Stylistka

Elżbieta Kuna-Kwiecińska

Stylistka

Gabriela zajmowała się charakteryzowaniem zmarłych, odmawianiem różańca i śpiewaniem pieśni religijnych w kaplicach cmentarnych przed ceremonią wyprowadzania zwłok do pochówku. Praca przy nieboszczykach była dla niej zarówno ekscytująca, jak i rozwojowa. I choć będąc w otoczeniu nieżyjących, potrafiła konsumować z apetytem kiełbasę, nie oznaczało to, że popadła w rutynę. Do każdej osoby, która pożegnała świat doczesny, kobieta podchodziła bardzo indywidualnie i z pełnym szacunkiem. Ceniła sobie zasadę, że o zmarłych nie powinno mówić się źle. Mieszkańcy miasta, w którym mieszkała, nazywali ją nieelegancko: „babka od truposzy”. Ona mówiła o sobie z dumą: „stylistka martwych”.
Gabriela umiała umiejętnie zamykać swoim „klientom” otwarte usta i oczy nawet wtedy, kiedy byli już zupełnie zimni. Uwielbiała czesać im włosy w wymyślne fryzury. Bywało też, że farbowała im czupryny na przeróżne kolory. Przede wszystkim jednak potrafiła upiększać im lica makijażem. W tym była mistrzynią. Precyzyjny make-up przynosił olśniewające rezultaty. Nawet najbardziej oszpecona śmiercią twarz wyglądała jak żywa.
Z modlitwami za zmarłych było nieco inaczej. Kiedy w kaplicy cmentarnej odmawiała za nich swoim donośnym głosem różaniec, nie było czuć w nim takiej charyzmy jak jeszcze parę lat temu. Może dlatego, że ludzie nie doceniali, ile wkładała serca w modły, by przeprowadzić duszę zmarłą w spokoju na tamten świat i traktowali ją po macoszemu. Dla nich była ot Gabryśką, która za parę grosików ponoć tak solidnie klepnie różaniec, że nieboszczyk będzie miał niemal zaklepane miejsce w bożych szeregach. Kobieta będąc sam na sam z nieżyjącymi, bardzo lubiła udawać, że prowadzi z nimi dialog. Trochę bawiła się przy tym w aktorkę, lecz tylko po to, by umilić im ostatnie chwile przed pójściem do piachu. Oni nie mogli już nic zrobić ze swoim losem, tylko czekać, aż zostaną ulokowani w grobie, na którym będzie wkopany krzyż z danymi osobowymi i położone przez krewnych, przyjaciół, znajomych wieńce czy wiązanki ku – niby – wiecznej pamięci. A Gabriela, obserwując dzień w dzień cmentarną rzeczywistość, wiedziała, że te wszystkie wiąchy zielska w większości przypadków są jednorazowym aktem wyrażenia publicznie bólu po stracie bliskiego bądź mniej bliskiego człowieka. Że zanim zdążą zgnić kwiaty, prawie nikt o nim nie będzie pamiętał. Przyjdą do niego żywi może na Wszystkich Świętych, Boże Narodzenie, Wielkanoc… Z każdym rokiem coraz rzadziej i rzadziej… Takie to smutne czasy nastały – westchnęła.
Gabriela, choć głęboko wierząca w Boga, miewała chwile zwątpienia. Nie raz myślała, tak na chłopski rozum: czy po śmierci rzeczywiście istnieje życie, skoro żaden ze zmarłych nie zstąpił na ten ziemski grajdoł, by opowiedzieć, jak tam jest? Przecież gdyby tutejsi ludzie zostali poinformowani przez jakiegoś łącznika z zaświatów, że naprawdę istnieje piekło i raj, byliby lepsi. Mając niezbity dowód na istnienie Szatana i Boga, a co za tym idzie na pewność, iż istnieje kara i sprawiedliwość za postępowania w życiu doczesnym, naprawialiby samych siebie i postępowali według bożych przykazań. Przecież to jasne jak setki słońc, że nikt nie chciałby smażyć się na ogniu, błagając o kroplę wody. Ale tu musiałby dotrzeć ktoś, kto kiedyś żył na tym globie. I to w postaci cielesnej. Nie inaczej. Mistycy i wizjonerzy, to przecież żadni świadkowie. A jeśli założyć, że życie pozagrobowe na pewno istnieje, to czy jedne dusze zmarłych nie przygniatają się pod ciężarem innych dusz i umierają tak jak ciała? Królestwo Niebieskie, choć zapewne duże, też przecież musi mieć swoje granice. A może jest ono zupełnie małe? Tak maleńkie jak orzech włoski, a mimo to może się w nim pomieścić cała ludzkość? Dla Boga nie ma przecież rzeczy niemożliwych. Ale jak to jest istnieć wiecznie? Jak upływa w niebie czas? Czy z jego biegiem nie będzie można zanudzić się życiem na śmierć?
Kobieta utonęła w morzu nieposkładanych i targających jej sumienie myśli, a praca na nią czekała. Ocknęła się, poprawiła opadłe na samą końcówkę nosa okulary, wstała z ławki i ruszyła ciężkim krokiem do leżącej na katafalku dwudziestopięcioletniej kobiety, którą w przeciągu czterech miesięcy wykończył glejak wielopostaciowy. Podsunęła sobie krzesło przed trumnę, usiadła na nim tęgim pupskiem i śpiewając: „Piekarz musi zaś pracować, by nie brakło chleba, Anioł Stróż pilnuje duszy, by poszła do nieba”, przypudrowała młodej damie twarzyczkę, żeby nabrała kolorytu i nie wyglądała przeraźliwie kredowo. Potem wzięła paletę z cieniami do makijażu i położyła jej na powieki trochę seledynu, lilii oraz błękitu, które świetnie komponowały z barwną, w deseniu tęczy, żorżetową sukienką. Brwi podkreśliła węglem drzewnym, żeby pasowały do peruki imitującej wiernie jej czarne jak heban, naturalne włosy, a usta podbarwiła delikatnie surowym burakiem.
– No! Teraz wyglądasz idealnie, Jagódko! – krzyknęła z radością dumna z siebie Gabriela. – Masz buzieńkę jak u modelki, panie. A i figura w tej łaciatej kiecce jest niezła sobie. Bo ci gnaty z chudości nie sterczą. Możesz startować w niebiosach do konkursów piękności. Nikt cię nie prześcignie, ptaszyno. Spójrz jaka jesteś odstrzelona, panie! – Kobieta przystawiła umarłej do twarzy lusterko. – Widzisz? Wyglądasz teraz jak jakaś bogini.
Gabriela zatarła ręce, odsunęła nimi grzywkę u peruki Jagody, pocałowała dziewczynę w czoło, zaczesała starannie treskę swoim czyściutkim grzebieniem bez kilku szczebli i z powrotem przycupnęła na krześle.
– Ach, moja droga! – zwróciła się do nieboszczki. – To ci Jezusiczek kawał wywinął. Ty jesteś zbyt młoda, by stąd odchodzić. Coś ty się tym swoimi życiem nacieszyła? Ni w ząb, panie. Operacja na twojej głowie nie przyniosła pomyślnych rezultatów. Jeno ci mózg doktorzy poharatali. A ileż ty się przy tym choróbsku nacierpiałaś… I za co? Przecież byłaś samo dobro. Oj Boże, Boże, cóżeś ty uczynił najlepszego… Ażeby te wszystkie pijackie moczymordy odleźli z tego padołu, co to egzystują od balangi do balangi i świadomie rujnują własne zdrowie! Albo zbiry, którzy mordują, rabują, oszukują, a po wyjściu z ciupy robią to samo. Tylko po takich kostucha nie chce przychodzić. Pewnie sama ich się boi. A ty kochaniutka? Gdzie się teraz podziewasz? Czy jeszcze ciebie kiedyś zobaczę?
Kobieta posmutniała. Znów pogrążyła się w myślach. Nagle zobaczyła, że Jagoda podnosi się w trumnie do pozycji siedzącej i zaczyna do niej przemawiać.
– Nie martw się o mnie, proszę! Jestem już tam, gdzie nic mnie nie boli i nie trapi. Oglądam ziemię z góry i jak patrzę na to parszywe miejsce, to jednego żałuję.
– Czego? – zapytała przestraszona i zdezorientowana Gabriela. Zimny pot oblał jej ciało. Zaczęła się telepać.
– Nie bój się! Przecież znasz mnie od zawsze. Żałuję tego, że nie umarłam wcześniej – powiedziała dziewczyna, śmiejąc się od ucha do ucha.
– Wcześniej? Przecież ty jesteś bardzo młodziutka, panie!
– Gdybym umarła jako dziecko, byłabym już od kilkunastu lat w niebie, w którym jest cudownie! Takich wspaniałych doznań jak tutaj człowiek na ziemi nie jest w stanie doświadczać. Nawet gdyby miał setki zmysłów.
– Naprawdę? To dlaczego Bóg nie pozwala nikomu zejść na dół i opowiedzieć jak jest u góry?
– To nie tak! Stwórca na to pozwala. Może to nie do wiary, ale my w niebiosach też mamy wolną wolę. Tylko nikt, kto się tutaj dostał, nie chce nawet na moment wrócić na ziemię.
– Jak to?
– Po co? Żeby znów mieć do czynienia z grzechem? Z idylli powrócić na łono zła? Zresztą… Gdyby ludzie ujrzeli nas ponownie, usłyszeli od naocznych świadków, iż niebiosa to nie fikcja literacka, zmieniliby się na korzyść? Jaką moglibyśmy mieć gwarancję, że nie próbowaliby nas zabić, by przekonać się, czy możemy jeszcze raz umrzeć? Zapewne dalibyśmy im sposobność do popełniania kolejnych zbrodni. Na świecie działoby się jeszcze gorzej niż do tej pory.
– A czy byliby w stanie zabić przybyszy z nieba? Czy to możliwe, panie? – spytała Gabriela.
– Nie! Tylko to nie zmienia faktu, że człowiek w imię zaspokojenia swoich żądzy często staje się zezwierzęcony i posuwa do czynienia okrutnych rzeczy.
– Czy tylko na naszej planecie żyją ludzie?
– Nie! Ziemia jest jedynie plamką w kosmosie. W ogromnej czasoprzestrzeni zaprojektowanej przez Stwórcę żyje mnóstwo istot, które funkcjonują identycznie jak ziemskie.
– W takim razie jak duże jest Królestwo Niebieskie? Gdzie się znajduje i jak mieszczą się w nim ci, którym było dane do niego trafić? A może tam prawie nikt nie mieszka?
– Królestwo Boże jest nieskończone. To przestrzeń, której człowiek nigdy nie będzie w stanie zbadać i nigdy za życia tam nie dotrze, gdyż ono leży poza Wszechświatem. Choćby z biegiem lat nastąpił przeogromny postęp w nauce i technice, choćby rzesze naukowców i badaczy głowiły się nad rozwiązaniem zagadnienia jego tajemnicy, nikt tego nie uczyni. Nikomu to się nie uda!
Gabriela przetarła oczy, otworzyła je i zaczęła nerwowo spoglądać na trumnę. Jagoda leżała w niej nieruchomo. Kobieta zorientowała się, że ucięła sobie drzemkę, a to, co przed chwilą usłyszała z ust nieżyjącej, to był tylko sen. A jeśli tam u góry jednak nic nie ma? Gabrielę zakuło mocno serce. Wpadła w panikę na myśl, że mogłaby zostać zakopana w ciemnym dole i powoli skonsumowana przez robale. Te wszystkie glizdy, muchówki, kowale bezskrzydłe czy maskurki cmentarne
Jakże straszne byłoby takie zakończenie – pomyślała. Bała się. Po raz pierwszy poczuła potworny lęk przed skończonością życia. W myślach przebrnęła przez nie całe. Przez dzieciństwo, młodość, wiek średni… Aż do dzisiaj, kiedy jest babcinką. I aż do wczoraj, kiedy była babcią jeszcze żyjącej Jagódki. Czy niebo istnieje? Czy spotka się w nim ze swoją ukochaną wnuczką?
Jej rozterki przerwał huk. Z dłoni Jagody wypadła na podłogę książeczka do nabożeństwa, a wraz z nią obrazek z wizerunkiem Boga Ojca zasiadającego na tronie. Gabriela pochyliła głowę i zrobiła znak krzyża. Już nie odczuwała trwogi. Już znała odpowiedź.

Tomasz Daiksler, Ikona Chrystusa Pantokratora, tempera, deska, złoto