Adam Bolesław Wierzbicki
Zmysły
Renacie
Mój przepity i przepalony tembr głosu zdecydowanie
odstaje od miękkości, ciepła wypływających z twych
ust i nawet gdy nieraz puszczą ci nerwy, każdy po głosie
nas rozróżni.
Nie wiem, jak smakujesz i sprawdzać tego nie zamierzam,
jednak ambrozja, która spływa z ciebie, różni się smakiem
od nektaru, którym czasem cię karmię.
Ślepiec czy Temida też nie będą mieli problemu z rozróżnieniem
nas przez dotyk. Wystarczy, że przejadą dłońmi po przeoranej
bliznami mej twarzy lub dotkną siedem razy złamanego nosa.
Swą powierzchownością zdecydowanie się różnimy, tak jak
Bóg przykazał i tu na pewno nie może dojść do pomyłki.
Jednak wciąż dążymy do tego, by nad ranem, które nastaje
po upalnej lipcowej nocy, nasze zapachy, niczym nasze dusze,
były do siebie bliźniaczo podobe.
Zanurzeni w lato
Renacie
Tego upalnego lata zanurzaliśmy się w siebie
za pomocą wszystkich zmysłów. Słuchaliśmy
swoich przyspieszony oddechów, które zagłuszały
bicie serc i cisze poprzedzającą przynoszącą ulgę
letnią burzą. Zachwycaliśmy się naturalnością
wolnych od ograniczników i pomalowanych
słońcem naszych ciał. To sprawiło, że nasz wzrok
mógł wreszcie raz na zawsze odstawić do kąta
niepotrzebną nikomu wyobraźnię. Na swych ciałach
rozcieraliśmy dłońmi krople rozkosznej i kojącej
choć ciepłej wilgoci. Słony smak potu na naszych
językach uświadamiał nam, jak to być solą tej ziemi.
Mimo ciągłego wymieniania się zapachami ty nie
pachniałaś mną, ja nie pachniałem tobą. Pachnieliśmy
po prostu sobą (w liczbie podwójnej). Zanurzeni
w siebie, leżąc na starej, mało wygodnej i zbyt wąskiej
mieszalni zmysłów.