Julia Gwóźdź
wilda
zmieniłem miasto, myślenia już nie zmienię.
uliczki tu czystsze niż moje sumienie.
ludzie gubią kawałki duszy w pęknięciach
chodnika – czemu nikt nie szuka, pojęcia
nie mam, nie wnikam. ostatnio coś nieco szlak
mnie powoli trafia. przez okno widzę, jak
ktoś maluje chuja na fabryki murach.
po zmierzchu wychodzić tu z domu trochę strach.
ktoś za szluga opowiada mi historię
swojego piekła za życia. mam teorię,
że dusze tu gniją, by zatruwać miasto,
co tak przytłacza, że w skórze własnej ciasno.
mimo wszystko szukałem dokładnie tego –
– strachów, chaosów, jeszcze niedoznanego
uczucia pustki. nie wiem, kim się tu stanę,
lecz albo będę tutaj, albo nie będę
wcale.
niedosyt
mówiłem że nie spełnię oczekiwań
że nie chcę się dłużej rozwiązywać przywiązywać
mówiłem żeby nie układać co już rozwalone
nie dotykać bo zaburzy to kontrolę
piszczą mi w uszach wasze myśli
wasze lęki i moje ambicje
moja zazdrość i wasza nieświadomość
przestańcie zamiatać mnie pod dywan
wyrywać żyły i oplatać nimi dłonie
nie mam siły dłużej czekać
łatać każdej dziury po przecinku
nie wiecie jak to jest wyrzygiwać skrawki duszy
wykrztuszać z siebie resztki cierpliwości
będziecie wydrapywać sobie oczy
żeby tylko nie doświadczyć moich braków
(możliwości)