Zapiski na koniec roku

Czesław Sobkowiak

Zapiski na koniec roku

 

Grudnik

Urósł i rozrósł się w doniczce na parapecie grudnik, dziwny kwiat, którego płaskie liścio-pędy mają piękną
segmentację. Pomiędzy poszczególnymi odcinkami widać niteczki, które mają swój cel.


W Zawadzie i w Paryżu jesień

Napisał do mnie do Zawady Kaziu, który kontempluje u siebie paryską jesień. I wtrąca różne domowe tematy. Osobiste życie. A ja mu odpowiadam, że wcale nie taki mały jest jego udział w wydaniu zbioru Prozy niecodzienne, bo jest nim jego opinia o książce. Przyjaciel Kazia w Warszawie pilnie czyta moje rzeczy, więc
wyślę mu egzemplarz z zapiskami. W imię dbania o dobrego czytelnika. Dzielimy się przy okazji zachwytami
nad przyrodą. Jeszcze to potrafimy i chcemy. Tutaj jesień już listopadowa, polska, wilgotna, mało kolorowa, a tam Kaziu patrzy przez okno na liście magnolii, klonu i buka. Tyle w nich światła, złota, czerwieni. Wszystko to razem składa się na feerię jasności. I tak to pocieszamy się pięknem w marnym czasie.

Na moment

Na moment w telefonicznej, wieczornej rozmowie udało się uciec od polityki i wojny w zwyczajność i łagodność. Tylko mówić o deszczu, liściach, ciepłych kolorach gdzieniegdzie. O silnym wietrze i o znajomych, bliższych, dalszych, których przywoływała coraz bardziej mgliście pamięć.


Nad Odrą

Spadł w nocy lekki śnieżek. Przylgnął do krajobrazu. Chyba zima jeszcze nasypie w tym roku. Zobaczymy. Dzisiaj słabo się czuję, jakoś marnie. Poza tym dochodzi wątpienie. Linijki ołówkiem podkreślam, dla siebie i nie tylko dla siebie. Dobrze z kimś odkryciami natury się dzielić. Z kimś nie samotnie patrzeć na fiołkowe tonacje nieba lub na drzewa. Urodzie kamienia też poświęcić zdanie. Pojechać nad Odrę, która w blasku płynie i płynie do morza. Całość tych stron niejeden raz przeszedłem. Poznałem pola, łąki, rowy, krzewy dzikiej róży. Czy dostrzegłem wszystko? Nie dostrzegłem.


Malarstwo

Naga kobieta, jej ciało, ugięcie ramion, łagodność brzucha, skupione spojrzenie. Jej malarski wizerunek, akt,
realistyczny kształt i układ opadających włosów jest na płótnie. Całym ciałem patrzy na mnie. Nogi, oczy,usta zaciekawiają. Potrafi tak. Chce tak. A to przecież ja patrzę. Wnikam coraz dalej swoją imaginacją. Stoimy przed sobą. Jestem więc mężczyzną. Inaczej nie patrzyłbym tak na każdy szczegół jej kobiecego ciała.

Uciszyło się

Po kilkudniowej szarpaninie pogodowej uciszyło się. Drzewa stoją nieruchomo. Ani drgnienia. Na dachówkach, na pędach krzewów, na szybach aut, na trawie, na ziemi szron. Zawsze tak jest, gdy wchodzi mroźny wyż. Wtedy też nastaje cisza, w której tu i ówdzie umierają oraz giną ludzie.

Grudnik znowu

Nie lubi stać w miejscu nasłonecznionym, dobry jest dla niego cień, półcień, bo wtedy nie czuje żadnej presji. Rozwija się i chętnie na niego patrzę. A on po swojemu też pewnie patrzy. Z każdym miesiącem coraz okazalszy. Jest jak poeta, który musi trwać w swojej ciszy i osobności, żeby jego świat nie rozpraszał się w drobnych sytuacjach. Bo wtedy koniec z poezją.



Pomyślałem

Ni stąd, ni zowąd przyszło mi na myśl. Poetów tylu, że nieskończoność ich nie policzy. Tych wszystkich
uzurpacji odnośnie swojego szczególnego znaczenia i szansy na podniebne wędrowanie. I zrobiło mi się
jednak przykro.


Punkt

Punkt zbliżał się do mnie, a nawet w pewnym momencie, wydawało się, z dużą dozą pewności, że jest na wyciągniecie ręki. Jednak okazało się, że to złudzenie. Nie szedł w moją stronę. Byłem na pustym placu blisko obojętnych drzew, kamieni i okien zupełnie sam.


Śnieg w nocy i poranne światło

W nocy prószył śnieg. Po nocy śnieżna warstwa po prostu zalśniła czysto. Jest bez skazy i odnawia świat.
Jest czuła na światło. Daje radość. Delikatnie i gęsto iskrzy. Iskrzeniem otula różne gałązki. Kto potrafi, może się dziwić i dziecięco otwierać oczy. Genialnie przykłada się do każdego miejsca nagła obfitość piękna. Mam wrażenie, że ludzie widzą podobnie intensywnie jak ja. Tego cudu istnienia jeszcze wczoraj nie było w magmie szarości. I nic nie wskazywało, że pojawi się takie wielkie, poranne światło. Wystarczy, jak widać, tylko skontrastować jesienne barwy i zaraz okazuje się, że liście klonów są jak żółte lampiony, uwydatniające siebie w śnieżnej otulinie. Cała w tym istota – w kontrastowaniu istnienia. Niektórzy nie potrafią tego robić. To szersze zagadnienie. Więc życie wychodzi tylko na szarą nutę. Powodów może być wiele.


Dynia

O czwartej godzinie w nocy znowu obudziłem się i nie mogłem już zasnąć, więc wstałem, napiłem się wody
i otworzyłem w poczcie załącznik od Janka z Wrocławia. Ciemno, ale coś jednak na ekranie widzę. Jakieś zarysy i treści zdań. Czytam w jego tekście o moim błądzeniu i niedokładnościach myślowych, i zachwaszczeniu w poetyckiej uprawie – Dynia. Janek dostrzegł wiele i sporo mi wytknął. Jest szczery. Słuszne to i po-
mocne. Rzetelny z niego człowiek. Lata redakcyjnej pracy w wydawnictwie nauczyły go wymogu uważne-
go czytania. A czytanie z dystansem temu służy. To duża umiejętność. Teraz nie mam innego wyjścia, tylko z tą Dynią wejść znowu w dialog. Może sprawi to, że podniosę nieco wyżej poetycką linię uprawy. I urośnie.



Grudnik jak poeta

Ostatnio przyjrzałem się grudnikowi. Gałązki ma pokryte warstewką kurzu. Można ten kurz zostawić. Ale odejmuje mu blask – jego zieleni i kwitnieniu, licznie wysypującemu się w tych dniach. Wziąłem się i mokrą łatką materiału wycieram każdy jego odcinek. Zaczyna lśnić, a ja mam poczucie, że już nie zadławia go żadna szara powłoka. Poeta też potrzebuje być, czyli nie być niczym zadławianym.



Piątek

Nie trzeba zamykać wnętrza. Należy rozmawiać, odzywać się, pisać, dzielić się sobą, bo to przybliża dusze i przekreśla ciężary samotności. To, co wypowiedziane lub napisane, pozwala poznawać ludzkie zakamarki. I wtedy okazuje się, że są świadectwem wrażliwości na różne odsłony życiowych spraw. I na piękno, z którym wielu nie lubi lub nie umie mieć kontaktu. A piękno nie jest jedno i nie w jednym miejscu trwa. Czytam, co ktoś napisał, zupełnie jak ja chciałbym napisać.

Po nocy

Jest poniedziałek. Wstałem wcześnie. Mrok na ziemi, ale już widać, że niebo czyste. To skutek wyżu pogodowego. A z wyżem wszedł mróz, nagły i silny. I ani chmurki. Na dworze powietrze ostre jak zimny spirytus. Lubię jednak tak oddychać. Pojechałem do Zielonej ze swojej Zawady. Dzień robił się jasny, słoneczny, natchniony, wielki dzień w tym sensie, że przyjazny. Poszedłem do Norwida. Do redakcji na trzecie piętro po-
jechałem windą. Mirka i Ewa były skupione nad swoimi zadaniami. Na okrągłym stoliku leżał zbiorek Ewy Lipskiej pt. Wariacje Geldbergowskie. Wziąłem do ręki, zacząłem czytać nie za długie prozy poetyckie, które dotyczą przygód myślowych, wrażeniowych, skojarzeń, znaczeń moralnych, a więc doświadczeń niejakiego Geldberga, który pilnie opowiada swoje życie. W tle są sprawy cywilizacji, kultury, ale i aluzje do polskiego życia. I jest refleksja samej poetki, wiernej wypracowanemu stylowi, który znam z wcześniejszych publikacji. Trafiająca w sedno różnych humanistycznych zagadnień. Podszedłem do okna, z którego rozlegała się daleko szeroka panorama miasta, przeniknięta mglistym światłem. Zarysy licznych drzew, dachów, budynków, domów, wież kościołów (Mariackiego, Zbawiciela, świętej Jadwigi) i Ratusza były wystarczająco wyraziste. Wzniosłe ku niebu. Mglistość jesienna wzbogacała ten widok niemal metafizyczny. Jakby inny jawił się świat. Może to tylko ułuda? W dole ulic, niewidocznych ulic, zimnych kamieni, trwało prawdziwe życie, walka o klienta, niepewność, obojętność, wysiłki o przetrwanie. Fruwały gołębie, skrzeczały sroki. Pracowały gabinety. Poniewierały się w zaułkach butelki, pudełka po papierosach, gazety, plastiki. Ludzie wchodzili do sklepów, urzędów, przychodni lekarskich. Odwiedzali kancelarie adwokackie, siedzieli niemo za szybą. Kobiety szły ciepło ubrane. Nie znikała zazdrość i kombinacje. Ani tęsknota. Patrzyłem. Panorama miasta jednak pozwalała mi uwewnętrzniać wizję piękna. Potem na chwilkę Mirka i Ewa usiadły przy stoliku, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy o sprawach poezji, poetach i o życiu. Wspominaliśmy niedawne wydarzenia artystyczne w Muzeum i RCAK-u. Było dobrze. Wyobraźnia ożywiała się, myśli i uczucia nie ustawały. Podziw nie gasł. Patrzyłem bardzo. I trzeba było mi iść.


Ile to życie

Ile można różne bliskie, ważne rzeczy życia sobie wyobrażać, przypominać postać, rysy twarzy, brzmienie głosu. Ile można zmagać się z myślami, trudnymi myślami, czuć wewnętrzne niepokoje, podejmować rozważania, rozstrzygać dylematy, rozterki, a nawet zaznawać bólu. Dowiadywać się o niespełnieniu. Ile razy samemu sobie stawiane pytania mają trafiać jak ostrza w ciało.

Szkic zarysów postaci.