etyka pracy], [czystozębi], [większość ludzi], [trzeci wiersz powrotny], jeden z [], [punkty topienia śniegu], [spacer nocny].
„Na pohybel wszystkim. To jest ładny toast, co?”
Poza agresją podmiot liryczny zmaga się z uzależnieniami. Zmaga w stopniu lekkim: „miałem/ rzucić ciebie i picie mam/ w kieszeniach kurtki małpki” [czwarty wiersz powrotny]. Nałogi są raczej natrętną muchą niż czynnikiem rujnującym życie. Chyba że podmiot jeszcze tego nie wie. Będąc świadomym swojego nałogu, ma świadomość, że pozbywając się jednego – od razu zastąpi go innym: „nałogami należy żonglować” [trzeci wiersz powrotny], „zastąpiłem/ jeden nałóg drugim” [pierwszy wiersz powrotny]. Zupełnie bezpardonowo oznajmia: „do mnie najlepsze pomysły przychodzą po wódce/ wódka to najczystszy z alkoholi” [], czy „dopiero czwartek a my pijani” []. Podmiot liryczny zdaje się doskonale znać siebie, głębię siebie, swoich potrzeb, ale też limitów. Przyznaje się do nich otwarcie, nie owijając w bawełnę, nie starając się wybielić czy usprawiedliwić. Ta szczerość pozwala na skrócenie dystansu i złamanie lodów między podmiotem a czytelnikiem. Podmiot obnaża się ze swoich wad, jednocześnie nie linczując się za nie. Tym sposobem wyciąga do czytelnika rękę, nie robiąc przy tym skruszonej miny. Jakby mówił – piję, taki jestem, czy ci się to podoba, czy nie.
„Jezu, ale ty piękna jesteś.”
Agresja i nałogi siedzące we wnętrzu podmiotu lirycznego są otulone jego… właśnie. Ciało dla podmiotu lirycznego to opakowanie: „zajdę poniżej dziesięciu procent tłuszczu […] przynoszę ci w pełni wyrzeźbiony sześciopak wystające żyły/ stertę mięśni/ stertę mięsa” [ale zaraz]. Podmiot jawi się jako pozór, ma schudnąć, pokazać swoje piękne, wyżyłowane, muskularne ciało, pozbawione tłuszczu: „miałem czyste niemal nieludzie wycyzelowane ciało/ wystające żyły/ teraz muszę zrzucić trzy kilo” [trzy kilo]. Nie daje siebie, lecz swoją otoczkę, opakowanie. Fizyczność, czytaj: brak głębi, przejawia się także w podejściu do pracy: „etykę pracy znam jedynie z łóżka/ potrafię być delikatny i dokładam starań potraktuję/ twoje ciało jak płótno” [etyka pracy]. Wnętrze podmiotu lirycznego wypełniają złość, żal, używki, zatem warstwa zewnętrzna to piękna, ale pusta wydmuszka. Pozór stanowią także te momenty, w których podmiot liryczny stwarza ułudę bycia miłym: „to taka zagrywka” [mówić dobrze o wszystkich].
„– Czy jest pan gotów stać na straży porządku prawnego, odnowionej, demokratycznej Rzeczypospolitej Polskiej?
– Bezapelacyjnie, do samego końca. Mojego lub jej.”
Stosunek podmiotu lirycznego zalatuje syndromem sztokholmskim. Z jednej strony podmiot akceptuje własną ojczyznę i istnienie Boga: „wysiadłem na dworcu […] pozdrowiłem/ matkę Boga i orzełka” [pierwszy wiersz powrotny], ale z drugiej – czyni Polsce wymówki: „w tym kraju nic się nie zaczyna […]/ w tym kraju wali się w szyję/ w tym kraju Bóg kojarzy się najgorzej” [kiedy budzę się w Polsce]. Na jednej szali podmiot wita swój kraj, na drugiej gardzi nim: „powiedziałem pierdolę to: BIEDNE POLSKIE GÓWNO” [znów będziesz mnie besztać]. A może to nie forma obrony psychicznej w obliczu ekstremalnego stresu, tylko zwyczajny, codzienny ambiwalentny stosunek do kraju i jego rodaków?
„Pan mi nie udziela rad!”
Wielokrotnie wspomniana bezczelność podmiotu lirycznego w połączeniu z jego pychą nie pozwala mu przyznać się do ubóstwa ducha, braku ambicji, skłonności do narzekania: „[…] nie starałem się jak mogłem/ starałem się w najmniejszym stopniu” [proszę opuścić lokal]. Duma nie pozwala podmiotowi przyznać się choćby do próby zaakceptowania istnienia Innego: „pierdolę współczesne malarstwo” [etyka pracy]. Czytelnik może być w kropce, ponieważ skoro podmiot odrzucił nihilizm [punkty topienia śniegu], to nie powinien mieć współczesnego malarstwa w głębokim poważaniu. Odrzucenie odrzucenia to dwa minusy, a one, z kolei, dają plus, czyli akceptację, która jednak z lektury tomu Victora Ficnerskiego nie wynika.
„Ta prowokacja zaczyna mnie z wolna nudzić, panie oficerze.”
Podmiot jednak nie szuka winnego, nie robi swojej własnej lobotomii dzieciństwa, psychoanalizy nieudanych związków. Pomiot wyrzuca gniew jak karabin maszynowy pociski, jeden za drugim, bez wytchnienia, bez zmęczenia materiału.
Zatem tytuł kradłem od wszystkich i wiersz [kradłem od wszystkich] nie jest okazaniem skruchy, spowiedzią w oczekiwaniu na przebaczenie. Wręcz przeciwnie, to wyznanie stanowi akt bezczelności i pychy, poczucia wyższości, śmiech w twarz tym, którzy są idiotami, mają się udławić, są z mułu i niepewności.
Spotkanie na górce za szkołą w trakcie długiej przerwy?
Podejmuję rękawicę, idę na solo.
Jolanta Fainstein