Cień współczesności (Jarosław Barańczak, Bruzdy wyryte rydwanem)

Cień współczesności

Jarosław Barańczak, Bruzdy wyryte rydwanem, Mamiko, Nowa Ruda 2023, 40 s.

Lektura drugiego zbiorku poezji Jarosława Barańczaka, pt. Bruzdy wyryte rydwanem potwierdza, że jest on wnikliwym obserwatorem świata bliższego i dalszego. Tej epoki, w której przychodzi mu i nam żyć. W obrębie podmiotowej biografii rejestruje niepokój, poczucie niepewności, niemożność ustalenia racjonalnej logiki zdarzeń, docieczenia szerokiego sensu. Zjawiska nacechowane są dziwnością, jakąś obcością i skutkują zwątpieniem. Odnajdujemy przypomnienia sytuacji i zdarzeń biograficznych, które zajmują poetycką wyobraźnię i kształtują świadomość, rzekłbym, dotyczącą cywilizacyjnej sytuacji. W zdecydowanej większości mamy do czynienia z relacją wprost uczestniczącego w nich podmiotu, ale nie zawsze. Mam na myśli np. wiersz otwierający zbiorek Głucha pamięć, przywołujący słynne zdjęcie nagiej, wietnamskiej dziewczynki, która biegnie pustą drogą spod napalmu. Świat to zobaczył. Ten ciemny po „zwęglonej Hiroszimie” znak, oczywiście, pamiętany, ale o tym ciągle „jest ślepa głucha pamięć”. W tych słowach zawarte wszystko. Nie uczymy się człowieczeństwa. Tragedia dzieje się nadal, powtarza się „w śpiącym Irpieniu/  ojca już nie ma nas nie ma/  tylko doły pełne mokre od krwi”. Przykłady można byłoby mnożyć. To zły znak dla cywilizacji, dla ludzkości, której wartości są łamane. 

Okładka książki. przedstawia korzenie.

Zbudowanie tedy jasnej wizji przyszłości wydaje się być wątpliwie możliwe. Wiele już przeminęło, choć z wysoka „płynęły iskrzące niegdyś idee. Dziś/  błyszczą ledwie chwilę, zaraz gasną”. Dlaczego? – słusznie jest pytać. Przecież, argumentuje poeta: „Wieczorem, jak zawsze, gwar rozpycha/  wąskie uliczki, na ciasnych placach siedzą/  przy fontannach chłopcy z dziewczynami”. I czy to życie, to piękno dnia jest ułudne? Raczej, jak widać, zostaliśmy zarażeni śmiercią. Żyjemy w jej cieniu. W ogóle nie wiadomo, co ma być, jaką obrać drogę, jakie czynności są słuszne i pożyteczne po prostu. Poeta zna ten kłopot: „Czasem nie wiem co jest ważniejsze/  iść szybko przed siebie czy długo gapić się/  na mrówkę z igłą sosnową na plecach”. Brakuje motywacji dla określonych postaw i działań. Stała się śmierć i staje nieustannie codziennością, z której wykreśla radość. Nie mamy na nią sił, nie czujemy, że jest uzasadniona. Bo w imię czego? Blokuje ją strach. Ale żyjemy. Już wiemy, że to bardzo ryzykowne. Widać to na twarzach. Oczywiście poeta Jarosław Barańczak wrażliwie przytacza też obrazy, które można uznać za dowody normalnego trwania i dziania się rzeczywistości, jak w wierszu Przecinek: „szybowiec kołysze niebo/  rzeka sunie wzdłuż/  miasto drzemie widać/  pełznące strugi tramwajów poranna barka dźwiga/  rzekę nie milknie telefon”. Chciałoby się nawet dać upust zachwytowi. To bowiem obraz wręcz idylliczny, sielski, który kiedyś, dawno temu jednak, mógłby namalować dobry malarz, nawet Rafael Santi, ale czujemy, że na to piękno i dobro istnienia pada cień. Kartka jest pusta. Treści słów jałowe. Mózgi zmącone. W cieniu czujemy siebie, swój i cudzy los. Nieustannie coś ginie. Narracja poetycka tego zbiorku też o tym świadczy. Rytmikę wersyfikacji, poetyckich zdań zakłócają przerzutnie. To, co mogłoby jawić się jako klarownie, prawdziwie proste, przejrzyście usytuowane, bywa zawieszane przez tę poetykę, która rozmywa kontury rzeczywistości lub nawet to wszystko, co podmiot zobaczył, w czym uczestniczył i co przeżył. Linia biegu życia i spraw osobistych poplątała się. Sens zatarł się, mimo wielości faktów, doznań i myśli, wizji społecznych, które życie miały czymś ważnym naznaczać. Tylko zostały, oczywiście, „sterty nieważnych gazet/  o dawno odbytych turniejach, bilety do muzeów,/  w których zastygła samotność/  poplątane nuty” (Klucz). Niczego one nie otwierają. Tylko pozwalają stwierdzić skład i stan śmietnika, który jest nikomu niepotrzebny. Ale zajmujemy się nim właśnie, uczestniczymy, mamy nawet taki obowiązek być za jego kształt odpowiedzialnymi. Duchowo jesteśmy samotni. „Tak to trwa”. Mamy do czynienia z zawieszeniem i zaciemnieniem sensu, który jest krańcowo zubożony. Wyboru nie ma. Trudno bowiem nawet w najśmielszych rojeniach zgodzić się, że remedium na wszystkie kłopoty epoki może być „strajk generalny, do którego nawoływał” pewien poeta (Wiersz ważny). Przejmujący pod tym względem w tym zbiorku, nie za dużym objętościowo, jest wiersz Ecce homo. Wymowny. W nim zwykłe czekanie w poczekalni do lekarza przybiera formę metafory współczesności, w której prawdziwie zraniony człowiek „z tą raną w dłoni” nie znajduje żadnej pomocy. Siedzący egotycznie udają, że ich nie dotyczy ani obchodzi jego problem. Jakaś wina spada jednak na każdego z obecnych. Mimo to każdego człowieka dotyczy duchowa powinność, jak ta, o której jest mowa, ważna mowa, w wierszu Trąbka. Jej melodię trzeba usłyszeć w chaosie, w milczeniu. Być otwartym na jej głos. Ma ona zadanie fundamentalne – przypominać o duchowej stronie człowieczej egzystencji. Choć nie jest „jasne, gdzie się podziewa”, podobnie jak muzyka sfer. Muzyka to o tęsknocie, o współczuciu, wrażliwości, odwadze, godności. Tego ma strzec i o to się upominać. Tymi dyskretnymi intencjami, nie zawsze tu wprost wyrażanymi, bo przecież wiersz nie może być „jak suchy wiersz moralisty”, jest ten zbiorek wypełniony. Stanowi poetycką summę spraw świata. Sugeruje czytanie-rozmyślanie. Nawet, gdy w nim napotykamy różne niedomówienia i niejasności, nierealności. Na ledwie zaznaczające się dobro i piękno nie można być obojętnym. Do tego rodzaju myśli i konstatacji przez poetę tu opowiedzianych historii, wcale gładkich, chropowatych, zachęcam wracać, choćby do świetnych wierszy: Klucze czy Brzeg innego świata.

 

Czesław Sobkowiak