Czesław Sobkowiak
* * *
Rozmawiam już nie w dzieciństwie
Ze ścianą z drzewami z butami które się zużyły
Nie udało im się dojść do celu choć było blisko
Patrzę na obrus wyszywany ręcznie wiele wieczorów
Jakby ten rodzinny co zaginął wrócił na swoje miejsce
I mogę sobie wyobrazić stół oraz skupionych wokoło
Matkę ojca braci przy domowej kolacji jeszcze nie umarłej
W dzieciństwie naiwnie i natarczywie zagadywałem
Do wszystkiego co się zjawiało w kształcie i barwie
Nie potrzebowałem wiedzieć i nawet nie czekałem
Na odpowiedź choć zadawałem cały dzień pytania
Milczenie nie przeszkadzało mi pisać baśni na piasku
Teraz myślę o tym że przychodzi nie wiadomo co
W niczym niepodobne do tamtych tonacji
* * *
Bez pośpiechu jest
Myślom stopom dłoniom
Lata przydały im
Wykształcenia życia
Czy niewypowiedziana mądrość
Musi tak dużo kosztować
Z ran się składać cała droga
Która daje ocalenie
* * *
Zaledwie na krawędzi
Nie mieszka się w wierszu
Chodzi jednak o co innego i mnie
Więcej na wygnaniu ciebie
Gdzie wszystko zawodzi
Do milczenia jak do domu
Do głuchych kamieni
Poeta idzie z prośbą
Po jeden okruch mowy
Pozwalającej odgadywać
* * *
Mignął świt podobny do liścia nad łąkami
Zaśpiewał ptak szła gwiazda
(Jeszcze niejeden raz świeciła)
Jechał pociąg po żelaznych szynach
Woda zamarzała w stawie śnieg zalegał na drogach
Byłem głodny widocznie nie dało się inaczej
Siedziałem w trawie z mleczami
Jak to było jedno z drugim
Krowa patrzyła pies słuchał
Kwitnące kłosy miały swój zapach
Deszcz padał ale nie lodowaty jak dzisiaj
Ręka i stalówka nauczyła się składać litery
Pamiętam lecz nie przypomnę tych ważności
Otwieram powoli kolejne nieznane drzwi
* * *
Chłopcu wystarczało proste istnienie
Wszystko miał na znak dany ręką
I nie wystarcza jego skład
Czy już nie znaczy co znaczyło kiedyś
Że lepiej gdy każdy cały dzień
Jest gubiony pośród niedopowiedzeń
I nie za dużo sens rozważać
Było chłopcu daleko zaprzątać się myślami
Do krain wysokich nazw i błędów
Lecz wreszcie dotarł i zobaczył zawikłanie
Liczne zdobycze ziemi wytrwałej które okazały się bezradne
Jest blisko i bliżej
Już zwraca się
Do nieistnienia
* * *
Żyli z uwagą jeden drugi trzeci
Gospodarze pola i rowu z wodą
I zwierzęta domowe mieszkały tuż obok
Tyle mieli świata ile zmęczenia
Czyli po prostu domu i kropli potu
Ile słowa dodanego do słowa
Ile dnia i ziemi zdołali zatoczyć
Wokoło oczami
Wszystko odeszło
Na krańce świata pierzchło
W coraz bardziej ponure wiadomości
W jednej sekundzie sprawne i liczne
Kliknięcia w pustkę i nudę
W przepaść która sino świeci
W tę zewsząd idącą grozę i chorobę
W tę życia śmiertelną światowość