Natalia Haczek Archives - Pro Libris https://prolibris.net.pl/tag/natalia-haczek/ Lubuskie Czasopismo Literackie Pro Libris Wed, 30 Oct 2024 13:41:29 +0000 pl-PL hourly 1 https://prolibris.net.pl/wp-content/uploads/2022/09/cropped-ProLibris2-32x32.png Natalia Haczek Archives - Pro Libris https://prolibris.net.pl/tag/natalia-haczek/ 32 32 Podskórny przypływ ulgi (Natalia Haczek, Przepływ) https://prolibris.net.pl/podskorny-przyplyw-ulgi-natalia-haczek-przeplyw/ Wed, 30 Oct 2024 11:33:44 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=14796 Jolanta Fainstein

The post Podskórny przypływ ulgi (Natalia Haczek, Przepływ) appeared first on Pro Libris.

]]>

„Zanim przyjdzie ukojenie”

Zmagania w wierszach Anety Długołęckiej z tomu Pierwszy tatuaż

Aneta Długołęcka, Pierwszy tatuaż, Związek Literatów Polskich Oddział w Gorzowie Wielkopolskim, Gorzów Wielkopolski 2024, 56 s.
Uprzejmości

Po zeszłorocznej lekturze Głodu Natalii Haczek z przyjemnością przepływam przez jej Przepływ.

O poezji Haczek możemy powiedzieć to samo, co o dobrej minimalistycznej poezji w ogóle, że jest lapidarna i powierzchowna w słowie, a jednocześnie zagęszczona w sensy i insynuacje, że jest epicko fotograficzna. Odstawmy więc adoracje na bok i przejdźmy do rzeczy.

Niby-wstęp

Wcale nieduża ilość motywów (akceptacja, a także dojrzewanie, przeplatanie się światów, niedyspozycje psychicznofizyczne, jedzenie i relacje międzyludzkie i międzyswoje) przepływających przez utwory pozwala skupić się i powracać do już raz wywartych przez 50 wierszy wrażeń, zgłębiając i rozbudowując je impresyjnym palimpsestem. W Przepływie znajdziemy także randomowe 

i powierzchownie nic nieznaczące (a może nie?) wspomnienia z dzieciństwa, uświadomienie sobie, że zarówno samemu, jak i z kimś człowiek jest nadal pełnym bytem, bez uszczerbionego ucha, bez odłamanej rączki, nie gorszym, ale też nie lepszym – po prostu istnieje, trenując uważność, celebrując drobne pozytywy codzienności.

Pozytywnie akceptujący dekadentyzm

Utwór otwierający tom, Avocado, stanowi bazę palimpsestową. Podmiotka na pierwszej stronie bezżałośnie zrzuca maskę twardzielki, obnażając nawet nie twarz, ale całe wnętrze: „to co zewnętrzne odchodzi bez żalu/ jest całkiem miło/ w końcu nie musimy się zgrywać”. Dokładnie jak owoc awokado pozbawiony sztywnej skorupki, maślanie dojrzały w środku, tak podmiotka uświadamia sobie, że może być emocjonalnie, fizycznie, psychicznie i na jakikolwiek inny sposób miękka, nie doszukując się w tej miękkości słabości. Wstęp niczym zrzucony balast, kamień z serca, ciężar z głowy otwiera tom pod hasłem „akceptacja”, czy świadoma, czy dojrzała, czy rozsądna – to już sprawa dalszorzędna. Akceptacja działająca nie na zasadzie porzucania pragnień, ale na zasadzie gotowości i otwartości na to, co pozytywne. W podobnym tonie przedstawiony zostaje pierwszy naleśnik: „zawsze rozwalony/ konając wnętrznościami do zewnątrz/ obnaża wszystkie odcienie spalenizny” (Naleśnik). Podmiotka bierze siebie i swoje niedoskonałości na warsztat, i zadowalająco lepi z nich siebie na nowo – siebie kompletną.

Tom wycisnął w mojej wyobraźni kilka znamion współczesnej osoby świadomie dekadenckiej z tendencją do pozytywnego myślenia i nadzieją. Podmiotka liryczna na ten właśnie sposób ujarzmia samotność, narzuconą samodzielność i brak (relacji). Jest świadoma przeszkód i kłód, ba!, części z nich nawet oczekuje czy spodziewa się, ale jednocześnie akceptuje, nie dramatyzując: „ważne że jeszcze trzymamy się wzajemnie” (Trzymamy się); „nawet nie wiem co znowu przegapiłam” (Jeleń); „[…] czasem się uśmiechasz/ ładnie ci to wychodzi/ smutno mi trochę że nie do mnie” (Chora); „śniło mi się że zadzwoniłaś/ […] /no dawaj/ obiecuję że odbiorę” (Fotografia). Podmiotka należycie bezwstydnie, otwarcie mówi o swoich stanach psychicznych, nie ukrywa bolączek głowy i myśli: „sorry dzisiaj jestem na niżu” (Niż); „dziś czuję się chora” (Chora); „egzystencjalna pętla zaciska mi się na szyi” (Zabawa w chowanego). Podmiotka traktuje obniżenia nastroju jako element życia, cząstkę swojej codzienności, siebie, i w pełni je akceptuje, daje im przestrzeń do przeżycia z nadzieją na odejście, przeminięcie. Nie da się jednak ukryć lęków społecznych, lęków przed oceną podmiotki: „nakładam dziś wyjątkowo wiele/ aby nikt nie rozpoznał/ pustki (Nie do poznania); „proszę się nie oglądać/ nie ma za czym/ większość żywotności/ skrywam w kieszeni marynarki” (Kieszeń); „wolę zachować trochę przestrzeni dla siebie” (Kukurydza). Czytelnicy dostają jasny sygnał, że uświadamianie sobie siebie, uzewnętrznianie się nie jest dla ich oczu, z tego względu że podmiotka robi całe to obnażanie się dla siebie, dla swoich oczu, przed swoim własnym mentalnym lustrem. A my, czytelnicy, możemy wziąć z niej przykład i także poczuć podskórny przypływ ulgi.

Nienuda

O tym, że codzienność jest piękna, a nie nudna, Haczek przekonuje nas nieraz – bez ironii, bez podtekstu, bez znaku zapytania, za to z twardą domyślną kropką. Wydawać by się mogło, że gatunkowo podjęcie tematu powszedniości leży poza poezją, a jednak Haczek podejmuje tę rękawicę, spogląda typowemu dniu w prosto w twarz, i wygrywa. Trening mindfulness w pełnej krasie: „będziemy/ razem wyjadać dżem ze słoika/ wypasać koty kurzowe/ wywracać skarpetki na właściwą stronę/ […] chodź się całować” (Banał); „dotykasz moich włosów/ i mówisz że fajne” (Wieczór); „kupiłam wielki wór jarmużu/ będę go teraz pochłaniać/ na śniadanie obiad i kolację” (Zielenina); „na koniec uwaliłaś mnie szminką” (Szminka). Kiedy skupiam się na detalach prozaiczności podmiotki, nie myślę o katastrofach XXI wieku, czy o „śmiertelnych czasach”, o których śpiewał Krzysztof Grabaż Grabowski, kiedy działa się zwykła, piękna rzecz – jego dziewczyna zostawała u niego na noc. Powszedniość to nie nuda, powszedniość sprawia, że życie jest możliwe, że codziennością można, a nawet trzeba upajać się, patrzeć jak w obraz w autentyczną egzystencję.

Liściki

Ciekawym zabiegiem jest uformowanie utworów, w których podmiotka zwraca się do bliskiej osoby, którą kiedyś (nadal?) zna(ła), na kształt notatek, które w ramach przypominajek zostawiają sobie domownicy, albo w postaci esemesów. Nadana forma sprawia, że podmiotka staje się dziewczyną z sąsiedztwa, kimś podobnym do nas w codzienności, w potknięciach i marzeniach: „znowu rozdrapałeś strupa” (Krew); „dziś z trudem weszłam do domu/ przed klatką/ jakieś zwierzę chciało odgryźć mi głowę” (Dla kolegi z czasów dziecięcych); „wciąż masz to samo profilowe” [(Nie)znajomość]; „znowu zapomniałaś okularów” (Wzrok); „daj mi proszę chwilę” (Rozsypka); „kiedyś myślałam/ że osełka to samica osła” (Świeża trawa); „wpadnij kiedyś do mnie / to zrobię sałatkę z rukoli” (Zielenina); „nie mogę się dzisiaj śmiać/ […] nastąpił bunt żeber” (Żebrostan); „wyobrażam sobie/ że wszystkie szare i czarne/ samochody/ należą do ciebie” (Przejazd); „zawsze ożywiam się na twój widok” (Na). Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie powiedział: „przestań mnie rozśmieszać, już boli mnie brzuch” albo „wpadnij, to coś razem ugotujemy”. Kto nie pomyślał: „nadal masz to samo profilowe” albo „wyobrażam sobie, że X jest twoje”? Czytelnicy z pewnością rozpoznają te odpryski dnia w swoich rutynach. Podmiotka liryczna składa hołd codziennym ludzko-domowym frazom, intencjonalnie włączając je w pełnię swojej podmiotowości.

Polecajka

Smakoszom polecam zapoznać się z utworami znajdującymi się na stronach: 5, 10, 11, 16, 21, 22, 34, 35, 36.

Zakończenie

Przeczytanie książki Haczek przynosi ukojenie. Uff.

 

Jolanta Fainstein

 

The post Podskórny przypływ ulgi (Natalia Haczek, Przepływ) appeared first on Pro Libris.

]]>
Legenda https://prolibris.net.pl/legenda/ Wed, 23 Oct 2024 12:09:23 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=14179 Natalia Haczek

The post Legenda appeared first on Pro Libris.

]]>

Natalia Haczek

Legenda

Już w szkole podstawowej odkryłam, że na życiorys każdego z nas składa się odgrywanie ról mniej lub bardziej wygodnych. Byłam chyba w szóstej klasie i przechodziłam okres zaawansowanego buntu oraz serię kryzysów egzystencjalnych. Po wielu latach moje przekonanie nie zmieniło się. Tak samo nie zmienił się opis preferencji w szerokim zakresie. Pomimo prób zaprzeczeń, wyparć, wydrapań nadal jestem podobną sobie osobą.
Jednym z największych zmagań, z jakimi się mierzę, jest to, że o wiele łatwiej przyjmować mi role w sytuacjach zawodowych. Niestety w życiu prywatnym brakuje mi czasem wewnętrznego głosu przydającego odrobinę ogłady. Nic dziwnego, że tamten wieczór zakończył się tragicznie. Kobieta, z którą przeprowadziłam kosmicznie dziwny dialog, roztaczała aurę dominy, więc naturalnie weszłam w rolę podległą, chociaż nie była to rola moich marzeń.
Wieczór był perwersyjnie lepki. Wybrałam się na wernisaż prosto po pracy ze znacznym opóźnieniem. Spóźnienia nie są w moim stylu, ale miło było przybyć, gdy tłum rozpierzchnął się nieco. Potem kilka spojrzeń z oddali sprawiło, że nabrałam nadziei na rozpoczęcie tej znajomości. Właściwie już kiedyś chciałam do niej zagadać, ale brakowało okazji. Jednak w pewnym momencie musiałam się zbierać z perspektywą sobotniego dyżuru w pracy, toteż zrezygnowana ruszyłam ku wyjściu. Wtedy ona zastawiła mi drogę. Spod jedwabnej bluzki wyglądały jej władcze piersi. Uwięziła mnie zarówno wzrokiem, jak i zdecydowanym ciałem. Niektórzy być może utopiliby się przez to w chodniku, jednak nie ja. Cechowała mnie brawura, nad której przydatnością można by długo debatować. Wówczas wypaliłam z tekstem:
– Jest pani legendą mojego dzieciństwa.
Dlaczego tak? Bo w wieku lat kilku widziałam w gazecie zdjęcia z jej działań artystycznych. Było to grubo ponad dwadzieścia lat temu. Jak ja współczuję mojej rozmówczyni, że musiała udźwignąć balast tych słów. Oczywiście zmyślnie poprowadziła dialog i wyraziła chęć przeczytania mojej poezji.
Gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, zapewniam, że nic nie wyszło z tej znajomości.
Pewnego razu spotkałam ją na koncercie. Pamiętam, jak przedzierając się przez tłum, chwyciła mnie oburącz i odepchnęła. BDSM w czystej postaci. Sprawiło mi to przyjemność umiarkowaną, jednak dziką przyjemność sprawia mi tworzenie alternatywnych scenariuszy. Kiedyś doświadczyłam wizji, jak pewna artystka krząta się w porannym nieładzie, szykując śniadanie, a ja ukradkiem spozieram zza pościeli. To by było doskonałe odwrócenie ról.

 

The post Legenda appeared first on Pro Libris.

]]>
Gong https://prolibris.net.pl/gong/ Fri, 08 Mar 2024 13:44:47 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=12192 Natalia Haczek

The post Gong appeared first on Pro Libris.

]]>

Natalia Haczek

Gong

Połączenia nerwowe w dolnej szczęce podduszają się wzajemnie. Mimo zapewnień stomatologów, że wszystko dobrze, jest mi zdecydowanie źle. Obawiam się wypadnięcia dolnego uzębienia. Dodatkowo znowu obudziłam się ze skrętem kiszek lub czegoś innego, co mieści się w jamie brzusznej. Nie mogłam się wyprostować, dopóki lek nie zaczął działać. Te dolegliwości to mój standardowy pakiet startowy zarówno w poniedziałek, jak i w niedzielę. Szkoda, bo zawsze lubiłam poranki. Kojarzą mi się z szansą na odwrócenie biegu zdarzeń, zapomnieniem o porażkach dnia wczorajszego i tak dalej. Moja wola dalszego kreowania rzeczywistości kłóci się z buntem organizmu, który domaga się pojęcia nie mam czego. Może na to trzeba zażyć coś mocniejszego, czego po przeczytaniu ulotki i tak nie będę miała odwagi wziąć.

Uchylam okno, czuję poranny prąd powietrza, nabieram ochoty na wyjazd na Woodstock jak za dawnych czasów, sorry, teraz Pol’and’Rock. Ziemia trzęsie się tam niemiłosiernie przez całą noc. Ten stan rzeczy nijak pasuje do mojego wrażliwego organizmu i zasypiania przed 22.00. Jednak w pogo kondycję mam doskonałą. Wtedy wstępuje we mnie ponadnaturalna energia, osiągam szczyt wigoru. Nic się nie zmieniłam od czasu swojego pierwszego Woodstocku, a było to 10 lat temu. No może mam trochę więcej dolegliwości niewiadomego pochodzenia i absurdalnych zdarzeń na koncie. Niektóre z nich były całkiem niezłe. Najbardziej w życiu przepadam za momentami nie do uwierzenia. Wtedy właśnie wierzę, że jest jeszcze czym się zadziwiać i warto wydobywać swoje ciało z pieleszy na światło dzienne.

Do mojego mieszkania dociera niewiele dźwięków, dzięki czemu jestem w stanie tu funkcjonować bez ciągłych skoków adrenaliny. Tak, bywam strachliwa. Niespodziewane hałasy sprawiają, że dynamicznie podskakuję, zanim zdążę zdemaskować ich tożsamość. Niestety domofon nie jest przystosowany do mojego organizmu i to, co wyczyniam na jego dźwięk, to już cała choreografia. Widząc mnie w akcji, goście pomyśleliby pewnie, że jest to rytuał oczyszczający przestrzeń ze złych mocy na ich przyjście. Co ciekawe przepadam za koncertami, które do cichych nie należą. To chyba kwestia przewidywalności, harmonii dźwiękowej, nie wiem. Zbyt wiele jest we mnie sprzeczności, bym mogła siebie samą rozszyfrować, a co dopiero resztę świata.

Na szczęście ci, którzy najczęściej mnie odwiedzają, nie korzystają z domofonu, chociaż byliby w stanie nacisnąć przycisk dziobami. Wolą jednak lądować prosto na parapecie lub balkonie, który został przez nich okrzyknięty najlepszą toaletą na dzielni. Ile litrów detergentów ja przez was wylałam, moje ukochane gołąbeczki. Na szczęście poza tym, że nie znacie umiaru w defekacji, obdarowujecie mnie pieśniami, które działają raczej relaksacyjnie. Nie muszę chodzić na żadne eventy z gongami i takimi tam, bo wasze śpiewy są mi chlebem powszednim. Zresztą jak tylko widzę zapowiedzi takowych wydarzeń, wyobrażam sobie, jak na drodze eksperymentu uderzam czołem w gong, a potem wyprowadzają mnie na noszach. Żadnego pożytku by ze mnie tam nie było.

Tego poranka musiałam dokupić artykuły podstawowe, toteż ruszyłam na zakupu do pobliskiego marketu. Poza produktami spożywczymi i środkami czystości rzadko kiedy można było nabyć tam cokolwiek innego, jednak tym razem klientów atakował wielki czerwony billboard z napisem „Gongo Relaksongo już za 2 złote uśmiechy”. Czymże były dwa złote uśmiechy? Chodziło o dwie stówy? Pewnie taka metafora czy coś. Myliłam się jednak. Obok pozłacanych gongów, udających te legendarne, znajdowała się fotobudka, w której to należało wykonać dwa ujęcia z twarzą opatrzoną uśmiechem. Akurat kilka dni temu dostałam przypomnienie o konieczności wyrobienia nowego dowodu osobistego, ale ze względu na problemy skórne prokrastynowałam wykonanie fotografii. Świąteczna dieta bogata w tłuszcz kakaowy nie służyła mojej cerze, a kiedy trochę ją podleczyłam i już stałam w przedpokoju gotowa na eskapadę do punktu foto, zaskoczył mnie wygląd szyi. Na skutek stresu spowodowanego zdjęciowym przedsięwzięciem wyskoczyła mi na niej plama przypominająca morze czerwone. Świadomość, że zdjęcie będzie widniało w moim dowodzie przez kolejne dziesięć lat, zmusiła mnie do wycofania się w ostatniej chwili. Teraz natomiast fotobudka kusiła aż nadto. Weszłam więc i zasiadłam na chybotliwym stołeczku. Było to nieco mniej stresujące niż wizyta u fotografa, bo go tam nie było. Na szczęście kotara zakrywała mnie całkowicie, a nie połowicznie jak w moim ulubionym sklepie odzieżowym, co znacznie utrudniało mi robienie zakupów. Razy wiele wchodziłam do przebieralni z całym naręczem odzieży, a potem nie byłam w stanie niczego przymierzyć z powodu niepokornej zasłony. Czułam wówczas, że moja strefa prywatna jest znacząco naruszana. Tym razem nie musiałam się jednak o to martwić. Po pierwsze byłam ubrana, po drugie miejsce to było szczelne. Wyszczerzyłam się więc do obiektywu z przekąsem, wiedząc, że nikt nie zdoła zobaczyć, jak ja się tutaj wydurniam. Liczyłam wówczas na otrzymanie tajemniczego obiektu w kolorze sztucznego złota. Gong mógł okazać się alternatywą dla gołębich pieśni oraz masażu relaksacyjnego, który zamiast zrelaksować prawdopodobnie zestresowałby mnie na wskroś. Po pierwsze dlatego, że musiałabym się rozebrać przed obcym człowiekiem, po drugie byłabym jeszcze intensywnie dotykana. Pod wpływem napięcia potrzaskałyby mi chyba wszystkie mięśnie. Na masażowym łożu zostałaby górka mięsa. W akcie zgonu pisaliby: „zmarła na skutek rozprężenia”. Dziś natomiast dostałam szansę na relaks niepozbawiający mnie życia. Pstryk, pstryk i zdjęcia wypłynęły z maszyny, wpadając wprost w moją dłoń. Grzywka wyszła całkiem nieźle. Jednak spod czupryny zamiast twarzy wyłaniał się złoty gong.

kot(4),2007,olej,płótno,70x100

The post Gong appeared first on Pro Libris.

]]>
Cytryna https://prolibris.net.pl/cytryna/ Mon, 13 Nov 2023 13:38:14 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=10475 Natalia Haczek

The post Cytryna appeared first on Pro Libris.

]]>

Natalia Haczek

Cytryna

Na rogu ulicy Plonnej mieścił się ostatni warzywniak w mieście. Tę nazwę z pewnością wymyślił ktoś bagatelizujący rolę owoców w kraju i na świecie. Nomenklatura od zawsze lubiła się z dyskryminacją. Warto więc zauważyć, że w rzekomym warzywniaku o nazwie „Soczysty” można było nabyć również owoce. Dzień opływał w słońce, ja natomiast w pot. Z jakiegoś powodu dopadła mnie chętka na herbatę z cytryną. Słyszałam, że zalewanie trzewi wrzątkiem w upał służy zdrowiu. Bardzo chciałam przetestować tę recepturę na sobie samej. Wybrałam się więc do legendarnego sklepu, by nabyć złoty owoc o właściwościach magicznych. Postanowiłam potraktować cytrynę niczym złotą rybkę. Pomyślałam, że jak wypiję herbatę z kwaskowym sokiem, moje życzenie się spełni. Byłam o tym definitywnie przekonana. Stanęłam u bram sklepiku obklejonego wizerunkami krwiożerczych warzyw i owoców z czasów poprzedzających moje narodziny. Nieco wyblakły, ale nadal dziarsko trzymały się szyb. Kiedyś to produkowali mocny klej. Już miałam wchodzić, gdy nagle owładnęło mną wspomnienie z pierwszego balu przebierańców w przedszkolu. Mimo braku plastycznego uzdolnienia moja mama postanowiła samodzielnie stworzyć dla mnie kostium. Byłam ubrana cała na żółto oraz obklejona żółtymi kokardami od stóp do głów. Panie przedszkolanki myślały, że jestem księżniczką lub kaczką. Myliły się srogo. Niestety nie rozpoznawały we mnie cytrynki, którą podobno byłam. Od tego zajścia już zawsze korzystałam z wypożyczalni kostiumów.

Nadszedł czas, by przekroczyć bramę do cytrynowego raju. Weszłam do sklepu. Na wyblakłych skrzyniach piętrzyły się owoce i warzywa rodzajów wszelakich. Za ladą brakowało osoby sprzedającej, więc postanowiłam poczekać, kalkulując w głowie zasadność moich zakupów. Nagle usłyszałam bzyczenie, które po chwili weryfikacji okazało się nie pochodzić od prawdziwego owada. Była to jedynie nieudolna imitacja. Rodzaj ludzki nie jest w stanie dorównać światowi fauny i flory, czego sama jestem przykładem. Spod lady stopniowo zaczęły się wysuwać gigantyczne czułki z pluszu, następnie naznaczona upływem czasu oraz promieniami słońca twarz zwieńczona bujną czarną brwią. Sklepikarz był odziany w żółty, mieniący się kubrak, do którego przykleiło się stado czarnych muszek.

– A czym niewiasta chce się naszprycować? – przemówił szczebiotliwym i jednocześnie ochrypłym głosem.

– Ja tu tylko po cytrynę – odparłam niemrawo, acz pewnie, tłamsząc emocje.

– Wolisz na zakwasie czy kwasku? Po kwasku fajnie się bzyczy, bzzzz – oświadczył śpiewnie sprzedawca, a następnie wyszedł zza lady, rozpostarł pszczele skrzydełka wykonane z rajstop i zaczął zataczać kręgi wokół skrzyń z dobrodziejstwami natury.

Postanowiłam odszukać towar samodzielnie. Leżały tu kilogramy kabaczków, papryk i jabłek, ale nigdzie nie mogłam dostrzec żółtych jak lep owoców. Nagle sprzedawca zamarł w bezruchu na kilka sekund, a potem oświadczył:

– Cytryny to wyjątkowo ożywczy wynalazek. W związku z tym trzymam je w kieszeniach płaszcza. Prawa, zakwas, lewa, kwasek. Kto jak kto, ale ty powinnaś mieć rozeznanie w cytrynach. W końcu kiedyś byłaś jedną z nich. Bzzzzz!

Słysząc te słowa, zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem ten obcy człowiek wie o moim cytrynowym upokorzeniu w wieku lat trzech. Postanowiłam nie marnować czasu i emocji na zbędne domysły, więc zapytałam wprost:

– Przepraszam, czy my się znamy? Pracował pan może w Przedszkolu imienia Tańczącego Trolla?

– Pracuję to ja tutaj. Pamiętasz, dziecko, kolegę Cypriana Miodownego? Jestem jego dziadkiem. Anegdoty o dziewczynce przebranej za cytrynkę nie da się zapomnieć – odparł bez zbędnego bzyczenia.

– No dobrze, ale jak mnie pan rozpoznał? – drążyłam temat dalej niczym owoc pestkowy.

– To tajemnica pszczelarza – odrzekł, pozostawiając mnie z niedosytem wiedzy i niezaspokojonym głodem cytrynowym. Nie brak mi było odwagi do wielu poczynań, jednak do skosztowania tajemniczych cytryn prosto z kieszeni Pana Pszczoły brakowało mi siły.

Od czasu tamtego zdarzenia nie pijam już herbaty z cytryną, ale czuję się nieco bardziej samoświadoma. Już wiem, dlaczego nie znoszę na sobie żółtych ubrań.

Rysunek przedstawiający surrealistyczne postacie.

The post Cytryna appeared first on Pro Libris.

]]>
Wiersze [Fotografia, Świeża strawa, Jeśli] https://prolibris.net.pl/natalia-haczek/ Wed, 28 Jun 2023 16:15:41 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=9330 Natalia Haczek

The post Wiersze [Fotografia, Świeża strawa, Jeśli] appeared first on Pro Libris.

]]>

Natalia Haczek

 

Fotografia

 

przeglądam zdjęcia

z wystawy

w prawym górnym rogu

za rzędem wielobarwnych czupryn

to twoje ucho

nie mam pojęcia co u ciebie słychać

śniło mi się że zadzwoniłaś

tym razem w sprawie prywatnej

potem budzik nie dał nam się

sobą nacieszyć

no dawaj

obiecuję że odbiorę

 

 

Świeża strawa

 

kiedyś myślałam

że osełka to samica osła

młode umysły gardzą

systemami

miar i wag

twoja szyja wygląda

tak świeżo

smakuje lepiej od masła

to znaczy chyba

bo przecież muszę trzymać

język za zębami

śniło mi się że wypadły

zwiastun śmierci a może życia

doprowadzi nas

do ołtarza w stylu rustykalnym

kapłanką mianujemy owcę

która we własnej skórze czuje się wyśmienicie

body positivity

naszą religią

 

Jeśli

 

znowu rozważałam kwestię

zrewolucjonizowania twojego życia

przepraszam miało być

urozmaicenia

jeśli mnie zaprosisz

do działania

pozostanie nic

prócz nas przyssanych do siebie

w wilgotnym tunelu

na tym parszywym osiedlu

The post Wiersze [Fotografia, Świeża strawa, Jeśli] appeared first on Pro Libris.

]]>
Od redakcji https://prolibris.net.pl/od-redakcji-84/ Mon, 26 Jun 2023 19:02:20 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=9021 Żyjemy w świecie kultu młodości. Kojarzy się nam ona z tym, co najbardziej pożądane – ze zdrowiem, urodą, sukcesem, witalnością...

The post Od redakcji appeared first on Pro Libris.

]]>

Od redakcji

Żyjemy w świecie kultu młodości. Kojarzy się nam ona z tym, co najbardziej pożądane – ze zdrowiem, urodą, sukcesem, witalnością. Jest też jednym z ważniejszych etapów w życiu człowieka. To wówczas kształtuje się charakter, psychika, rodzą się zamiłowania. To także czas nauki, nie tylko instytucjonalnej, ale także proces odkrywania siebie i rozpoznawania, jaki jest świat, jakimi prawami się rządzi. Często poznawaniu otaczającej rzeczywistości towarzyszy odkrywanie własnych pasji, predyspozycji, które bywają zabawą, chwilową fascynacją, często zaś są zapowiedzią przyszłej życiowej drogi.

Redakcja „Pro Libris” od początku istnienia ma szczęście współpracować z młodymi twórcami. Niektórzy z nich, wraz z Pismem, nabrali dojrzałości twórczej (m.in. Krzysztof Koziołek, Mirosława Szott, Przemysław Grzesiński, Andriej Kotin, Karol Graczyk, Marcin Mielcarek, Konrad Krakowiak). Jedni są z nami do dziś, inni poszli swoją drogą. Są też tacy, którzy debiutując w naszym kwartalniku, zajęli się profesjonalną działalnością krytycznoliteracką, by dzisiaj współtworzyć z nami „Pro Libris”.

Numer POSZUKIWANIA tworzą ludzie młodzi, także bardzo młodzi, począwszy od uczennicy szkoły podstawowej, poprzez licealistów, studentów, a skończywszy na badaczach literatury czy osobach już pracujących, a parających się pisaniem. Zgodnie z założeniem redakcyjnym tym razem publikujemy teksty twórców, którzy bądź to dopiero wkraczają w świat literatury, bądź też mają osiągnięcia, które warto promować i upowszechniać.

Do współpracy zaprosiliśmy znanego w kraju poetę, krytyka i animatora kultury Rafała Gawina, który w szkicu Wraca temat, ironia się tępi omawia najnowsze trendy w polskiej poezji. Mirosława Szott natomiast przygląda się autorkom i autorom z regionu lubuskiego, wskazując na ważne zjawiska w ich tworzeniu, także na aktywność literacką młodych. Z kolei Joanna Wawryk dokonała przeglądu dorobku wydawniczego środowiska studentów Uniwersytetu Zielonogórskiego. Wśród autorów znajdują się poeci i prozaicy wyłonieni w regionalnych i ogólnopolskich konkursach, w tym w Konkursie na Debiut „Pro Libris”. Prace Patrycji Mierzejewskiej, Barbary Wauben-Czekalskiej, Ewy Franków, Barbary Czyżewskiej, Emilii Ćwik i Anny Cichej, najwyżej ocenione przez jurorów wspomnianego Konkursu, publikujemy w numerze. Łamy Pisma wypełniają ponadto utwory poetyckie Julii Kruszakin i Zofii Ścigaj, które znakomicie zaprezentowały się podczas finału 53. edycji Olimpiady Literatury i Języka Polskiego. Są także z nami młodzi autorzy, którzy kilkakrotnie publikowali w „Pro Libris”, a których rozwój obserwujemy z życzliwością i z podziwem: Marcin Mielcarek, Dorota Grzesiak, Julia Gwóźdź, Piotr Gulewski, Natalia Haczek, Joanna Nawlicka, Weronika Nawrocka, Joanna Marcinkowska i in. Warto ponadto sięgnąć do działu RECENZJE I OMÓWIENIA, w którym m.in. ocenie została poddana książka Jolanty Fainstein, debiutującej dramaturżki. Z kolei wytrawni krytycy starszego pokolenia – Czesław Sobkowiak i Robert Rudiak – zrecenzowali tym razem twórczość młodych autorek – Darii Walusiak i Joanny Marcinkowskiej.

Aby idei przewodniej tego numeru stało się zadość, do współpracy zaproszeni zostali uczniowie Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Zielonej Górze, których rysunki, obrazy i rzeźby zapewniły oprawę graficzną numeru.

Nie wszyscy twórcy zostali wymienieni z nazwiska, ale wszyscy stanowią nasz potencjał, który – mamy nadzieję – również Państwo docenią.

The post Od redakcji appeared first on Pro Libris.

]]>
Debiut miłości – Natalia Haczek, Głód, Towarzystwo Miłośników Zielonej Góry WINNICA, Zielona Góra 2021, 60 s. https://prolibris.net.pl/haczek-glod/ Thu, 27 Oct 2022 19:33:07 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=3787 Czesław Sobkowiak

The post Debiut miłości – Natalia Haczek, Głód, Towarzystwo Miłośników Zielonej Góry WINNICA, Zielona Góra 2021, 60 s. appeared first on Pro Libris.

]]>

Debiut miłości

Natalia Haczek, Głód, Towarzystwo Miłośników Zielonej Góry WINNICA, Zielona Góra 2021, 60 s.

Zbiór poezji Natalii Haczek Głód to debiut nie za duży objętościowo, zwłaszcza że jego znaczną część stanowią ciekawe same w sobie ilustracje fotograficzne, ujmujące zresztą domową prywatność poetki (filiżanka kawy na stoliku, żyrandol u sufitu, łazienka z bielizną na tle kafelek…). Debiutantka jest absolwentką miejscowej filologii angielskiej. Od razu zauważę – cały tomik stanowi odsłonę jej prywatnego „ja”. Zawarte w nim treści są nietuzinkowe. Pełne sprzecznych napięć. Czymże jest miłość, erotyka, jeśli nie prywatnością, więcej – intymnością, nieprzeznaczoną dla nikogo innego poza jej uczestnikami. Głód właśnie te sfery intensywnie ukazuje. Przedstawia te relacje damsko-męskie nieco (z taktem jednak) perwersyjnie. Często mocno i ostro. Realność domowych spotkań, sferę owego wspólnego picia kawy, herbaty, eksponowania dotyku, elementów gry erotycznej, zapachów ciała i perfum jest w tych wierszach leitmotivem, klimatem i odniesieniem dla emocji, a zarazem dla jakichś osobistych wyostrzonych spostrzeżeń i myśli. Ich wyrażenie staje się koniecznością, która daje poetyckim słowom napęd. W poezji można więcej, taka jej natura. Nie tylko prozaiczna dosłowność, ale i symboliczność. Miłość jest tu głodem, potrzebą domagającą się spełnienia. Ale nie łatwego. Doczytać się można nie tylko obrazów stanu wewnętrznego pragnienia i czucia pełni, co poddawania wszystkich przeżyć – powiedziałbym – filtrowi dystansu, właśnie wyostrzaniu. Podmiot na różne swoje osobiste i nie tylko swoje sprawy uważnie patrzy, a zarazem ciągle funkcjonuje jakby na zewnątrz miłosnych relacji. Uczestniczy i nie uczestniczy wprost. Lecz się odróżnia. A więc w dużym stopniu nie zapomina o indywidualnej podmiotowości, nie dostępuje szansy osiągnięcia pełnej jedności. Pozostaje bowiem w stanie daleko posuniętej autokontroli. Są te wiersze, bo tego nie da się zanegować, o miłości, czy może bardziej o pragnieniu miłości, utrudnionej przez świadomość istnienia jej detaliczności. To tak jakby tyleż była przeżywana, co głównie rejestrowana z jakiegoś progu, którego poetka nie przekracza.

Okładka książki. Predstawia spojrzenie do wnętrza kubka, w którym odbija się autorka.

Są tu obecne, na tej granicy, uprzedmiotowienia albo zranienia, albo przeszkody, jak np. w wierszu Kolacja: „nasze szczęki znużone / powagą i taktem / rozwierają się nagle / ukazując fragmenty sałaty / grasującej między zębami”. Takie chropawe akcenty można dostrzec w wielu utworach, oczywiście w różnorakim stopniu wyrażone, np.: „zatapiam się w twoim futrze / sztucznym jak uśmiech trupa”, „nietaktowny swąd perfum / wciska mi się do nozdrzy” (Do U). To, co mogłoby być przyjazne, wspólne, także tkliwe, zostaje niejednokrotnie przenicowane w nieznośny turpistyczny obraz. Znak masochizmu to czy sadyzmu? Niekiedy jednak wybrzmiewa inny klimat, na zasadzie kontrastu, łagodniejszy, bo mniej drastycznie, biegunowo uwarunkowany, więc: „zaczynam czuć twój / prawdziwy smak” (Kolacja). Tu przynajmniej puenta pozbawiona jest ostrego komentarza. Widać wyraźnie, że raczej tylko marginalnie wiersze Natalii Haczek nicowane są tkliwością i łagodnością. Czuje się w nich autorską obawę, by wyrażenia miłości nie zmienić w detaliczną, tanią „kiczowatą kinematografię” (Wizyta). Można się też zastanawiać, co tu jest

prawdziwie pierwszoplanowe? Na pewno nie chodzi o jednorodność uczuć i emocji, ale o ich przeciwstawianie. Nawet wyizolowanie, co jest niemożliwe. Oznacza to istnienie wewnętrznych zmagań. Taka to postawa podszyta jakby buntem, modą na sprzeciw, chęcią zachowania osobności, oryginalności. To także młodo-poetycki, dekadencki duch czasu? Gra świadoma na popisanie się, szczerą przewrotnością, na prezentowaną z premedytacją obsceniczność? W gruncie rzeczy woli poetka dostrzegać i przywoływać, i imaginować, dramatyczne skomplikowanie, aniżeli iść torem czystej akceptacji, która jakby drażni dozą banalnego i naiwnego, prostego znaczenia. Tego rodzaju jednorodności wszelkimi sposobami się tu unika. Jakby nawet wbrew sobie? Dostrzegam, że wiersze Haczek odsłaniają nie tylko napięcia psychologiczne, ale i moralne, a tych do końca wyeliminować się nie da. Szczerość w tych wierszach polega na tym, że poetka ich nie omija, lecz (co ważne) wyraża. Czytam np. wiersz w Nad brzegiem (s. 52), który jest chyba tych spraw odpryskiem, śladem dochodzących do głosu dylematów: „goni mnie wstyd / plażowicz w habicie / zamykam się / pod powierzchnią / wzywa mnie bezwstyd”. Jakieś to poczucie winy? Wyrzut? Można i spojrzeć na te wiersze, jak to robi Agnieszka Ginko, prezentacyjnie, że „to świeża i niepokorna poezja, konfesyjna, przyprawiona ironicznym dystansem i poczuciem humoru. […] czyniąca wnikliwe obserwacje” (s. 4. okładki). Oczywiście, jednak spojrzenie w głąb odsłania różne natarczywe problemy, może nawet podmiotowe kompleksy. Rzecz godna, warta na koniec, spostrzeżenia, to sfera poetyckiej, językowej formy wyrazu. Tu można dostrzec najwięcej atutów. Zauważy bowiem czytelnik choćby dobrze realizowaną dyscyplinę słowa. Wiersze są wyraziste, nie rozwlekłe, nie przeciążone żadną ornamentacją, porównaniami ani metaforyką, co służy odbiorowi. Taka oszczędność wyrazu sprawia, że przy całym, wyżej zarysowanym skomplikowaniu, jest jednak zachowana klarowność wypowiedzi, którą cechuje zarazem niedopowiedzenie. Warto się tej zasady trzymać.

Czesław Sobkowiak

[1]    O tej książce więcej w tekście: J. Kapica-Curzytek, Wyprzedzając swoje czasy: Mechtilde Lichnowsky: Der Stimmer [Stroiciel], „Pro Libris” 2021, nr 1-2 (74-75), s. 119-121.

[2]    O tej książce więcej w tekście: J. Kapica-Curzytek, Kobierzec, „Pro Libris” 2021, nr 3-4 (76-77), s. 132-133.

The post Debiut miłości – Natalia Haczek, Głód, Towarzystwo Miłośników Zielonej Góry WINNICA, Zielona Góra 2021, 60 s. appeared first on Pro Libris.

]]>