Pochwała prostoty. O poemacie Tak stało się Czesława Sobkowiaka

Mirosława Szott

Pochwała prostoty.
O poemacie Tak stało się Czesława Sobkowiaka

To jest chyba ten moment, kiedy poeta już wie: znalazł swój język, dotarł do niego po latach i licznych negocjacjach ze sobą samym. Mam wrażenie, że niczego nie udaje, bo wyczułabym jego zmęczenie w pierwszej strofie. Sam ustalił swój model pisania, niezależny od mody na wiersz biały, rymowany, postmodernistyczny, wulgarny czy cybernetyczny. Nie poddaje się gatunkowi, bo zdaje sobie sprawę z tego, że gatunek pożera właśnie takich, którzy mu ulegają. Przy okazji widać też całą procesualność jego pisania: świat dostarcza ciągle nowych zjawisk, wobec których trudno się nie ustosunkować. W najnowszej książce nie brak odniesień do wojny w Ukrainie: „Przyszło na ten świat dziecko i płakało / W podziemiach dalekiego miasta” i dodaje zaraz: „Mnie to obchodzi co się stanie […]” (Dziecko). Są też odnotowane inne walki i niepokoje, zwłaszcza te wewnętrzne. Kluczem jest niemal stoicka postawa ducha:

 

Tak stawało się nie ostateczne lecz codzienne mijanie

Bólu na który nie ma lekarstwa poza wytrwaniem

Kolejny raz podjąć próbę i drzwi się otworzą

                                                                      (Tak stało się)

 

Poezja wcale nie jest lekarstwem na ból czy współczesność. Ona się rodzi często z ciemności („Kilka linijek którym udało się wyjść z ciemności”), w największej egzystencjalnej samotności. Jest pewnym myślowym ćwiczeniem, które być może otwiera zacytowane powyżej drzwi.

Zanim spadnie śnieg (Zielona Góra 2022) to tomik bardzo wyraźny i mocny. Świadectwem tego jest dla mnie lektura, bowiem na długo utknęłam na otwierającym tekście. Dlatego właśnie postanowiłam skupić się jedynie na nim. Jednocześnie uważam, że nie wymaga on komentarzy, jest krystaliczny, można by go czytać trzylatce (która później pyta o ból, jabłka, psa i zupę), jak i uczynić z niego podstawę gnomicznych medytacji dla najbardziej pojętnych. Właściwie wszystkie pozostałe teksty są tylko jego rozwinięciem. Te kilka septetów to esencja (co ciekawe, liczba wierszy jest prawie równa liczbie wersów w poemacie, ale to zapewne przypadek). Poeta postanowił właśnie poprzez ten tekst zaprosić czytelników do dalszej lektury. Otworzył drzwi. I ja cały czas w tych drzwiach stoję i nawet trochę niezręcznie mi ulegać temu pierwszemu odczuciu. Ale świadomie to robię, z czytelniczą przyjemnością.

Zainteresowała mnie też forma wiersza Sobkowiaka, bo w niej upatruję coś bardzo osobnego. Jego składnię cechuje często szyk przestawny, melodyjność i sporadyczne zakłócenia rytmu. Czy tych słów nie moglibyśmy potraktować jako parafrazy niektórych psalmów: „Wołałem o pomoc i nie zostałem sam ze sobą”, „Znalazłem się w środku burzy i osłaniała mnie burza”? Częste wykorzystywanie motywu ciemności, krawędzi, nocy pozwala nam odnaleźć w tych słowach duchowe i cielesne zmagania. Bóg nie pojawia się w tym poemacie bezpośrednio, jest ukryty w leśnym świetle, pojęciu piękna, słońcu, uśmiechu kobiety, prostocie.

Biorę też z półki cieniutki (osiem wierszy) arkusz W białej koszuli wydany w Zielonej Górze w 1970 roku przez Lubuskie Towarzystwo Kultury – debiut 20-letniego Czesława i sprawdzam, co z jego młodzieńczych, poetyckich przeczuć zostało zrealizowane, co porzucił, a co rozwinął. Na pierwszy rzut oka widzę redukcję zbyt złożonych metafor oraz skrócenie frazy. Piszę do Czesława w międzyczasie mail z cytatami z jego dawnych wierszy. Są już dla niego obce, zadziwiające. Lubił grę znaczeniami, odwracanie schematów wyobrażeniowych, bo pisze na przykład: „jaki topór podniosą ręce lasu”, „kamień naprostowany krzywym kręgosłupem staruszka”. Dziś wybrałby z pewnością prostsze zestawienia. Może któreś z tych: „jaki topór podniesie las”, „kamień naprostowany kręgosłupem”? Są też fragmenty, które – wydaje mi się – mógłby napisać nawet teraz:

 

a my siedzimy pod gruszą w pasmach ciszy

wszyscy oddychają ścierniskowym niebem

smaczny zapach obiadu przywołuje gospodarza i psa

układa do snu

                                                                            (W żniwa)

 

Jednak obecnie kieruje ręką poety rozwaga, nie ma już miejsca na pochopne ruchy. Ten, który doświadczył krawędzi i kilka razy otarł się o śmierć, jest ostrożny. Wie, co robi. W tych dziewięciu septetach zwraca uwagę spojrzenie wstecz, idealizacja minionego czasu, refleksja nad punktami odniesienia. Przeszłość zawsze wypada lepiej u poety, jeśli zderzyć ją z tym, co trwa teraz. Obracanie jabłka w dłoni to symbol jakiegoś panowania, zadowolenia, nadmiaru czasu, ale też biblijnego kuszenia i napięcia (zbieranie jabłek pojawia się też na końcu). Trzymanie łyżki zupy wydaje się z kolei proste i bezpieczne. Świat obfitował w dobro („Kanał wodny był pełen ryb roślin i obłoków”), dzieciństwo było pełnią, choć zdarzały się też noce, ciemności („Potrzebowałem nocą oprzeć się o cokolwiek”), ale jednak wszystko według doskonałego rytmu. Dziś świat uległ przewartościowaniu, najważniejsze kategorie jawią się jako płynne i zatarte. Kiedyś: „Zieleń czerwień granat były odpowiednie i uroda / Rzeczy od pierwszego spojrzenia ustalała się sama”.

Najważniejsze nauki przekazywane zostały przez naturę, bo to „Trawy objawiały wdzięczność tak jak ja nie umiałem / Stąd wiem że przypisywać sobie zdobycze to błąd”. W ostatniej strofie czytamy też:

 

Płynęła woda dobrze było stać na moście i tylko patrzeć

W istocie jak ona podążać nie w sprzeciwie do morza

Wstać umyć twarz ręce ugotować obiad trochę czytać

 

I płynąć, mijać w zgodzie. Jest taki wiersz w debiutanckim tomiku, który wyraża niby podobne pragnienie, ale ze zmianą perspektywy: „i jeszcze przyszedłem aby życie było podobne do kamienia w opływaniu / w milczeniu” (tak idąc i przechodząc). Teraz wzorem bycia jest woda, ruch, a nie milczący kamień, który poddaje się żywiołowi.

Sobkowiak czyni też ciekawy autokomentarz jakby na marginesie poematu: „Po wielu latach odnalazł się sekret do odczytania / I co teraz robię piszę o tym użyteczną notatkę”. Nie może zrobić nic więcej niż napisać o tym wiersz. Wydaje się to trywialne. Czy naprawdę nikt nie jest zainteresowany genialnym odkryciem? Pojawiają się wątpliwości: „Czy napiszę zdanie i kiedyś komuś okaże się potrzebne”. Wielu przejdzie obok tego niewzruszonych, bo zdaje się, że każdy musi tę tajemnicę odkryć sam.

 

Życie całe było wyjawianiem tajemnicy prostoty

Jakbym nie potrzebował więcej bo nie potrzebuję

Prócz wypełniania kropli potu i modlitwy o chleb

I jeszcze iść do ogrodu by zebrać kilka jabłek

 

Obecny moment trwania to dla poety jasne zadanie: spisywanie i ocalanie sensu. Służy temu właśnie poezja. Piękno nie jest dla Autora czymś bezużytecznym. „Mówię o tym gdyż jest cel żeby sens ocalał” – tłumaczy. Jego „notatka” zachowa się wśród wielu innych, które popełnił. Jak czytamy w tekście zamykającym tomik – zostanie też mała kartka z listą zakupów „Po które jutro muszę iść do marketu / Zanim spadnie śnieg” (Zanim śnieg). I całkiem prawdopodobne, że ta mała kartka może być dla kogoś światłem, jak dla innego – najlepszy wiersz Poety.