Grażyna Rozwadowska-Bar
na lotnisku w Szanghaju
unosi się zapach kawy
w tłumie uprzejmych uśmiechów
kolorowe walizki
podskakują na kółkach
turkoczą przy nodze
znikają w labiryncie korytarzy
tu ludzka przeszłość
nie istnieje
stała się kiedyś
została za plecami
innego kontynentu
nie szukaj
tajemnicy jutra
wykupionej z biletem
ten zapisany los
jeszcze długo
będzie obojętnie
omijał ciebie w drzwiach
nie słuchaj
opowieści nieznajomego
o ogrodzie
pełnym czerwonych piwonii
o podróży która zaczęła się
dawno temu
pierwszym krokiem
stawianym niepewnie
między meblami
patrz jak cudze sny
oddychają ciszą
samolot płynie
mija gwiazdy
nad ranem
niebo narysuje pogodę
gładką i przezroczystą
zamknięty w żelaznej kapsule
prawie okrążyłeś kulę ziemską
w kieszeni płaszcza
trzymasz chińską wróżbę
z kruchej babeczki
kupionej na lotnisku w Szanghaju
i ciągle nie wiesz
kim jesteś
zawieszony między
milczeniem a krzykiem
lękiem i odwagą
Spinalonga
z początku tylko brama
za nią słońce oślepiające
i droga do powolnego zapomnienia
świat pokryty bliznami trądu
ponad półwieczna cisza
pod ciężarem promieni gorących
niepokojąco trzeszczą gałęzie
ich zachrypły krzyk
przykrywa błękit morza
ludzkie cienie przemykają
pod murami fortecy
podobno po śmierci
rośnie muzyka
włosy i zwątpienie
twardnieje lak na pamięci
człowiek chory oszpecony
z myślami okaleczonymi
nie pasuje do niczego
na wzgórzu wyspy
tablice nagrobne
zarośnięte pożółkłą trawą
strzegą tajemnic cmentarza
jak dawniej
ufne morze rysuje linię horyzontu
Bogowie z włosami do ramion
cicho obiecują niebiańskie życie
bez łez tęsknoty samotności
wracając drogami kreteńskimi
patrzyłam na arbuzy
popękane z miąższem
rozlanym na polnych dywanach
uszkodzone wybrakowane
naznaczone brzydotą
samotne
niepasujące
na kolorowe salony bazarów
słońce świeci
wypala myśli
milczy