„Przez wieś ojca i matki boskiej ceglanej”, czyli reanimacja zielonogórskiego teatru wyobraźni

Janusz Łastowiecki

„Przez wieś ojca i matki boskiej ceglanej”,
czyli reanimacja zielonogórskiego teatru wyobraźni

Trzy lata temu Czytelnia Dramatu pojawiła się na stałe w ofercie Biblioteki Norwida. Był czerwiec 2020 roku. Na początek  Niewinność Tomasza Mana ze Zdzisławem Wardejnem w roli głównej[1].  Aktor siedział na środku sceny w Sali im. Janusza Koniusza. Koniusza, który współtworzył w latach 70. zielonogórski teatr wyobraźni. Termin ten, uformowany przez Michała Kaziowa w broszurze z 1980 roku, stanie się tutaj kluczowym odniesieniem[2]. Wróćmy jednak do Wardejna. Niewinność. Siedzi sobie aktor na środku, na czerwonym fotelu i czyta. W białym sweterku. Coś tam poskreślał wcześniej z oryginału, np. „białe jak śmietana” zamienił na „białym jak śnieg”. I poszło. 45 minut. W kameralnych warunkach, bez efektów akustycznych, ambientów, bez ruchu. Czytanie. Już wtedy pojawiła się u mnie myśl, czy nie rozszczepić czegoś w tym spójnym obrazku. Bo było za czysto. Zbyt monofonicznie.

Reaktywacja? Zbyt zobowiązująco

Koordynacji cyklu podjąłem się w wyniku rozmów
z dyrektorem Andrzejem Buckiem, który wymyślił to
przedsięwzięcie kilkanaście lat wcześniej. Cykl miał różne nazwy, istniał jako okazjonalny przegląd dramaturgii współczesnej w Lubuskim Teatrze, a w Bibliotece Norwida miał też już swoją małą historię, udekorowaną Gombrowiczowską Iwoną[3]. Rozmawialiśmy o czytaniach przy stoliku, wyreżyserowanych, zaznaczonych nieco nerwem reżysera. Bardzo szybko dopadła nasz cykl, podobnie jak cały repertuar Biblioteki, pandemia. Kolejne czytania do kamery, często w reżimie sanitarnym i bez widzów, nie dawały odzewu. Jeśli już, bardzo nikły. Brakowało czegoś. Zacząłem szukać nowej formuły. W zupełnym lockdownie stycznia 2021 roku zrealizowałem pierwsze dźwiękowisko w ramach cyklu. Ernest Nita siedział na pustej widowni Sali Koniusza i czytał dramat Radio Kultura Maksima Dośki[4]. Na podstawie otrzymanych od białoruskiego autora dźwięków z tamtejszej radiofonii stwarzaliśmy nowy porządek. Ni to czytanie, ni to rejestracja wideo. Bartek Czerniawski za pomocą kamery kreował wizję, która miała uzupełnić dźwięki. Zależało mi na stylistyce VHS jako przebitce ze świata łukaszenkowskiej komuny. Podczas montażu dźwięku z obrazem przyszło mi do głowy, że w Norwidzie instynktownie wracamy do idei Kaziowa. Nie wywołujemy jej jak ducha. Nie reaktywujemy, bo to duże i zobowiązujące słowo. Reanimujemy – to prędzej. To NOWE musiało jednak mieć inny wyraz, bo tutaj w przeciwieństwie do radia można było przecież coś zobaczyć.

Bliżej połowy 2021 roku publiczność zaczęła wracać. Na początku ostrożnie. Mojego radiowego myślenia nie ukrywałem. Zawsze przedkładałem je ponad czysto literackie czy teatralne czytanie. Wraz z powrotem widzów do Norwida, rejestrowane i montowane pomysły ustąpiły miejsca fizycznym spotkaniom, czytaniom na żywo. Wrócił czytelnik, słuchacz i widz w jednym. Pośród twórców pojawiały się nazwiska czysto teatralne (Tadeusz Różewicz, Anna Wakulik, Iwona Kusiak, Lech Mackiewicz, Natalia Błok), ale coraz częściej z tożsamością twórcy teatru fonicznego (Anna Dykczak, Michał Zdunik, Kuba Kapral, Jerzy Machowski, wspomniany Man).

Starszy człowiek odgrywający sztukę na scenie.
Rozmawiające osoby.
Człowiek w przebraniu stojący na scenie.
Ciemność Tam. Ciemność Tu

W listopadzie 2022 roku sięgnąłem wprost do taśmoteki zielonogórskiego teatru wyobraźni. Przepisałem ze słuchu (maszynopis przepadł) zapomniany utwór radiowy Andrzeja K. Waśkiewicza Ciemność z 1967 roku[5]. Zaprosiłem do czytania Joannę Wąż, Katarzynę Hołyńską, Andrzeja Ogłozę i Roberta Kurasia. W pomyśle dźwiękowiska połączyłem tekst z innym, już bardziej poetyckim utworem radiowym Którego nie było, gdzie jak mantra wraca postać zagadkowej Anny, która znika pewnego dnia z miasta. Nieprzypadkowe pewne nitki połączyły ją z historią krupiarki Anny Stach, osądzonej przez Inkwizycję w 1663 roku. Krupiarka płonie na stosie wraz z żoną miejskiego patrycjusza, Elżbietą Grasse. Paradoks okrutnej historii, który łamie wszelkie klasowe podziały. Zrezygnowaliśmy ze światła, jak w tytule i jak w teatrze wyobraźni. Aktorzy mieli latarki. Pomyślałem wówczas sobie, że dwie sceny czytane na żywo zlepi fragment archiwalnego słuchowiska w reżyserii Jerzego Glapy. Wyłoniły się głosy nieżyjących aktorów zielonogórskiej sceny. Patrzyłem w ciemności tamtej Ciemności na ludzi. Mała sala Pro Libris Café stwarzała bliskość widzów, aktorów i dźwięków. Różnica 55 lat została zgubiona. Wehikuł czasu. Praca nad fakturą archiwalnego dźwięku z końca lat 60. nie była prosta. Szmery można częściowo ograniczyć, ale jako zwolennik pozostawienia jednak jakichkolwiek znaków czasu, uzupełniłem je ambientem miejskiego gwaru.

Z czasem coraz większą rolę w kolejnych czytaniach zaczęła pełnić muzyka na żywo. Wśród wykonawców warto wspomnieć Jakuba Kotowskiego i jego skrzypce, Baru Rajzę i jego handpana, Jakuba Osypińskiego i jego klarnet, Bogdana SCANDALA Stasiaka z fletem. Ciekawie się zrobiło, gdy pojawił się organista kościelny Jakub Gościniak. Zdzisław Wardejn reżyserował czytanie tekstu Jolanty Fainstein mama ma szorstkie ręce, a śpiew do mszalnych melodii rozcinał partie mówione. Nie od dzisiaj zresztą wiadomo, że muzyka jest w stanie odwracać konwencje, gubić szyki. Szyki pomieszać się miały zupełnie dopiero trzy miesiące później.

Kobieta na scenie.
Łączenie dworca z kosmosem

Najważniejszą dotychczas pracą w duchu teatru wyobraźni była dla mnie adaptacja książki poetyckiej Exit Michała Banaszaka, dokonana przez Mirosławę Szott. Praca pod wysokim poetyckim napięciem (autor za ten tomik otrzymał w tym roku Lubuski Wawrzyn Literacki) miała dodatkowy aspekt. Domowy. Mirka zastanawiała się, jak przełożyć wiersze na dramaturgię, nie dodając przy tym ani jednego swojego słowa. Ja myślałem nad dźwiękowym „dzianiem się” w pauzach. Zaprosiłem do współpracy Andrzeja Izdebskiego, który realizował wcześniej muzykę do mojego słuchowiska i audycji. Mirka w dramacie rozszczepiła podmiot liryczny, przepołowiła go na Pasażera czekającego na pociąg i Boga. Pasażerem był Wojtek Romańczyk, a Bogiem Edward Gramont, założyciel legendarnego Terminus a Quo. Wojtka znałem dobrze, jego precyzję radiogenną, niski głos. Pomysł na Edwarda pochodził od Mirki. Miałem już na niego zakusy przy pracy nad adaptacją opowiadania grozy Stefana Grabińskiego Warkocz Amelii[6]. Wtedy się nie udało. Tym razem tak. Organiczny, dziki pomysł. Było ryzyko, ale jak mawia często aktor Marek Sitarski: „kto nie ryzykuje, ten nie otwiera szampana”. 

Wiedziałem, że ten zabieg umożliwi nam od razu połączenie dworca kolejowego z kosmosem. Wszystko zaczęło się właściwie toczyć podczas pierwszej próby czytanej (jeszcze bez efektów i muzyki). Usłyszałem tylko Gramontowe: „Przez wieś ojca i matki boskiej ceglanej. Przez pięć dni w tygodniu razy dwa promile podzielić przez sześć na stworzenie świata”. Pamiętam, że w jednym momencie uśmiechnęliśmy się z Mirką. To jest to! To jest ten moment. Dla mnie nadanie głosu jest kluczowe. Tutaj otwierają się drzwi teatru wyobraźni, albo zamykają na zawsze. Ten charakterystyczny za śpiew Gramonta, egzotyczny, wschodni ichory uruchomił melodię tego czytania. Autorzy, których obserwuję na próbach Czytelni, wielokrotnie mają takie uczucie – oderwania od siebie. Obcy głos zabiera ich tekst i to staje się często dla nich ożywcze, uwalniające. Wojtek był radiem tej realizacji, a Edward atmosferą. Mirka nazwała całość Zgasić światła świata[9] . Znowu
gaszenie, ciemność. Choć tym razem z mroków musiały się wyłaniać dwa punkty – Pasażer leżący na dworcowej ławce i Bóg w koronie przypominającej tę cierniową. Po tych kilku próbach głosu było jasne, że praca nad słuchowiskiem napędzi się od nowa. Pasażer czekał na pociąg i tym pociągiem stawał się wehikuł z sonosferą. Zastosowana ambisoniczność (dookólność) umożliwiła w pejzażach dźwiękowych oddanie ruchu. Jazda koleją to dynamika, mijanie się z innymi pociągami, złudzenia kinetyczne. W kilku momentach dramatu pojawia się pukanie, które z czasem ulega multiplikacji. Pracując nad efektem, zacząłem machinalnie tworzyć coś w rodzaju transowej muzyki. Dźwięk pukania, składający się z kilku sekund, wydłużał się coraz bardziej, odbijałem go, przerzucałem z lewego kanału do prawego i w kierunkach pośrednich. Czułem się jak Eugeniusz Rudnik ze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia, tylko bez taśm. Z cyfrowej miniatury dźwięku zrobiła się kilkudziesięciosekundowa muzyka. Żałowałem bardzo, że słuchacze nie będą mogli odebrać tego za pomocą słuchawek, co oddałoby wielokierunkowość pejzaży. Poza tym Sala im. Janusza Koniusza to nie studio radiowe. Do tego byli aktorzy i ich obecność na scenie. Wojtek jako Pasażer miał być czekającym centrum, a Edward miał wokół niego krążyć jak orbita, raz z lewej, raz z prawej strony. Zdałem się na intuicję Gramonta. Poruszał się wśród dźwięków, klękał, kładł się na ziemi. Umówiliśmy się na próbie, że na sygnał klaksonu w rowerze podniesie ręce w górę i będzie krzyczał. Na Sali nie ma tak zwanych odsłuchów i aktor nie usłyszał sygnału. Podnosił co chwilę ręce do góry i starał się je usłyszeć, by w końcu wydobyć krzyk. Nic. Wracałem machinalnie do dzwonka rowerowego, ale to nic nie dało. Znowu ręce w górę. Tak, jakby szukały po omacku. Po czytaniu zdałem sobie sprawę, że to powtórzenie przez kilka razy bezradnie wznoszonych rąk było dodatkową jakością tej realizacji. I ta ambisoniczność stukania. Kilka miesięcy wcześniej, w czerwcu 2022 roku rozpoczęliśmy w Czytelni przygodę plenerową. Wtedy po raz pierwszy objawiła się ta dookólność dźwięku. I to zupełnie naturalnie. W ruinach Pałacu w Zatoniu Waldemar Matuszewski realizował czytanie fragmentów W poszukiwaniu straconego czasu [10]. Nad nami otwarty dach dawnej siedziby księżnej Doroty, a przed nami obrazy z Prousta. Z lewej strony szmer fontanny, z góry ptaki najrozmaitszych gatunków wokalnych. Do świątyni tekstu weszły dźwięki zatońskiego parku. Żadna praca w studiu radiowym nie daje takiej epifanii i zwyczajnej frajdy. I to wszystko dookoła, z każdej flanki.

Zielonogórski teatr wyobraźni na opak

Te ręce Gramonta i obłęd Boga, który nie słyszy, mówiły, że z tym zielonogórskim teatrem wyobraźni w dawnym rozumieniu to nie tak do końca. Na pewno Czytelnia stała się na nowo jedynym miejscem prezentacji dramaturgii powstającej lokalnie. Teatr Radia Zachód nie funkcjonuje, a Lubuski Teatr nie jest zainteresowany zupełnie taką dramaturgią. W sensie literackim więc Czytelnia Dramatu kontynuuje zamiary zielonogórskiej sceny wyobraźni. Inaczej rzecz się ma z technikaliami. Narzędzia przejęte z klasycznego warsztatu radia nie zawsze przynoszą dobry skutek w Czytelni. W studiu wszystko można poprawić. W sytuacji czytania na żywo (czasami po jednej tylko próbie) jest dużo więcej niewiadomych. Łódź chybocze się często, trzeba szyć. We wrześniu tego roku Marek Sitarski postanowił nie czytać tekstu Jerzego Niemczuka Meneliada[11]. Czytelnia bez czytania. Rzecz o bezdomnym, który żyje w kontenerze z makulaturą. Nagraliśmy wcześniej monolog, który był wypaplany trochę pod nosem. Marek mi mówił: zaufaj, tak ma być. Moje wewnętrzne radiowe Coś mówiło: tak nie może być. Marek podpowiadał: może. Do monologu wymyślił działania na scenie (jeden z pomysłów Marka nie wypalił, ale to raczej temat na newsa w Polsacie niż do poważnego pisma kulturalnego). Aktor składał kartony, kładł się na kanapie, patrzył w dal, czytał gazety. Głos płynął z offu, zakręcał, jak chciał. Na koniec widownia zareagowała bardzo pozytywnie, podobnie jak sam Niemczuk. Pojawiła się pierwsza recenzja Czytelni od lat (bo jak tu pisać recenzję z czytania dramatu?). I można się zdziwić 12 . Można. Nie ma gotowych przepisów pod tytułem: włóż to do garnka i na pewno zasmakuje. Otóż smakuje często to, co powstało z przypadku. I odwrotnie: to, co było gwarancją dobrej roboty, nie zawsze trafiało w drugą stronę. W jednym z czytań największą furorę zrobił Jakub Kotowski, skrzypek, którego proszono o bis (o aktorach nie wspomniano w ogóle i szczególe). Wszystko zależy od tekstu, sprawności aktorów, spontaniczności reżysera, dyspozycji dnia u widza i oczekiwań. Po niedawnym czytaniu Letniego dnia Jona Fosse w reżyserii Mana[13] (również w konwencji audio-teatru) wśród widowni pojawiło się zaledwie kilka głosów. W moim odsłuchu była to warsztatowo jedna z lepszych odsłon cyklu. Po kilku dniach zapytałem moich studentów obecnych na czytaniu, jak to odebrali. Szczerze przyznali, że tekst Noblisty ich znudził. Brak akcji i ruchu na scenie nie działał na wyobraźnię. – Wie pan, ale te meble nie pasowały. Tam się kompletnie nic nie działo – mówili. Tłumaczyłem im, że Czytelnia Dramatu to taki poligon zarówno dla autora, jak i dla widzów, gdzie warto czasami wyrazić swoje zdanie, nawet jeżeli może dotknąć twórców. Odpowiedzieli, że to
tekst Noblisty i że nie chcieli psuć cieplarnianego nastroju, jaki panował na sali. Mam czasami wrażenie, że ten grzeczny nastrój jest jakimś zielonogórskim mianownikiem kulturalnym, który tłumi szczerą wymianę myśli. Publiczność Czytelni powoli się zmienia. Od pewnego czasu przychodzą młodzi ludzie i jest im trudno wypowiadać się w innym duchu niż bardziej doświadczona widownia. Tak jakby czuli się trochę osaczeni. Jedna ze studentek zaznaczyła jednak, że pomogło jej zamknięcie oczu. A więc znowu ciemność. Tak jakby tamten przekaz wymagał otwarcia się na dźwięki. Wyłącznie. Sporo jeszcze prób, błędów, przypadków. A może należałoby napisać: oby więcej prób, błędów i przypadków. Póki co marzy mi się czytelnia w formule silent disco. Nie, nie będzie hipsterskiego tańca. Chodzi raczej o technologię. Widzom przekaże się słuchawki bezprzewodowe, z których popłyną głosy aktorów i dźwięki. Spełni się dookólny, binauralny sen o czytaniu w nowym wymiarze. Może i wtedy pojawi się tu i ówdzie „wieś ojca i matki boskiej ceglanej”, która rozśpiewa wszystko dookoła.

Zdjęcie twarzy.

[1] T. Man, Niewinność, reż. T. Man, WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, premiera: 20 czerwca 2020.

[2 ]M. Kaziów, Zielonogórski Teatr Wyobraźni, Zielona Góra 1980.

[3] W. Gombrowicz, Iwona, czyli „te okropne godziny”, reż. Z. Wardejn i A. Buck, WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, premiera: 21 czerwca 2013.

[4] M. Dośko, Radio Kultura, reż. J. Łastowiecki, WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, premiera online: 13 sty-
cznia 2021.

[5] A. K. Waśkiewicz, Ciemność, reż. J. Łastowiecki, WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, premiera: 16 listopada 2022.

[6] S. Grabiński, Warkocz Amelii, reż. J. Owidzki, J. Łastowiecki, WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, premiera: 24 listopada 2021.

[7] A. K. Waśkiewicz, Ciemność, reż. J. Łastowiecki, WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, premiera: 16 listopada 2022.

[8] S. Grabiński, Warkocz Amelii, reż. J. Owidzki, J. Łastowiecki, WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, premiera: 24
listopada 2021.

[9] M. Szott, Zgasić światła świata (wg tomu Exit Michała Banaszaka), reż. J. Łastowiecki, premiera: 13 kwietnia 2023.

[10] Nie chcę matki piękniejszej od mojej (wg W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta), reż. W. Matuszewski, WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, premiera: ruiny Pałacu w Zatoniu, 11 czerwca 2022.

[11] J. Niemczuk. Meneliada, reż. M. Sitarski, WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, premiera: 20 września 2023.