Zapiski

Czesław Sobkowiak

 

Zapiski

 

Tablica
Czas Mieczysława Warszawskiego

Po latach życia, wszystkich wtajemniczeniach, przygodach młodzieńczych, po latach literackiej pracy, wielu etatowych zajęciach, wydanych książkach, teraz, kiedy już go nie ma, przyszedł czas poetyckiego powrotu Mieczysława Warszawskiego. Pod koniec maja tego roku została odsłonięta pamiątkowa tablica z fragmentem jego wiersza, umieszczona na fasadzie publicznego domu wiejskiego w Laskach Odrzańskich. Wytrwałe starania środowiska literackiego okazały się w końcu skuteczne. Poeta zasłużył sobie na nią. I teraz jego postać uobecnia się we wspomnieniach, w pojedynczych, cennych zdaniach licznych osób, bo wielu go znało. Po milczeniu i poniekąd zapomnieniu, które jest dla pisarza zawsze czyśćcowe, mamy ten ważny dla twórcy powrót. Także fotograficzne ujęcia w zbiorku pośmiertnym Nic ponad pokazują jego życiową linię od dziecięcych do późnych lat. I ponownie stało się ważne, jakie książki autor wydał, jak realnie żył, że zdobywał nagrody, gdzie publikował, że uporządkowanie cechowało kształt jego pisma, jak postępował, rzeczowo i skrupulatnie, i co mówi się o nim, o jego obyczajach i charakterze. To wszystko jest też zawarte w treściowo bogatym faktograficznym filmie Roberta Rudiaka. A w radiowym dyptyku reportażowym Cezarego Galka okazało się czymś fascynującym, autentycznym, prawdziwym, żywym. Audycja piękna, bez patosu, o poecie i zarazem zwyczajnym człowieku, borykającym się z wieloma codziennymi problemami. A przecież i będącym twórcą dużej miary, którego margines ani manowce nie zagarnęły. Pijącym chętnie piwo pod parasolem „Żywiec” w ogródku piwnym, niedaleko Teatru i pod łaskawą mu gruszą w Laskach z kolegami. I zarazem umiał Mietek jako twórca poddać to wszystko, co doświadczone, swoje i nie swoje, lirycznej refleksji. Wspominają go z niejakim zapałem i fascynacją jego bracia, Henryk i Jerzy, i koledzy po piórze, i ci miejscowi, co pod gruszą w Laskach pili z Poetą piwo. Teraz cieszą się, że mogą mówić o Mietku jako bliskim, swoim. Że biegł do domu, gdy naszła go wena, bo coś koniecznie na kartce musiał zapisać, jedną, dwie linijki, dwie zwrotki i wracał potem do nich, znowu do picia piwa i rozmowy. Teraz są chętni czytać jego poezje, nie takie znowu proste. Wielu coś mówi o życiu Warszawskiego. Najczęściej w pozytywnym tonie i znaczeniu. Tak. Był społecznie niedopasowany, przekorny, wrażliwy, świadomy swojego „ja”. Ale i lubił przyjaźnie odnosić się do ludzi, nawet mało sobie znanych. Zbierał oryginalne słowa do wierszy, pożyczał pieniądze w pewnych miejskich okolicznościach. Nigdy nie zapominał sumiennie, co do grosza, je oddawać. Taki drobiazg. Zachowywał się po swojemu, pracował w różnych firmach, nie lubił kwiatów bardzo konsekwentnie i nikt nie wie, dlaczego tak było, a powód musiał istnieć. Układały się lub nie układały jego prywatne sprawy. Coś go bolało, męczyło, miał dosyć trudne usposobienie. Egotyczny, ale nie do końca. Także wrażliwy na innych. Gdybyśmy nie trafili do tego samego liceum przy ulicy Chopina, to wtedy bardzo odmiennie potoczyłyby się nasze życiowe drogi. Ale spotkaliśmy się. Teraz jest czas legendy Mieczysława Warszawskiego. Niech rośnie.

I

Wbić się w bezimienną chwilę piękna. W elementarną cząstkę czasu, w to wszystko, co ona wyznacza i co wyposaża ją. W te kilka sekund doraźności, które przenika wieczność.

Dni lipca i piołun

Obracają się ostatnie dni lipca. Na pustkowiach rośnie i pachnie piołun. Niewiele potrzebuje do życia. Lubi suche i dosyć jałowe miejsca. Na takich mu dobrze. Urwałem malutki listeczek i spróbowałem jego palącej gorzkości. Mocna. Poza tym zauważyłem, że niektóre krople podobne są do łez. Albo i są samymi łzami, które przyjmuje ziemia.

Deszcz

Był nad ranem duży deszcz, przez sen słyszałem. Padało. Dźwięczał blaszany parapet. Czułem niepokój, że to może niszcząca ulewa. Pogoda w żniwa gospodarzom ciągle potrzebna, by zebrać ziarno z pól. Zarazem deszcz w suszy potrzebny. Nocny deszcz w końcu uciszył się, zelżał, przestał. I mogłem dalej trochę spać.

Ważne

W sztuce, literaturze czy chodzi głównie o empiryczną prawdę? Nie chodzi. Albowiem co innego jest ważne. Przede wszystkim wnętrze tego, który tworzy. Również senne widzenia. Symboliczne obrazowania. Ważne to, by podmiotowo i wiarygodnie, i przekonywająco zwrócić się do drugiego człowieka przy pomocy zdań niesprowadzonych do płaskiej dosłowności.

Bagiński

Artystycznie ustanowił wysoko swoje miejsce i imię codziennym, wieloletnim wysiłkiem. Jego upór i konsekwencja poglądów na sztukę są godne podziwu. Cechuje je doza uniwersalności i poetycka aura. Mimo późnych lat zdaje się być ciągle młodym, energicznym człowiekiem. Regularnie bywa w pracowni, maluje olejne płótna, obrazy i akwarele. Ostatnio jedne i drugie są dużego formatu. Odbieram je jako swoistą summę duchową, więc muszą być duże. Jakoś już uwolnione od tego, co uznał za zbędne. Trzeba umieć to dostrzec. Adam jest świadomy zadania twórczego, które realizuje. Jak mało kto. Ceniony jest przez krąg odbiorców, potwierdzających sens tworzenia, który bez wątpienia kiedyś powiększy się. Rozmawiamy przez telefon. Przygotowuje się w zaciszu swojego domu do malowania akwareli. Ma poczucie, że czasu nie może marnować bezczynnością. Kontempluje osobiste życiowe doświadczenia i zdarzenia, by dobrać odpowiednią dla nich paletę barw i kompozycję. Nie wymyśla swojej sztuki, czerpie ją z siebie i to mnie zaciekawia. Chciałby, aby wszystkie jego dzieła znalazły w przyszłości gdzieś stałe, dobre miejsce.

Niedziela

Niedziela, cisza. Sennie, nie jak codziennie. Sercu gdzieś daleko. Bezszelestne drzewa. Ktoś idzie. Dzwon słychać. Melodia ptasich śpiewów dociera. Drzewa wyglądają młodo. Rymują się liście akacji, gołąb usiadł. Biedronka na liściu. I coś jeszcze…

Miniaturka fuksji

Maleńka fuksja, którą dał mi sporo czasu temu Mietek, nie zaginęła. Stoi w małym plastikowym kubku. Jedna cicha łodyżka. Trochę, ale jednak urosła, może dwa centymetry, trzy. Są dwa nowe listki i wychylił się spomiędzy nich kwiatuszek. I dokładnie ten zachwycający efekt widać. Oprócz listków rozchyliły się cztery czerwone płatki, pośrodku nich inne płatki luźno jeszcze zwinięte, niebieskie, tworzą jakiś rodzaj kielicha. Z tego kielicha wychylają się bordowe, cieniutkie jak nitka pręciki, zakończone kuleczkami. Wszystko malutkie. I to jest właśnie już arcypiękny kwiat fuksji. Miniaturka póki co. Oryginalny kształt i wykwintna delikatność. Liczę, że urośnie.

Czwartek

Wokoło pełno lata. Z dalekiego wiejskiego podwórka dochodzą fale muzycznych melodii. Gra radio. Zapewne towarzyszy jego muzyczne granie gospodarskim, przydomowym pracom lub odpoczywaniu, bo z jakiego innego powodu miałoby być wystawione na dwór. Dzięki tej muzyce lato zdaje się być jakiejś szczególniejszej urody. Jakby rozleglejsze.

Dziewczyna

Jest gorąco. Rozlewa się szeroko lipcowa ciepłota. Wchodzi do domu. Upał wyściela wszystko. Nasącza zapachami. Dziewczyny na Kupieckiej odsłaniają ciała. Kuse spódniczki ukazują uda wysoko nad kolana. Krótkie bluzki nie zakrywają brzuchów. Zauważyć można na brzuchach, udach, plecach, ramionach tatuaże, które pobudzają jakimiś rysunkami wyobraźnię. Idzie deptakiem. Ma na sobie luźne, krótkie spodenki. Widać, jak ocierają się o majteczki, które są pod nimi lub może nie są. Spodenki przylegają do każdego centymetra ciała. Że też muszę to dostrzec. I zaciekawiać się.

Ważna książka

Tak się składa, że ostatnimi czasy dużo rzadziej, prawie wcale, kupuję książki, poezję lub prozę. Przyczyna banalna. Słabe możliwości finansowe. Zdarzyło się jednak, co poczytuję sobie za dobrą przygodę i niespodziankę, że nabyłem dzieło o sporej objętości (stron 28O), a mianowicie księdza Andrzeja Draguły pt. Bóg Incognito. Kazania z nadzieją. Byłem na spotkaniu promocyjnym i już po kilku minutach prezentowania tej publikacji, na którą składają się, jak napisano na stronie czwartej okładki, „komentarze do Ewangelii”, postanowiłem ją kupić. Właśnie ze względu na rodzaj rozważań uznaję ją za ważną. To mnie przekonało, bo te „kazania” nie są wcale dewocyjne, nakazowe, nawracające, będące zbiorem przestróg, nakazów, wskazań, retoryki upomnień tu nie ma, a mamy do czynienia z głęboko humanistycznym wyjaśnianiem i interpretowaniem zapisanej w Ewangeliach historii zbawienia. Włącza autor logikę teologicznego dyskursu myślowego. Prawdy ewangeliczne i biblijne nie są jednak obciążone patyną przekazu religijnego stricte, ale zostają odczytane i odniesione równie dobrze do codziennego doświadczenia człowieka. Przy okazji rozważania i interpretacje mają dużo mówiące odniesienia do krajobrazu społecznego historycznego Izraela. Są nasycone dozą erudycji, ale nie za ciężką. Wzbogaca je Andrzej Draguła przytoczeniami poglądów różnych myślicieli, filozofów lub świętych (np. Augustyna, Simone Weil). Książka o znaczeniu wiary, słuchaniu Słowa, o ateizmie, o istocie Trójcy Świętej, Królestwie Bożym, agnostycyzmie, o tym, co boskie, ludzkie, o kryzysie w Kościele, uchodźcach na granicy, łamaniu chleba – według rytmu roku liturgicznego. Czasem autor posługuje się poetyckimi utworami (Tadeusza Różewicza, Wisławy Szymborskiej, Anny Kamieńskiej, Juliana Tuwima), wyciąga z nich coś dla swoich uzasadnień. Styl tej książki zachęca, zaciekawia. Każdego dnia mamy do czynienia z opisanymi dylematami duchowymi, pytaniami i zwątpieniami. W centrum jest tu wiara
i człowiek, i Bóg. Daje to szansę wczytywania się w te nie za długie zresztą teksty. I z pewnością można z nimi prowadzić wewnętrzny dialog, który rozszerza przestrzeń myślenia. A nawet skłania do polemiki niejednokrotnie. W gruncie rzeczy odkrywamy ważność tego wszystkiego, co niesie nauka Jezusa z Nazaretu: „Żeby zobaczyć siebie, trzeba się dać oświetlić” (s. 166). Celne. Bo czy sami siebie możemy? I wiele innych błyskotek tutaj. To jest ważna książka, przekonywająca. Czytam akurat jedną z istotniejszych jej narracji – Cud winogron – pasującą do współczesnych kłopotów z pojmowaniem świętości i cudu istnienia. I naszego nazbyt uproszczonego o nim myślenia, gdy marnie rozglądamy się naokoło.

Na poboczach

Na poboczach, skwerach, jakichś przydrożnych placykach, wysypało się sporo drobnych, różnokolorowych kwiatuszków – fioletowych, białych, żółtych, czerwonych, o różnych kształtach płatków. Zanurzonych w trawie albo wywyższających się nieco ponad nią. W miastach ostatnio mniej gorliwie tnie się kosiarkami skwery i trawniki i ta bezinteresowna uroda dzikiego stanu natury ma szansę objawiać się urodą. Ktoś wreszcie poszedł po rozum do głowy.

Potrzebne to

Nie jest konieczne ani ważne, aby poeta pisał tylko same wysokie, dobre wiersze, ważnego znaczenia i podniosłej tonacji. Taki lot nie jest możliwy do utrzymania, ale i niepotrzebny. Dobrze, gdy czasami drobne wzruszenie liryczne swoją tkliwością do samej ziemi przybije. Że serce zaboli. Wtedy wierszyk jest wielki. Ujęcia mniejsze, drobne szczegóły, też dużo mówią. Ale. Gdy cały zbiór jedynie z takich ujęć się składa, pozbawiony utworów większej wagi, niosących uogólnienie, jakiś uniwersalny ciężar znaczeniowy, to zbiór będzie się rozpadał. Nie nabierze potrzebnej wagi.

Osty

Ciągle trwa kalendarzowe lato z dostatkiem blasków, półcieni, tchnień, zadziwień. A w zasadzie lata prawie już nie ma, bo wrzesień. Kształty się wypełniły, dźwięki przebrzmiały, owszem, zostały powitane w dobrej wierze. I ucichły. Nie było w nich nic z ułud, wypełniały je wielkości, radości nie na niby, w skwarach, suszach, deszczu, duchocie, trzepocie motyli, gwarze ptaków. I cóż, już koniec, już ta uroda mija. Wolno odchodzi, przechyla się ze swoimi upałami, burzami w jakiś metafizyczny spokój, w chłody wieczorne, w spowolnienie, w inny rytm, obecny na niebie, polach, łąkach, drogach. Czas objawia się teraz smugami i milczeniem. Nostalgiczną poniekąd aurą. Kwitły w sierpniu osty, widziałem je wysokie, ich sny fioletowe, dostojnie skupione, piękne, by objawić wprost, że osty to nie tylko kolce, z którymi należy podstępować ostrożnie, ale i odrębne piękno stworzenia. Jako przypomnienie i upomnienie, że ze wszystkim należy ostrożnie. Na wąskiej ścieżce i w rozległej przestrzeni. W życiu. A zwłaszcza na skrzydłach kolorów, blasków, smaków, zapachów. I tych rozmaitych tchnień ostrożnie.

Pochwała

Wiejscy ludzie, ci ostatni, już starzy, jeszcze czują, że są odpowiedzialni za istnienie i funkcjonowanie świata, najbliższego krajobrazu. Wyznawcy sensu istnienia, w którym tkwi sakralność, co nie jest i nigdy nie była im obca, ale zadziwiająca. Wiedzą więc, że nie wolno jej plugawić. Modlą się o to. Nie stali nigdy z założonymi rękami, ale coś żniwnego, polnego robili. Tak szedł z nimi cały rok. Pola pełne urodzaju, kwiatów i ziół czekały. Wiejscy ludzie. Niczego nie czynią ani pojmują przewrotnie. Żyją przeciw abnegacji i pustce. Ich cechą jest prostota myśli i postępowania. Niekiedy bywają nawet prostaccy. Ale nie mylą się w głównej sprawie.

Moja wiara jest

Moja wiara nie jest zdecydowanie wielka. Czasem wyrzucam to sobie. Jest, jaka jest. Nie całym sobą ją wyrażam i czuję. Ogień jej nie przepełnia. Przyznaję. Ale niebo widzę. I też wiem, że nic na pewno. Bałbym się kategorycznych sądów i osądów. Takich nastawień chcę się strzec. Bo mogą krzywdzić. Za dużo nie wiem, coś czuję, coś wydaje się niemal oczywiste. Właściwe. A nie jest. Jedno z drugim u mnie w równowadze. Gdyby jedno lub drugie było dominujące, to zapewne skrzywiałoby kontemplację istnienia. Dobrze więc, że jest, jak jest.

Henryk

Jego pasja warta cenienia. Corocznie latem przyjeżdża z zagranicy i odwiedza jakąś część Polski – krajobrazy, miasta, wsie, drzewa, łąki, lasy, potoki, miejsca szczególne, architekturę. Zachwyca się i ciekawi. Rozsmakowuje się w urodzie polskiej ziemi. Tu znajduje rzeczy bliskie, które wnoszą do jego duszy wzbogacenie tożsamości. Przysłał mi widokówkę o słuchaniu ciszy na malowniczych terenach Narwiańskiego Parku Narodowego, o płynięciu czasu, rzeki i o podlaskich chmurach. Wszystko to bardzo ważne. Nie jedynie turystyczne.

Po

Po blacie okrągłego stolika idzie maleńki jasnozielony robaczek, takie pół milimetra, żywa kuleczka. Drobnymi ruchami podąża. Samotny. Ma swoje nóżki, oczy, głowę. I całą resztę potrzebną do życia.

A teraz

Jest środek nocy. Cisza. Włączyłem światło. Czekam na zdanie. Dobrze byłoby coś w tej ciszy znaleźć, niezniweczone hałasem dnia.