Mateusz Walusiak
Uwięzieni
Nie patrzą na siebie. Spuszczają wzrok. Nikt ich nie pospiesza. Ona stoi, podpierając się plecami o duże, rozłożyste i na pewno stare drzewo. Ma na sobie bluzkę, spódnicę i nałożoną na nie kamizelkę ratunkową. Głowa przewiązana chustką. Nie widać, aby nosiła buty. Na kamieniu siedzi mężczyzna o jasnych, prostych włosach. Jest ubrany w niebieską koszulę i błękitne spodnie. Obok niego leży duży plecak turystyczny i kamizelka ratunkowa. Pada na niego światło nisko położonego słońca. Na kobietę nie pada żadne światło. Stoi jakby w cieniu drzewa. Po lewej stronie widać prowizoryczną ścieżkę prowadzącą do niskiego i małego domku z kamienia bez drzwi. Panuje cisza.
– Widziałeś tu jakichś ludzi? – spytała kobieta.
– Nie, odkąd zgubiliśmy plażę – odpowiedział mężczyzna.
– To chyba oznacza, że ten dom został opuszczony. Jest chyba w całkiem dobrym stanie. – Na chwilę zamilkła, po czym zapytała: – Gdzie zostały szczątki naszej łodzi?
– Wydaje mi się, że są za tym domem. Trochę pokręciliśmy się, aby znaleźć ten budynek.
– To może pójdziemy do nich?
– Jest już za późno, aby wrócić do łodzi, niedługo zajdzie słońce, a bez światła zgubimy się szybciej niż w labiryncie.
– To może wejdziemy na wzgórze i tam rozpalimy ognisko? – Spojrzała dookoła zaniepokojona.
– Słońce zajdzie za jakieś pół godziny, więc nie zdążymy się tam dostać. Trzeba wejść do tego domu i jakoś zasłonić wejście, aby nie wydostało się ciepło, które się tu zgromadziło w ciągu upalnego dnia. Jest tam chyba bezpieczniej niż na wzgórzu – oznajmił mężczyzna.
Jedynie kawałek framugi jest oświetlony przez słońce, budynek stoi w ciemnościach i czeka, aż ktoś do niego wejdzie. Dom podpiera się na krzywej i wyraźnie starej kolumnie. Jest ona częściowo zasłonięta przez przybrzeżne skały. Można się domyślać, że kolumna stoi na swego rodzaju tarasie lub balkonie wychodzącym nad wodę. Dach domu nie przypomina żadnego znanego mi dachu. Jest on pokryty czymś starym, co było wystawione na wiele ulew, gradobić i tysiące godzin słonecznego żaru. Dodatkowo promienie słoneczne tworzą na dachu labirynt skojarzeń, pośród których nie da się rozpoznać wiodącego motywu. Jedna ściana domku jest przesłonięta swego rodzaju naturalnym murem zrobionym z przybrzeżnych skał. Może osoba, która budowała ten dom, pomyślała, że dom będzie bezpieczniejszy, mając naturalną fosę i mur z drugiej strony.
Jest też drzewo o ciemnozielonych, rozłożystych liściach. Nie widać pnia tego drzewa. Na skałach rosną dwa krzaki. Przypominają one trochę jałowiec płożący jesienią. Pomiędzy skałami ku domkowi pną się schody wykute z kamienia. Prowadzą do drzwi. Przy nich jest przejście kierujące się w stronę kolumny. Ukrywa się ona pod osłoną cienia. Na dole znajduje się skarpa porośnięta niską trawą. Za parą ludzi przebija płycizna, jest tam plaża. Dalej widać granatową wodę, na której powoli toną szczątki wielkiego statku. Dziób jest skierowany ku górze, a przez środek biegnie pionowe pęknięcie. Wokół rozwiewa się dym, a szczątki statku i wnętrza kajut unoszą się na wodzie. Wydaje się, że za chwilę statek zostanie przepołowiony i zniknie pod powierzchnią wody. W oddali sunie łódź ratownicza. Zapewne niedługo dotrze do statku, ale do tego czasu ocaleni ludzie zejdą już na ląd.
Wreszcie wyczerpany mężczyzna o jasnych włosach wstał i podał kobiecie butelkę z wodą. Nie zauważył akcji ratowniczej na horyzoncie.
– Musimy już iść – powiedział.
Skierowali się w stronę domu. Do zachodu słońca zostało jeszcze kilkanaście minut. Gdy weszli do niego, otoczyła ich całkowita ciemność, która wydawała się pochłaniać światło i powietrze. Obraz za framugą wydawał się nienaturalnie jasny. Oboje wyskoczyli z domu prosto w światło czerwonego księżyca, chociaż przed sekundą stali w świetle słońca, teraz otaczała ich bezgwiezdna noc. Temperatura zdecydowanie spadła. Na dole zbocza spostrzegli kilka snopów jasnego światła, a w zatoce zacumowaną łódkę. Zagubieni i pełni nadziei zaczęli krzyczeć i biec w stronę najbliższego ratownika. Ścieżka była wąska i otoczona gęstym lasem, z oddali i z bliska dochodziły pohukiwania sów, pojedyncze wycia wilków i szczątkowe krzyki. Nagle oświetlił ich snop światła. Osłaniając oczy, zobaczyli sylwetkę mężczyzny. W tej samej chwili z prawej strony ścieżki dało się słyszeć odgłos łamania gałęzi. Ratownik skierował światło prosto w krzaki, jednak zrobił to za wolno. Oboje ocaleni zobaczyli jedynie dużą smugę rozpędzonej sierści, która właśnie zderzała się z ratownikiem. Potwór jak się pojawił, tak szybko zniknął, zabierając ze sobą krzyczącego mężczyznę. Upuszczona latarka migała, oświetlając krwawą plamę na ścieżce i dosyć szeroki przesmyk wśród krzaków stworzony przez pędzącą bestię. Po chwili ponownie zapadła ciemność, a wszystko wokół wydawało się sparaliżowane. Nawet wiatr nie zakłócał tej ciszy. Kobieta pierwsza się otrząsnęła i zaczęła biec z powrotem do domku, ciągnąc za sobą mężczyznę. Znów zostali sami, choć wiedzieli, że tajemnicza postać z pewnością ich obserwuje.
*
Opowiadanie inspirowane obrazem mało znanego artysty.