Beata Patrycja Klary-Stachowiak
Szlachetna sztuka wabienia jeleni
Potykam się. Łapiesz mój nadmiar i pomagasz wstać, jakbyś
podnosił dziecko uczące się chodzić. Zdajemy sobie sprawę,
że to łóżkowa scena, po której na długo zakopiemy się w pościel.
O nic nie zapytasz, tym bardziej o imię. Nazwiesz mnie pestką jabłek,
których pełen buszel nazbieramy jesienią tuż przed pożegnaniem.
Zima nas nie zaskoczy. Wiosna nie ucieszy. Miłość tylko wtedy jest
sobą, gdy zamraża czas.
Serapeum w Sakkarze
Tego wiersza na początku miało tu nie być, podobnie jak mnie,
gdy zbyt młoda matka wybrała rozwiązanie. Świat rozpięty między
starymi koronami napisał swój scenariusz. Dorosłej otępienie
czołowo-skroniowe, a dziewczynce skazę połykania. Co zjadła
z przejęciem kiełkowało związkami części mowy. Litery i słowa
zgniatały przestrzeń ust. Rodziły się nowe znaczenia i równie szybko
traciły sens. Tylko strzępki udało się zapisać.
Albo nawet i nie.
Miejski obrządek
W wilczą pełnię księżyca przyzywa nas woda,
ruch podskórny i nurt szalonego miasta.
Wchodzimy do księgarni. W nowościach Ginczanka
kokietuje wzrokiem, mówi światłem okładki o dzikiej młodości.
Jaka szkoda z tą Chominową – rzucasz.
Za ladą Zuzanna rozchyla usta
ludzie to wiedzą
zdaje się wyć. Dostajemy rabat