Teatr to podróż

Michalina Majkowska

Teatr to podróż

Teatr to niekończąca się podróż po krainie rozmaitości. Niekiedy trafia się rejs po spokojnym, bezkresnym morzu, a innym razem prawdziwa wyprawa w kosmos na inną planetę. Doświadczając sztuki teatru, nigdy nie jest się w miejscu. Zawsze gdzieś się zmierza. Oglądając spektakle, przenoszę się mentalnie lub rzeczywiście wyjeżdżam, aby doświadczyć tej magii. Każde widowisko jest inne. W odmienny sposób oddziałuje na moją duszę i ciało. Często jest to uczta zmysłów, wręcz synestezja, ale zdarza mi się też poczuć przytłoczenie czy zbytnie artystyczne naddanie. Słowem: każda sztuka niesie coś nowego.

Niebywałym przeżyciem był spektakl kierowany do najmłodszych odbiorców PRZY PRZY Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze w reżyserii Piotra Soroki. Okazuje się, że gesty potrafią więcej niż słowa, a delikatność światła i muzyki (którą stworzył Szymon Tomczyk) koi ciało lepiej niż najlepszy zabieg w salonie SPA. Wyświetlane na białej scenie kolory odpowiadały emocjom, budowanym przez muzykę, a ubrani w beżowe kostiumy aktorzy dookreślali ten obraz (kostiumy i scenografia: Adam Królikowski). Stworzona na scenie aura dopełniała przesłanie sztuki: dotyk i bliskość to podstawa egzystencji. Aktorzy (Joanna Wąż-Stasiewicz i Paweł Wydrzyński) bawili się ciałem i w choreografii ułożonej przez reżysera stworzyli niepowtarzalny obraz dziecięcej szczerości. Oglądając to niedługie przedstawienie, odpłynęłam na miękkiej chmurce w krainę buddyjskiej medytacji i kompletnego relaksu. Zupełnym przeciwieństwem tych odczuć była sztuka (również Lubuskiego Teatru) Pałac w reżyserii Roberta Kurasia (na podstawie powieści Wiesława Myśliwskiego). Niesamowite, jakie wrażenie wywarł na mnie ten spektakl. To był metafizyczny labirynt, który oszałamiał nadekspresją. Główny bohater wprowadził mnie w zawiłość swoich odczuć. Od pragnienia bycia w tytułowym pałacu – świecie bogactw i przepychu, po znalezienie się po drugiej stronie lustra i odkrycie jego ciemnej strony, która nigdy nie była zwykłemu człowiekowi dostępna. Robert Kuraś, który wciela się w rolę głównego bohatera – Jakuba, odmalował freudowski obraz człowieka. Widziałam, jak id (instynkt i pragnienia) przejmuje panowanie nad superego (zasadami, które nas porządkują w kulturze) i ego (chłodnym realizmem). Scenografia (zaprojektowana przez Adama Królikowskiego), choć prosta, jest idealnie dobrana do głównej myśli spektaklu. Ogromny kryształowy żyrandol zwisający nad sceną to miniatura pałacu, a jego szkiełka to zwierciadła odbijające kalejdoskop uczuć Jakuba. Do tego gra Magdy Kuraś, która wciela się w role kobiece (Jaśnie Pani oraz służących, chłopek), dopełniła mistyczny klimat spektaklu. Swoim głosem i scenicznymi ruchami stworzyła oprawę dla podróży w głąb ludzkiej psychiki, która nie zawsze jest taka przyjemna, jakbyśmy chcieli. Zbudowano czar pałacu – miejsca abstrakcyjnego, nieokreślonego na mapie świata, gdzie zło kłębi się w kątach jak zaległy kurz.

Takie wewnętrzne podróże sprzyjają samoświadomości, ale warto przecież i prawdziwie wędrować. Miałam okazję obejrzeć Piątą stronę świata Teatru Śląskiego w Katowicach w reżyserii Roberta Talarczyka. Nie można sobie wyobrazić lepszej wizytówki Śląska niż właśnie ten spektakl. Znakomita gra aktorów, wypracowana mimika, rytmiczne ruchy sceniczne (za które odpowiada Katarzyna Kostrzewa) do akordeonowej muzyki (Przemysław Sokół) stworzyły prawdziwie śląski obraz. Sztuka jest jak lekcja historii w pigułce, ale nie nudna, na ostatniej lekcji, w ciepły piątkowy dzień. To spójna, wciągająca opowieść falująca w rytmie tożsamości kulturowej. Nie była potrzebna bogata scenografia (projektu Ewy Sataleckiej), aby opowiedzieć tak złożone losy mieszkańców Śląska, a zapadnie sceniczne dodały dynamizmu całej narracji. Podobnie efektownie wykorzystano ruch sceny w sztuce Pijacy w reżyserii Barbary Wysockiej. Obracająca się scena wirowała wraz z aktorami jak karuzela, potęgując ekspresję weselników, którzy niczym w filmie powtarzali swoje gesty (ruch sceniczny: Cezary Tomaszewski). Wciąż (niestety) aktualny tekst, XVIII-wiecznego twórcy Franciszka Bohomolca, w nowoczesny sposób jest realizowany na deskach Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Aktorzy na tle blokowiska z lat 90. XX wieku (scenografia: Magdalena Musiał) i ubrani we współczesne kostiumy zręcznie posługiwali się oświeceniowym tekstem. Gorzki wydźwięk sztuki okraszony został komizmem, przez co tragizm alkoholizmu nie ciążył na odbiorcy, ale pozostawiał pole do refleksji nad uzależnieniem, które niezaprzeczalnie niszczy człowieka i całe jego otoczenie. Niesamowitą postacią jest Roztropski (Roman Gancarczyk), który jak samo jego imię mówi, stara się być głosem rozsądku w świecie wiecznego upojenia. Do tego jeździ na wózku inwalidzkim, mimo że wcale nie potrzebuje, a na kolanach ma pluszowego kota, który przerywa jego racjonalne uwagi pojedynczymi miauknięciami. Ten spektakl warto zobaczyć dla kunsztownej gry aktorów i znakomitej adaptacji Barbary Wysockiej, gdyż historia sama w sobie przypomina pijaną Zemstę Aleksandra Fredry, ale zrealizowana w ten sposób nie nudzi, tylko bawi.

Teatr dostarcza całą gamę emocji. To niekończąca się wędrówka w kulturze, historii i po umyśle człowieka. Jak w górach: od szczytu, po dolinę i do schroniska. Uniesienia, zaskoczenia i odloty, a wszystko to na deskach teatru. Każdy spektakl pozostawia ślad w odczuciu i umyśle odbiorcy.