To ja mam rację (Magda Turska, Szczęśliwostki)

To ja mam rację

Magda Turska, Szczęśliwostki, Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im Zbigniewa Herberta, Gorzów Wielkopolski 2022, 244 s.

Prozy Magdy Turskiej Szczęśliwostki przeczytałem z niejakim zapałem. Z jednej strony dlatego, że są niezbyt dużej objętości – nawet kilkuzdaniowe notowania myśli i sytuacji, a z drugiej, nacechowane są różnorodnością tematyczną. Nie rozsypują się jednak chaotycznie, gdyż konsekwentnie dotyczą postaci bohatera tej książki. Jego rozterek duchowych i przejść życiowych. Na nudę miejsca tu nie ma. Narracja toczy się wartko. Ma też znaczenie, że licznie stosowane gry słowne wprowadzają w nią lekkość. Jak zauważa Agnieszka Kopaczyńska-Moskaluk we wstępie, autorka „rozpracowuje skomplikowane połączenia słów” i znaczenia. Te zabiegi pokazują, jak potrafi popisywać się swoim stylem. Poza tym treści są klarowne i nie za mocno skomplikowane. Jeśli nawet mamy do czynienia z jakimiś dywagacjami filozoficznymi, bo takie się tu co rusz pojawiają, to szczęśliwie nie są one bardzo głębokie. Oczywiście są ważne dla zidentyfikowania tego wszystkiego, z czym bohater tej prozy się zmaga. A zmaga się też z sensem życia. W najogólniejszym znaczeniu ta proza jest świadectwem wyzwalania się z jakichś przymusów i obciążeń. Można rzec, że chodzi nie o schematyczne postępowanie, ale o prawdziwe, autentyczne, osobiste racje i życiowe wartości, z których nie chce zrezygnować. Te intencje i ten przekaz prozatorski wypada uznać za wartościowy. Już kilka lat temu, przed publikacją miałem możność zapoznać się z tymi utworami. Autorka od tamtego czasu wprowadziła dużo porządkujących zmian, przeredagowała całość, dodała rzeczy nowe. To dobrze. Upłynęło trochę czasu i po prostu książka jest teraz dużo lepsza niż jej wcześniejsza wersja. Tytuł Szczęśliwostki jest nieco błahy czy nawet pozbawiony głębszego znaczenia. Trochę myląco. Nie z nich jedynie składa się ta proza, lecz także z doświadczeń i przemyśleń trudnych. Ale zarazem… Drobiazgi egzystencjalne, nawet takie jak picie kawy, piwa, wina, smaczne jedzenie, podróże egzotyczne, studenckie zauroczenia czy oglądanie krajobrazu, słuchanie muzyki w aucie też mają rację, istotnie cieszą. Składa się z nich życie. Jest ich w tej książce dużo. Lecz i poważne zmartwienia mają dostęp do wnętrza, co obrazuje nawet styl narracyjny. Decydują o życiowym samopoczuciu. Nie są więc pominięte. Oczywiście w książce widać zapał twórczy, fascynacje życiowe i podmiotowe emocje, które go wspierają. Moim zdaniem jednak wstępne narracje tej prozy, ciekawe jakby w swojej istocie, niekoniecznie są potrzebne, sprawiają wrażenie wyabstrahowanych dywagacji. Bierze w nich udział Minus, jakiś Plus, Pytajnik, Wykrzyknik. Można było to przynajmniej ograniczyć. Dla mnie ta książka prawdziwie zaczyna się od strony 28. Od mocnej deklaracji, która jest być może reakcją na poprzednie jakby puste dywagowanie. Bohaterka-narratorka tej książki dokonuje czegoś ważnego, gdy z całą mocą i impetem uderza w stół i mówi: „to ja mam rację”. To otwiera resztę tekstu. Odtąd ta osobista racja jest ukazywana na kolejnych stronicach tej prozy. Mamy do czynienia z kompozycją złożoną zasadniczo z trzech nurtów. Turska skrupulatnie opisuje swoje fascynacje filmowe, wymienia tytuły, nazwiska aktorów, reżyserów nie tylko dlatego, że lubi filmy, ale dlatego, że ich treści moralne, emocjonalne, filozoficzne są jej bliskie. Kształtowały ją duchowo. Opisuje też regularne podróże do różnych barwnych, wyjątkowych krain i miejsc, które wywarły na niej wielkie wrażenie. Zostały zobaczone i dotknięte. Na przykład: wyspa Inis Oirr, Spreewald, Wyspy Boromejskie, Wogezy i Równiny Alzackie, Grecja, o której można nieskończenie się rozpisywać. Pisze o ich przyrodzie, historii, architekturze, obyczajach, ludziach. Czytam te barwne relacje i czuję się nawet zachęcony, by to wszystko ujrzeć. Są w nich oczywiste szczęśliwostki. Gdy idzie o znaczenie literackie, te dwa nurty nie mają jednak głównego znaczenia w tej książce. Są to jednak jakieś ścieżki, którymi można dojść do autorskiego wnętrza. Do poglądów życiowych, do fascynacji wielkością i pięknem świata, i wartościami sztuki. Zwłaszcza np. proza, relacja z filmu o Camile Claudel (przyjaciółce-kochance artystycznej Augusta Rodina) – Granice sztuki. Robi duże wrażenie jej przesłanie. I dlatego jest tutaj ważna. Główne znaczenie mają jednak prozy dotyczące podmiotu piszącego, np. Miłość po wrocławsku czy Dzika

W sensie artystycznym i stylistycznym, tematycznym jest to najlepszy nurt. Akcent jest mocno postawiony na autentyzm i realność emocjonalnych wyborów, które we wnętrzu uzyskują kształt duchowych racji. Widać, że Wrocław, w nim lata studenckie były wielką, bodaj najważniejszą przygodą i szkołą życia. Potem w to życie zaczęły wchodzić sprawy trudne, prowincjonalne Kłodawy, cienie myślowe, odczucia pustki egzystencji, zniecierpliwienia, momenty ostracyzmu (s. 86), sytuacje i myśli drastyczne. Lektura tego rodzaju stronic może wywierać największe wrażenie i zostawać w pamięci, zwłaszcza zdania o przemijaniu, starzeniu się, „schyłku młodzieńczej kobiecości”, myśli o śmierci, o niespełnieniu nadziei i marzeń życiowych. Dochodzą do głosu impulsy straceńcze: „I wiesz, boję się sama siebie”, „Zrozum, umknęło moje życie” (s. 82). Inne są już fascynacje i emocje.  Ciemne. Taka melancholia jednak nie jest tu stała ani mocno natarczywa. Aktywność stylistyczna tej prozy wskazuje, że mamy do czynienia z przezwyciężaniem złych nastrojów i negatywów. Świetnie to pokazują malutkie prozy zawarte w Scenach. Dają one obraz aktywności wewnętrznej, gdyż wyraziście obrazują duchową problematykę. Do sedna życia chce dotrzeć ta proza. Głównie niepokornym tropem. Radziłbym jednak w kolejnej książce prozatorskiej, jeśli takowa miałaby powstać, aby znalazło się miejsce w większym wymiarze dla spraw podmiotowych, dla całej ich plątaniny i dookolnego chaosu rzeczywistości.

Czesław Sobkowiak

Okładka książki