Czesław Sobkowiak
Wokół sacrum
Pasja według Gąsiora
Poszedłem 15 marca na wernisaż wystawy pt. Pasja według Gąsiora do Muzeum w Zielonej Górze. Słowo „według” wskazywało na wyraźnie autorskie nacechowanie. Nawiązywało, co istotne, do przedwielkanocnego czasu Wielkiego Postu. To swoje przeżywanie i rozmyślanie o Męce Chrystusa artysta dedykował pod rozwagę zwiedzającym. Taki był zamysł gorzowskiego twórcy. Chyba nietrudno było tę intencję dostrzec. Oglądałem autorskie rzeźby i asamblaże w ciszy, niemal w pokutnym skupieniu, niemal w wyłączeniu się ze świata, jakbym odbywał swoje osobiste rekolekcje. Dla mnie było oczywiste, że nie chodzi artyście o aspekt jedynie artystyczny. Przy pomocy swoich prac zapewne też chciał zbliżyć się, na tyle na ile to było możliwe, do tajemnicy cierpienia i zbawienia. W tej muzealnej sali czułem, że za pośrednictwem sztuki dokonuje się we mnie coś w rodzaju wewnętrznego, katarktycznego oczyszczenia. Jakieś wyraźne przekroczenie estetycznych znaczeń wystawowych obiektów. Myślę, że chodziło artyście nie tylko o podziwianie jego warsztatu, ale i w dużym stopniu o nasze wnętrza, o stan duchowy współczesnej rzeczywistości. Taki był mój odbiór. Może nie tylko mój. Artysta, ale raczej powiedzmy: człowiek w artyście, coś ważnego patrzącym przekazywał w tych biblijnych odniesieniach. Treść ludzka i sakralna dostrzegalna w każdym eksponacie dawała o sobie znać. Utwierdzała w racjach, które tkwią w ludziach już przygaszone. Niestety. Więc dobrze, że zdarzyła się taka właśnie wystawa, zwłaszcza w odpowiednim czasie. Takie przejmujące, bardzo mocne wyznanie. Miejscami wręcz wstrząsające w nawiązaniach, np. do Holokaustu (Opus 1939-45), do Ukrainy, do desakralizacji treści metafizycznych i zachwiania się współczesnej moralności (Ukrzyżowany i zeszmacony), do Biblii (Syn marnotrawny – to postać u stóp ojcowskiego przebaczenia i ojcowskiej miłości, jak na obrazie Rembrandta), do cierpienia i męki Chrystusa, bólu Matki trzymającej na kolanach ciało umarłego Syna (Piety). Oglądałem eksponaty, jakbym chciał wniknąć w ich sens. Jakoś nie umiałem tylko obejrzeć i pójść sobie. Jak inni. Czułem się napominany, wezwany do refleksji. Rzecz też niebagatelna. Poniekąd najważniejsza. Otóż Gąsior dla wyrażenia tych wszystkich zagadnień użył tworzywa banalnego, powszedniego, przedmiotów nieużytecznych, wziętych jakby ze śmietnika, zniszczonych przez czas, u ludzi już niemających żadnego poważania. To zardzewiałe, pogięte gwoździe (to Moje grzechy), kawałki zużytych, zestarzałych desek, szarego płótna, połamany Chrystus, odpadły od nagrobnego krzyża, kawałki pogiętej blachy, przedmioty całkiem zbędne, wyrzucone, więc i odrzucone. Za sprawą jego warsztatu wskazują jednak na sferę ważną, na wartości, które spotyka zgubny los. Artysta pokazał w ten sposób dramat człowieka, który ma w perspektywie pustkę, poniżenie, brak sensu, zniszczenie. Rzeczą twórczego wysiłku w jego sztuce jest przywołać w tym, co najmniejsze to, co najważniejsze. Upomniał się o tę sferę w sposób maksymalnie prosty i czytelny, pokornie. Wzruszająco. Upodobał sobie nieprzypadkowo stare drewno. Niepozorne, a przecież dające mocną wymowę. Jego starość i słabość, nie solidna nowość tworzywa, pełni tu ważną funkcję. Chodzi zdecydowanie o stare drewno, o doświadczone, które, mówiąc poetycko, wie, o jakie sprawy w życiu chodzi, o jaką wiarygodność i zasady. Nie o blichtr, chwilowy kaprys ani o dewocję, ale o trwanie pośród przeciwieństw, co stanowiło przez wieki fundament kultury europejskiej. I dodałbym jeszcze, że udało się artyście wyposażyć swoje rzeźby w uniwersalną wymowę. Rzeźby Gąsiora to są znaki. Dotyczą wnętrza pojedynczej osoby, lecz i ludzkiego ogółu. To wypada mieć na uwadze w odniesieniu do dzieła gorzowskiego artysty, który natchnienie czerpie z odniesień do historii biblijnych i ewangelicznych. Nie zaprzecza ustalonym prawdom.
Dawniej i teraz
Nastąpiła zmiana w funkcjonowaniu sztuki. Przez wieki w klasycznej sztuce obowiązywała reguła, niepisana wprost, że chodzi o stworzenie takiego dzieła, by człowiek w jego obszar mógł wejść i samego siebie odnaleźć. Wniknąć w sztukę mentalnie, duchowo itp. W tym celu oczywiście również oddziaływała, ale niezwykle subtelnie, dyskretnie (temat to do rozważań). A co jest w tej sferze obecnie? Teraz artysta różnymi sposobami, prowokacjami, szokowaniem chce za wszelką cenę wniknąć w odbiorcę. Zawładnąć jego wnętrzem, osobowością, emocjami. Poniekąd narzucić mu swój świat i swoje motywacje. Bez żadnego uzasadnienia, w imię czego podejmuje to usilne staranie?
Zima
Jest czas zimy, ale nie ma wielkiej zimy. Dni kapryśne, codziennie inne, nie wiadomo, o co chodzi prawdziwej zimie. W nocy śnieg, za dnia błoto pośniegowe. Ogólnie chłód. Nie można się zanurzyć w jakąkolwiek powagę. Coś jest w przyrodzie, ale czegoś nie ma. Poza tym. Są poeci i nie ma poetów. Wierszy dużo, coraz więcej, poezji mało. A jeśli komuś się uda iść swoją ścieżką, to zaraz, że nie przystaje do współczesnego świata ze swoją retoryką. I tak pozbawiamy się prawa do istotnego miana poety. Na domiar złego, czy można kogoś wyuczyć pisania poezji? Ogłoszenia pojawiają się. Tylko po co?
Temat
Temat, czyli co malować i o czym pisać. Myślę, że może to być cokolwiek i o czymkolwiek. Jest tylko jeden warunek, którego nie da się potraktować dowolnie. Dowolnie kłaść farb na płótnie, czasem nawet bez udziału świadomej decyzji. Zawsze to musi być wykonane w zgodzie z własnym jestestwem. Co jest niezwykle trudne, gdyż sami nie wiemy do końca, jaką wewnętrzną treść wyrażamy. Po latach okazuje się, jaka ona jest i była. I nawet mniejsza o to. Jednak czegoś nie da się ominąć, czyli dobrego wykonania twórczej pracy, co znowu jawi się jako wielka niewiadoma. Ma być prosto lub skomplikowanie, dużo lub mało słów. Odpowiednie rzeczy dać słowo. Tego nikt doraźnie nie podpowie. Nikt piszącego nie jest w stanie przeniknąć swoimi radami. Wiedza o tym jest sekretna. Rzecz nie w poszczególnych wierszach, rzecz w tym, by każdym nowym utworem pokazać, że chodzi twórcy o powołanie twórczego zjawiska, które powstaje, dorasta do pełni jako jedyne, oryginalne i niepowtarzalne. Wtedy staje się wszystko uzasadnione – i temat, i stylistyka. Cokolwiek by to nie było.
Cieniutka
Za oknem cieniutka powłoka, warstewka śniegu, na tym śniegu bezradnie udającym zimę leży słońce. Rozlewa się jego jasność. Ale. Jeszcze kilka chwil i wszystko zgaśnie. I biel, i blask. Nie ma zmartwienia, mimo że pojawi się brunatny, ciężki krajobraz olchowego lasu, piękno da znać o sobie, też da się polubić. Przy biurku zimno. Nadwerężone kolano to odczuwa, owinąłem je swetrem i zawiązałem. Trochę ten zabieg pomaga, bo zimno do niego mniej dociera. Próbuję sobie przypomnieć, w którym tomiku jest mój duży poemat o dawnym czasie We Wrocławiu. Chce go koniecznie ponownie przeczytać Kazik. Szukam. Jest w Coraz mniej: „A Kazik przypominał ptaka który długo swego miejsca nie zagrzewa/ W stanie wojennym wyemigrował do Francji”.
Płacenie ceny
Jeśli myślisz, że uda ci się być twórcą bez konieczności płacenia ceny za to miano całym swoim życiem, to się bardzo mylisz. Jednak w innym przypadku używanie pióra i papieru nie ma sensu. Nie miej złudzeń.
Pytać
Pytać bezsensu o sens nie ma sensu. Z dnia na dzień trzeba żyć, oto całe zadanie. Urosły drzewa, kupiliśmy nowe auta, urządzenia, sprzęty elektroniczne, odnowiły się wnętrza domów, znajomi uśmiechają się. Ale gdzie człowiek? Z człowiekiem są kłopoty, gromadzi się marny nastrój, mimo wymyślenia wielu pięknych rzeczy, które pomagają w codzienności. Ludzkości jednak daleko, a może nawet coraz dalej, do pozbycia się wielu ciężkich problemów.
Będą
Będą ciebie pomijać, a nawet mieć ci wiele za złe. Ty jednak samego siebie nie pomijaj, nie miej za złe swojej wrażliwości, swojego ulubienia prawdy, czyli tego, że nie udajesz kogoś, kim nie jesteś, idziesz po prostu przez swoje dni. I przyjmujesz te dni takimi, jakie one są.
Miłosz
Idąc łącznikiem z holu Biblioteki do Salonu mamy (mieliśmy) okazję obejrzeć wielce interesującą wystawę zdjęć Czesława Miłosza, które wykonał Adam Lizakowski w Ameryce. Oglądałem. Nazywa się Miłosz po amerykańsku. Niezbyt to trafnie brzmi, ale mniejsza o to. Możemy zobaczyć Poetę w bardzo wielu ujęciach. I sobie nieco wyobrazić tamtejsze jego życie, cząstkę życia, tyle, ile udało się Lizakowskiemu uchwycić. W aucie, na spacerze, na spotkaniach autorskich, w towarzystwie różnych osób, siedzącego przy swoim biurku, podpisującego książki. Wszystko przejrzyście opisane. Dużo informacji. Też faksymile rękopisów, które mogą zaciekawić. W gablotach książki Noblisty. Wypisałem sobie z jednego z listów takie zdania: „Opłaca się pisać prawdę czy też starać się pisać prawdę. Wbrew przyjętym opiniom, że poezja to co innego niż pisanie prawdy. Nawet w tak okropnej rzeczywistości”. I to dodało mi trochę otuchy.
Czyli Wokół Sacrum
Działo się to w Zielnej Górze, w Salonie wystawowym Biblioteki Norwida, 4 grudnia 2024 roku. Kilka osób w późnej godzinie popołudniowej brało udział w otwarciu wystawy artystycznej Gąsiora. Tym razem, co można uznać za konsekwencję i artystyczną potrzebę, dopowiedziana została druga strona historii zbawienia. Artysta pokazał owo zagadnienie od strony betlejemskiej cudowności i zwykłości narodzin zapowiadanego przez proroków Dzieciątka. Któremu, położonemu na sianku w żłobie, pokłon złożyli okoliczni pastuszkowie, bydlęta i Trzej Królowie prowadzeni przez Gwiazdę. A działo się to dawno, dawno temu, za panowania Króla Heroda. Ale… chodzi o wystawę. W zasadzie nie ma tu, na pierwszym planie obrazu jakiegokolwiek cierpienia ani Krzyża. Akcent zostaje położony na niedającej się zanegować pozytywności (Anielski tercet). Aniołowie muzycznie obwieszczają nadejście czegoś niezwykłego. Co owiane jest tajemnicą. I bezpośrednio (Zwiastowanie) obwieszczone zostaje Maryi. Ona będzie to w swoim sercu rozważać. Że narodzi się dziecko. Artysta to opowiada w kolejnych rzeźbach. Ów Bóg jest maleńki. Cichy. W skromnych szopkach otoczony czułością matki. Gdzie mu zasiadać na jakimś ziemskim tronie i zagrażać realnie Herodowi. Wyśpiewywany jest wspaniale w polskich kolędach, malowany przez wieki przez największych europejskich malarzy, takich jak: Caravaggio, Rubens, van Dyck, Murillo, van Gogh, Gauguin, da Vinci, Rembrandt i inni. Zafascynowała ludzi w tej maleńkości życia jawiąca się nadzieja na odrodzenie świata. I fascynuje nadal, choć już nie w takim samym stopniu. Jednak nadal „Bóg się rodzi”. I na wystawie także. Nie ma więc wizji śmierci, ukrzyżowania, cierpienia, rozpaczy, grzechu ani miejsca na to wszystko, co przedstawiała ekspozycja w Muzeum. Jest fascynacja i cenienie nierozerwalnej więzi matki z dzieckiem tak wymownie pokazane, zwłaszcza w jednej z rzeźb (Matka). W sumie ekspozycja dotyczy czegoś nowego. Innego. Oglądający, myślę, odczytują wyjątkową aurę, tę zapoznaną we własnej rodzinie, tu przywołaną jako sacrum, bo tworzą ją przecież sceny rodzinne, wizerunki lewitujących aniołów, na wystawie umieszczone w niejednym miejscu. Celowo licznie pokazane. Uskrzydlają przestrzeń Salonu razem z ptakami. Duże, smukłe wysokie są ich postacie, emanujące czystością, zwiewnością, bliskością nieba, niektóre pomalowane delikatnymi odcieniami, ni to bieli, seledynu, ni błękitu, czerwieni. Oczywiście z nieodzownymi skrzydłami, aureolami. Aniołowie odwiedzają świat. Zaznajomiony z nimi jest artysta. Częściej jednak są zwyczajni, tacy sami poniekąd jak ludzie, więc też szarzy, przepasani sznurem, przy tym dyskretni, uroczyści, trzeba mieć wrażliwość, by dostrzec ich działanie i obecność. Akurat słusznie, że mają w tej wystawie przypisane tak duże znaczenie. Bo chodzi też o dzieciństwo anielskie Jezusa, o niewinność i piękno towarzyszących mu aniołków, o coś szczególnego, a mianowicie o wizję cudowności istnienia, innego świata, nie o przynależność jedynie do ziemskich sytuacji i spraw, ale i do nadprzyrodzonych zrządzeń. Treścią tej wystawy jest więc subtelna radość, biorąca się z narodzin ludzkiego dziecka, któremu nie pałace są pisane. Chodzi o dziecko otoczone troską, miłością rodziców, co widzimy w poszczególnych ujęciach, w szopkach nawiązujących do ludowych tradycji. Jednak nie tych krakowskich, monumentalnych, konkursowych. Jest radość i urok ptaszków towarzyszących dzieciństwu, co się pamięta, właśnie owe ptaszki, w locie, na gałązkach, ich śpiewy, świergoty. Chodzi przecież i o nas, o to, czego kiedyś zaznawaliśmy. Nawiązuje Gąsior tymi rzeźbami do sympatycznych ptaszków, uczepionych, jakby na ptasich domkach, budkach i wręcz gromadnie w obrębie rzeźby (jednej z najpiękniejszych) postaci świętego Franciszka z Asyżu (Święty Franciszek). A jest to już co najmniej sprawa nie ludowego wyobrażenia, ale teologiczna. I też sam Jezus jako dorastający chłopczyk został pokazany w zabawach, jakie w każdym i naszym, moim, dzieciństwie miały miejsce, co jest, co było i bywa nieodłączną częścią dorastania do życiowych powołań. Ta wystawa nie jest świątkowa. Ma metafizyczną powagę. Zwłaszcza w drugiej części. Nie ustawia przy tym wysokich progów do jej percepcji. Są przedstawienia rzeczy, postaci absolutnie nie ilustracyjne, ale one same w sobie wymagają trudnej refleksji (Hiob, Grupa Pasji, Golgota, Pieta I, Plecy, Syn marnotrawny) – szczególnie przejmujące. I już niedające się traktować jak wręcz bajkowe opowiastki, ku prostemu zachwytowi. Ten niewykoncypowany zachwyt oczywiście ma znaczenie. Uśmiech akceptacyjny twórcy towarzyszy wielu sprawom, tym pierwszym w życiu człowieka też. Ale i daje artysta wyraz rozumienia wyższej sfery zagadnień. Położony został nacisk na to właśnie jak na wzór wyższego ładu. O to chodzi. Napawałem się jego sielskością, ale i dostrzegałem głębsze przesłanie. Trzeba mieć na uwadze, że przy pomocy prostego tworzywa, starego drewna, jakichś też przedmiotów wprowadzonych w obręb stuki, Gąsior wypowiada to, co go naprawdę raduje i co boli. Z jednej strony mamy sielski bieg życia, a z drugiej, ból, śmierć, cierpienie.