Barbara Czyżewska
Wiara i ufność
(fragment)
Ester przeniosła nieobudzony jeszcze wzrok w okno. Błyszcząca od kropelek mżawki mgła osiadała coraz niżej, otulając całe miasto swoją gęstością. Liście opadały z drzew, unosząc się w szalonym tańcu z wiatrem. Dziewczynę ogarnęła fala melancholijnych uczuć i przyłapała się na myśli, że liście walczące z wiatrem nie chcą latać, jak on sobie życzy ani mieszać się z kurzem jesiennej ulicy. Obserwowała, jak jasna plama słońca gubiła się w szarości nieba. Czuła, że smutek pochłania ją, a wszystko traci sens. Ręka podtrzymująca podbródek opadła, więc Ester położyła się na ławce. Leżąc i patrząc w okno, powtarzała w kółko słowa z ostatnio omówionej lektury „Vanitas vanitatum et omnia vanitas”, myśląc, że to najprawdopodobniej najbardziej istotna rzecz, którą kiedykolwiek słyszała na lekcjach. Wprowadziła się w egzystencjalną huśtawkę. Siedząca obok Aurelia najwyraźniej myślała tak samo, ponieważ na jej twarzy również były widoczne niechęć i znudzenie. Patrzyła, jak za oknem wiatr i deszcz targają kolorowymi liśćmi. Podparła głowę ręką i zamyśliła się. Miała wrażenie, że kurczy się jak te liście, jednocześnie żółknąc i trzymając się gałęzi życia. Trudno było to wszystko zaakceptować i przeżyć. Wszyscy jesteśmy więźniami tęsknoty, której główną cechą jest wchłanianie…
– Ewidentnie są sprawy ważniejsze niż moja lekcja. Co powiedziałam przed chwilą? – odezwał się nagle głos nauczycielki, która stanęła tuż przed ławką dziewczyn. Aurelia szturchnęła Ester łokciem.
– Przepraszam, nie słyszałam…
Pani westchnęła, pokazując swoje niezadowolenie.
– Jeszcze jedna uwaga i przyjdziesz do odpowiedzi!
Ester skinęła głową, Aurelia pochyliła się ku niej i szepnęła:
– Damy radę, do przetrwania pozostały dwie lekcje.
Ester nic nie odpowiedziała, tylko leniwie wyprostowała się. Za oknem zaczął padać mocniejszy deszcz. Krople z hukiem rozbijały się o parapet, odlatując w różne strony. Ludzie otulali się płaszczami, otwierali parasole i biegnąc po kałużach, próbowali uciec przed nadchodzącą burzą. Wskazówki zegara nad tablicą przesunęły się nieznacznie, ale koniec lekcji wydawał się oddalać w nieskończoność. Ester zaczęła wybijać palcami jakiś rytm o ławkę, a Aurelia zamknęła oczy, odchylając się na tył krzesła. Monotonny głos nauczycielki usypiał, hałas wokół hipnotyzował, szeleściły zeszyty, ktoś coś zapisywał, szeptał. Ester poczuła przypływ dziwnego uczucia, nie niepokoju, lecz zmieszania. Nagle obróciła głowę w prawo – na ulicy zatrzymał się tramwaj. Spojrzenie w lewo – napotkało pytający wzrok Aurelii. I właśnie w tym momencie stanął przed nimi Robert. Robert, któremu zabroniono pojawiać się w tym świecie bez konkretnego powodu. Skoro się tu pojawił, musiał być powód. Ester podniosła zaniepokojony wzrok. Nie do końca rozumiała, co się stało, ale Robert wyglądał na bardzo zdenerwowanego.
Ester rozejrzała się dookoła. Uczniowie słuchali nauczycielki bez większego zainteresowania. Robert odezwał się jako pierwszy.
– Czy moglibyśmy porozmawiać? – zapytał.
Nikt z klasy, oczywiście oprócz dziewczyn, nie widział Roberta, dlatego Ester uznała, że zdziwi wszystkich, jeżeli będzie rozmawiała z powietrzem. Wciąż zdezorientowana spojrzała w stronę Aurelii i kiwnęła głową porozumiewawczo, podnosząc rękę w górę.
– Przepraszam, czy mogłabym wyjść do toalety?
Nauczycielka przewróciła oczami i zgodziła się niechętnie.
Ester wstała z krzesła i wraz z Robertem udała się na zielono-biały, posępny, szkolny korytarz. Mężczyzna wyglądał na zestresowanego i widać było, że coś go w środku gnębi. Ester zmierzyła go wzrokiem. Miał roztrzepaną, krótką, jasną fryzurę, zielone oczy, które zazwyczaj posyłały miłe i ciepłe spojrzenia. Tym razem tak nie było. Zawsze ubrany elegancko, dzisiaj miał niechlujnie zawiązany krawat. Ester założyła ręce na piersi, wzrokiem próbując przeczytać myśli Roberta.
– Przecież nie przybyłeś tu tak po prostu? Mów, o co chodzi!
Robert uśmiechnął się, odwracając wzrok.
– Przepraszam, ale sprawa jest bardzo skomplikowana. Musiałem poukładać sobie wszystko w głowie.
Dziewczyna westchnęła.
– Wiem, nie musisz się tłumaczyć.
Nastąpiła chwila ciszy. Dochodziła do nich tylko niewyraźna dyskusja z gabinetu obok. Robert długo się zastanawiał, nerwowo skubiąc brew, w końcu podniósł ponure oczy na Ester, oddając tym spojrzeniem cały ból mieszczący się w jego dużym, ale jednak małym sercu. Ester odczuła skurcz brzucha.
– Anżelika została ranna, jest w szpitalu… – wyszeptał, jakby bojąc się powiedzieć to na głos. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy. Edelwejs wysyłał ją do imperatora w takim stanie!? I to po rzeźni w Sharlottcie?!
– Edelwejs, podlec! – krzyknęła w gniewie. Robert westchnął smutno.
– Wiem, co czujesz… ona przecież jest brzemienna… – dodał, cicho zaciskając zęby. – Brzemienna! – powtórzył desperacko. Jego oczy przeniosły się w głąb korytarza, widać było, że cierpiał. Dookoła panowała cisza, Robert chwycił dłonią brzeg koszuli, otworzył usta, jakby chciał coś dodać, ale w końcu złapał tylko ustami powietrze.
– W jakim stanie jest dziecko? Gdzie list? I co mamy teraz robić!? Cholera! – Oburzenie, rozpacz, odraza wobec Edelwejsa napełniała ją po brzegi jej ciała. Nerwowo przetarła ręką czoło.
– Dziecko żyje. To nie był postrzał w brzuch – odpowiedział Robert, a dziewczyna z ulgą odetchnęła, słuchając dalej. – Anżelika mówiła, że dwoje ludzi w kapturach (podobnych do tych, którzy zrobili rzeź w Sharlottcie), nagle wbiegło do wagonu i nie dając żadnych szans na reakcję i opór, zraniło ją w pierś. Ukradli też list. – Robert wykrzywił twarz.
– Czego Edelwejs się spodziewał? To było do przewidzenia. – Ester zirytowana rozłożyła ręce. – Po tej rzezi nietrudno się domyślić, że brzemienna kobieta, sama, z ważnym listem to bardzo łatwa zdobycz! Anżelika też zachowała się bardzo nierozsądnie. Czy jej tak zależało na tej misji, że prawie ofiarowała za nią życie swego dziecka?!
– Nie mów tak, ona była pewna swoich sił – próbował ją bronić Rober. Ester, mierząc go wzrokiem, uznała, że w środku jednak zgadzał się z nią. Anżelika była zbyt harda. Podejmowała ryzykowne decyzje, czasami zapominając o zdrowym rozsądku.
Ester spojrzała na wiszący na bladozielonej ścianie zegar. Wiedziała, że za chwilę musi wracać do jakże nudnej lekcji.
– Dobrze, Robercie, co musimy zrobić?
– Edelwejs zarządził zebranie w siedzibie LZA. Jak skończycie lekcje, od razu przenoście się tam.
– Dobrze, powiem mu, co sądzę o tym wypadku. – Ester uśmiechnęła się ironicznie, próbując ukryć swój niepokój i odeszła kilka kroków, zostawiając Roberta stojącego samotnie pośrodku korytarza. Nagle młodzieniec krzyknął do odchodzącej dziewczyny:
– Uważaj, mogą być wszędzie!
Ester zatrzymała się. Migoczące cienie, tańczące i drżące od przejeżdżających za oknami tramwajów, odbijały się na bladej ścianie. Ester czuła, że jej ciało ogarnia niepokój.
– Wiem, co czujesz, ale musisz się trzymać! – odkrzyknęła, znikając w głębi korytarza.
Otwierała właśnie drzwi od klasy, gdy nagle rozległ się dzwonek na przerwę. Nauczycielka spojrzała na nią krzywo. Aurelia rzuciła Ester zaciekawione spojrzenie:
– Co się stało? – zapytała.
– Postrzelono Anżelikę… – odpowiedziała Ester, pakując rzeczy do plecaka.
– O Boże! A dziecku nic nie jest? – zawołała przerażona Aurelia.
– Na szczęście nie. – Ester stanęła przed ławką. Aurelia nadal patrzyła z niedowierzaniem.
– Chodźmy z tej szkoły jak najprędzej, do diabła z lekcjami!
Dziewczyny udały się do kantorka znajdującego się przy hali sportowej. Ester wyciągnęła kartkę i narysowała wielki okrąg. Aurelia milcząc, patrzyła w podłogę. Ester rzuciła koleżance bystre spojrzenie i obie, z poważnymi twarzami, przeniknęły nagle przez kartkę, która po sekundzie wirowała już w małym pokoju obok okrągłego stołu. Dziewczyny wyskoczyły z niej i stanęły na parkiecie, otrząsając ubrania. Przy stole siedziało kilka osób. Ich wzrok nie był skierowany na nie, lecz na jedno puste krzesło, na którym zawsze siedziała jasnowłosa Anżelika. W sali panowała kompletna cisza. Zaniepokojony Robert mierzył wzrokiem każdego po kolei i próbował odczytać z oczu siedzących w izbie, co myślą o sytuacji. Niektórzy, patrząc na Roberta, najwyraźniej oczekiwali wyjaśnień, ale on sam nie wiedział do końca, co powiedzieć, jak zacząć. Ester i Aurelia szybko usiadły na swoje miejsca. Edelwejs wyjął ręce z kieszeni i oparł się o stół. Był spokojny. Uważnie rozejrzał się po obecnych.
– Chyba już wiecie, dlaczego was tu zebrałem. – Ester spojrzała wrogo na lidera, który kontynuował swoje przemówienie:
– Nie będę przeciągał, powiem od razu. „Oni” przygotowują się do walki… Na razie nie da się niczego przewidzieć – powiedział po chwili ciszy Edelwejs, rozkładając ręce. – Nie wiemy, czego chcą od nas, jaki mają cel. Prześladują nas. Wszędzie czyha na nas… – zatrzymał się, patrząc, jak na twarzach obecnych pojawił się niepokój – … niebezpieczeństwo! – dokończył.