Jarosław Barańczak
Pszczoły
W porannej ciszy słyszę tylko pszczoły.
Bezczynne leżenie pochłania śmieszny sen
o pluskach ryb w głębokiej wodzie. W oknie
pociętym zielonymi i niebieskimi kreskami
stoją drzewa. Rozciągnięty na pomiętej nocą pościeli,
powoli zanurzam się w jasno. Znów tu jest,
wykropkowane szczeknięciami psów.
Z zapachem herbaty, ze skrzypieniem drzwi, które
ktoś właśnie zamknął. Za chwilę otworzy,
powie: włóż świeżą koszulę. I będzie dzień
– trochę świąteczny.
Smak na języku
Słucham, jak rozpycha się fuga Bacha,
a obok, w złotych ramach, święty Sebastian.
W tle czerwienieją cegły i ta mała dziewczynka.
Z czymś, co mogłoby być lizakiem.
Trochę za dużo tej polifonii i tych strzał
tkwiących w jego pięknym ciele.
I nagrobnych tablic, ornamentów
chroniących przed nicością von Herrgotta,
który nie wie, że tuż obok ma sąsiadów.
Dźwigają pamięć Nowogródka, Grodna, Lwowa.
Lipski kantor, już nikt nie mówi, że schizmatyk,
dźwiękami szczelnie zapełnia świątynię.
Tej małej jest zresztą wszystko jedno.
W ręce trzyma niebieski lizak. Liczy się tylko
smak, który zostaje na języku.