Skóra

Aleksandra Rokicka

Skóra

Skóra to jeden z najważniejszych organów. Ogólna jej powierzchnia u człowieka wynosi 1,5-2m2. Poza wieloma innymi skóra pełni funkcję percepcyjną ciepła, bólu, dotyku oraz ekspresyjną w wyrażaniu stanów emocjonalnych. Bez dotyku człowiek umiera. Dotyk to uczucia.
W latach 50. Harris Harlowe, amerykański psycholog, przeprowadził badania na rezusach. Pozbawiał je dotyku. Lub oferował naprzemiennie dotyk przyjazny i dotyk zły. Chciał udowodnić, jak ważny jest dotyk. Jakie znaczenie ma fakt, że jest lub go nie ma. I jaki jest to rodzaj dotyku. Okazało się, że brak dotyku lub zły dotyk prowadzi do zaburzeń fizycznych, społecznych, emocjonalnych. U małp po śmierci stwierdzono nieodwracalne zmiany w mózgu.

***

Spotykali się już rok. Nie chcieli przekraczać w tej znajomości pewnych granic, więc nie bywali w swoich domach, nie poznawali swoich znajomych. Chodzili do kina, na wystawy, kolacje. Spotykali się w hotelach. Ale pisywali do siebie codziennie. „Dzień dobry” rano, krótkie wiadomości w ciągu dnia. Dłuższe rozmowy wieczorami. Spotykali się, gdy tylko jemu pozwalał na to czas. Był bardzo zajętym człowiekiem. Zarządzał dużą, międzynarodową firmą, więc ilość spotkań, maili, konferencji była potworna. Ilość i waga decyzji, które podejmował, była ogromna. Naprawdę zaczynał wcześnie rano, kończył późnym wieczorem i przez cały ten czas ktoś czegoś od niego chciał. Ale znajdował chwilę, żeby do niej napisać. Była to jego chwila wytchnienia. Niestety z powodu jego pracy nie mogli się spotykać tak często, jakby chcieli. Wiedział, że jej to nie wystarcza i naprawdę usiłował wygospodarować więcej czasu. Ale to było niezwykle trudne. Dlatego starał się pisać do niej regularnie. Mógł dać jej chociaż tyle uważności. Zresztą lubił z nią pisać. Była zabawna i inteligentna. Miała dystans do siebie i do niego. Potrafiła też być wyuzdana. Na początku ich znajomości trochę go to zszokowało, ale teraz lubił, gdy w ciągu dnia wysyłała mu sprośne esemesy.
Napisał do niej. Spytał, co u niej. Wysłał pięć buziek z serduszkowym buziakiem. Chwilę trzymał telefon w dłoni, licząc, że odpowie natychmiast. Weszła sekretarka.
– Panie Henryku, spotkanie konferencyjne zaczyna się za dwie minuty.
– Już idę. – Zerknął na telefon. Nie było odpowiedzi. Włożył go do kieszeni. Ruszył.
Spotkanie trwało cztery godziny. Mogło pół.
„No cóż, specyfika dużej firmy. Każdy musi się zaprezentować” – pomyślał. Usiadł w swoim gabinecie.
– Poproszę espresso! – krzyknął w stronę sekretarki.
Wyjął telefon. Sprawdził maile. Sprawdził wiadomości od niej. Nic nie odpisała. Wiadomości nadal miały status niedostarczonych. Zdziwił się.
– Może nie zauważyła? Napisał jeszcze jedną. Jak Ci mija dzień? U mnie dużo pracy, ale bez burz i dramatów. Wysłał. Po chwili napisał jeszcze jedną. Może zjemy kolację w piątek?
Wiedział, że cały dzień ma zajęty spotkaniami, ale pomyślał, że może zaszaleje i odwoła albo zwyczajnie nie pójdzie. Przecież nic się nie stanie. Nie widzieli się już tak długo. Tęsknił za nią. Chciał ją zobaczyć. Przytulić. Pocałować. Usłyszeć, jak się śmieje. Lubił spędzać z nią czas – nie była roszczeniowa. W przeciwieństwie do jego poprzednich partnerek nie urządzała awantur o to, że za dużo pracuje. Nie chciała go zmienić. Akceptowała go takim, jaki był. Był jej za to bardzo wdzięczny. Doceniał to. I dlatego postanowił, że wygospodaruje czas na wspólną piątkową kolację. Może nawet kino i tańce. Rano w sobotę miał wolny czas, mógł sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa.
Reszta dnia upłynęła mu na przyjmowaniu członków zespołu, z których każdy miał tylko krótkie pytanie i tylko chciał spytać, czy tak jest OK, czy tak można. Odpowiadał, bo tak robił od trzydziestu lat.
Koło dziewiętnastej tłum się przerzedził. Pozwolił sekretarce iść do domu. Usiadł w pustym biurze, nalał sobie wody, wyjął telefon. Nie odpisała.
– Mm… – Zupełnie nie wiedział, co o tym sądzić. Nie należał do pokolenia współczesnych mężczyzn analizujących i umiejących nazwać swoje emocje. Zresztą jakie emocje? Z powodu braku odpowiedzi na esemesa. Absurd.
„Właściwie na trzy”. Wstał z krzesła. Potrzebował ruchu. Spojrzał na telefon.
„Nie no, wszystkie wysłane”. Przyjrzał się uważnie.
„Ale właściwie żadna nie jest odebrana. Zgubiła telefon?”. Uśmiechnął się na tę myśl. Trochę to było prawdopodobne. Miała w sobie jakąś taką gapowatość, a może i nieuważność na rzeczy materialne. Poczuł się trochę samotny. Liczył, że się odezwie i zaplanują wspólny piątkowy wypad. Wiedział, że ona lubiła planować i chciał wziąć udział w jej zabawie. Ostatnio planowała dla niego lekcję gry na perkusji. Była trochę szalona.
„Szkoda”. Przetarł dłonią zmęczone oczy. Usiadł do komputera. Skończył czytać maile o 22. Zajrzał do telefonu, nic się nie zmieniło. Mam nadzieję, że wszystko OK, całuję wszędzie, gdzie sobie życzysz. Dobranoc. Wysłał.
Pojechał do domu. Przed pójściem spać jeszcze raz sprawdził telefon. Nic się nie zmieniło, a kolejna wiadomość również nie była odebrana.
„Całusy” – pomyślał i zasnął.
Rano, jak tylko otworzył oczy, chwycił za telefon.
„No, kurwa”. Trochę się zdziwił. Trochę zmartwił, trochę wkurzył. Ale, jak co rano, napisał. „Dzień dobry”. Wysłał. Odezwij się – dopisał. Martwię się – dopisał jeszcze raz.
„Co jest? Jeżeli rzeczywiście zgubiła telefon, to do południa powinna mieć już nowy”.
Ruszył do pracy. Całe przedpołudnie spędził na rozwiązywaniu niekończących się problemów, podejmowaniu kolejny decyzji. Gdzieś daleko z tyłu głowy miał nieodebrane esemsy. Dotrwał do pory lunchu. Chciał wyjść z biura. Potrzebował ruchu i przestrzeni. Zdecydował się na hiszpański bar tapas kilka przecznic dalej. Miał ochotę od razu wyjąć telefon i sprawdzić wiadomości, ale odwlekał moment, sam nie wiedząc dlaczego.
„Spokojnie się przespaceruję. Potem usiądę, zamówię coś dobrego i zobaczę, co u niej” – tłumaczył sobie, idąc szybkim krokiem. Sam nie wiedział, dlaczego idzie tak szybko.
„Noż kurwa”. Wiadomości nadal były nieodebrane. Nic z tego nie rozumiał. Nagle przebiegło mu przez głowę, że może coś się jej stało. Może miała wypadek. Może trafiła do szpitala. Właściwie nie wiedział, co miałby z tym zrobić. Ich relacja nie zakładała wypadków i chorób. Spotykali się i ofiarowywali sobie tylko miłe chwile. Na pytanie „Co u Ciebie?” odpowiadali: „Super”. Albo „Miałam ciężki dzień”. „Och, jesteś dzielny/dzielna, dasz radę”. Żyjąc w wyimaginowanym świecie, stworzyli sobie przestrzeń, w której nie było codzienności. Były pytania o muzykę. O poglądy. Przekonania. Było zadawane wiele razy pytanie „Dlaczego?”, na które trzeba było udzielić przemyślanej odpowiedzi. Było weryfikowanie i negowanie ram, w których funkcjonowali. Przypomniał sobie rozmowę, podczas której spytała, czy są przyjaciółmi. Nie pamiętał, co odpowiedział ani co odpowiedziała ona. Gdyby byli przyjaciółmi, mógłby teraz jechać do jej domu i spytać, czy coś się stało. Mógłby zadzwonić do któregoś ze wspólnych znajomych. Do jej siostry. Kurwa mać!
Wyrównał oddech. Wstał, rzucił pieniądze na stół. Szybko wyszedł z lokalu. Nadal potrzebował ruchu i przestrzeni. Teraz chyba nawet więcej. Zastanawiał się, jakie ma możliwości. Postanowił poczekać do wieczora z jakimś decydującym ruchem. Wyjął telefon, napisał: Czy wszystko OK? Naprawdę się martwię. Mam nadzieję, że po prostu zgubiłaś telefon. Jak kupisz nowy, założymy lokalizator, żebyś zawsze mogła go znaleźć. Wysłał. „A ja będę miał dostęp do twojej lokalizacji, żebym mógł znaleźć Ciebie. Żebyś mi się nie gubiła” – pomyślał.
Zadzwonił telefon. Ucieszył się, że to może ona. Dyrektor działu prawnego…
Tak… Zaczął się młyn. Skażona partia produktów z fabryki, którą nadzorował, dotarła do 6 europejskich krajów. Zaczęły się korowody prawników, księgowych, szefów, laboratoriów, dostawców, szefów szefów. Trwały trzy miesiące. Wykończyło go to. Schudł. Przybyło mu zmarszczek. Potrzebował coraz więcej energii, żeby się skupić i rozumieć, co czyta, co do niego mówią. Był permanentnie zmęczony. Nie mógł spać. Wychodził rano i wracał w nocy. Wziął na siebie całą odpowiedzialność za to, co się wydarzyło. Uważał, że niepotrzebnie zaufał podwładnym, że jedynym sposobem uniknięcia takiej katastrofy następnym razem jest kontrolowanie całego procesu produkcyjnego. Od samego początku. Od tej pory zaczął czytać wszystkie umowy i sprawozdania finansowe. Zabierało mu to mnóstwo czasu i energii.
Nie odebrała jego esemsesów. Nie przeczytała ich. Nie odpisała na nie. On pisał, dzwonił. Kilka razy już do niej jechał. Gotów wtargnąć do jej świata, żeby się dowiedzieć, co się stało, dlaczego nie odebrała jego wiadomości. Ale zawsze coś stawało mu na drodze. W pracy cały czas działo się coś ważnego. Katastrofa za katastrofą. Narady. Odprawy. Kolacje firmowe. Spotkania członków zarządu. Prezentacje. Naprawdę nie miał kiedy jechać. Coraz częściej przypominał sobie dopiero wieczorem, że to dzisiaj miał być ten dzień, w którym miał pojechać, by dowiedzieć się, co się z nią stało, dlaczego do cholery, nie odbiera jego esemsów i telefonów. Była to jego ostatnia myśl, gdy padał na twarz ze zmęczenia, gdy zasypiał. Ale pojawiała się coraz rzadziej.
Wiele miesięcy później, w środku nocy czy dnia, nachodziła go ogromna tęsknota. Nie umiał zlokalizować jej źródła. A gdy słyszał wyjątkowo gównianą piosenkę, chciał jej wysłać, żeby dołączyła do ich listy The Shitest Songs Ever. Ale wtedy sobie przypominał, że nie ma jej już w jego życiu.
Nachodziła go wtedy złość. Na nią. Za niespodziewaną ciszę. Za zniknięcie.
„Przecież pojechałem do tego cholernego miasteczka, żeby się z nią spotkać, a ona… – myślał intensywnie – nie, przecież w końcu nie pojechałem. Miałem zamiar. Właściwie, dlaczego nie pojechałem? Aaa, sprawa Maindcrowd! No tak…”
To było niezłe gówno, ale udało mu się świetnie opanować sytuację. Dwa miesiące balansowania na linie, ale pełen sukces.
Z czasem dotarło do niego, że może do kogoś innego z rana pisać „dzień dobry”. Że innej kobiecie może zasugerować utworzenie listy The Shites Songs Ever. I tak zrobił. Napisał. Zasugerował. Było miło.
Raz, wiele lat później, zamawiając zupę rybną, przypomniał sobie o niej. Przypomniał sobie, jaką była fanką zup. Uśmiechnął się do siebie. Chciał nawet na chwilę zanurzyć się we wspomnieniach, ale telefon od sekretarki przypomniał mu, że za chwilę ma spotkanie. Wynurzył się na powierzchnię. Ruszył do biura.
Pracował bez wytchnienia jeszcze wiele lat. Kochanki odchodziły i przychodziły. Żadna nie wytrzymywała jego zaangażowania w pracę. W końcu firma zdecydowała za niego, że czas odejść. Bał się przeraźliwie.
Szybko więc znalazł młodszą partnerkę, mając nadzieję czerpać z jej młodości i żywotności. Zaczął zwiedzać. Miło go zaskoczyło, jak bardzo podróże, które teraz odbywał, różniły się od podróży służbowych. Z przyjemnością odkrywał świat. Jego różnorodność. Jako wytrawny smakosz próbował w egzotycznych krajach egzotycznych potraw. Egzotycznej muzyki. Egzotycznych przedstawień. Tańczył. Wziął lekcję gry na perkusji. Zupełnie nie wiedział, skąd mu się to wzięło, ale było świetnie. Naprawdę dobrze się bawił.
Z kolejną dziewczyną, miłą Nowozelandką, z którą wieczorami lubili pić gin z tonikiem, wybrał się do Bangkoku. Trafił do Siriraj Medical Muzeum.
Nie było to muzeum, w którym można przyjemnie spędzić czas. Płody z wrodzonymi patologiami, naturalnej wielkości, w ogromnych słojach. Ciała zamordowanych ludzi. Ludzkie truchła, których śmierć była niespodziewana, zaskakująca lub zadziwiająca. Jednak oglądał kolejne eksponaty z jakąś zaciętą fascynacją i metodycznością.
Przechodząc z sali do sali, zwrócił uwagę na ogromny słój, w którym była skóra. Cała. Zdjęta z białej Europejki. Informacja umieszczona obok wyjaśniała, że kobieta zmarła z braku dotyku. Zaskoczony czytał o badaniach i eksperymentach, z reguły nieetycznych, które dowodziły, jak ważny jest dotyk dla podstawowych funkcji życiowych człowieka. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że coś, co uważał za dodatek do życia, było czymś absolutnie niezbędnym. Jak woda, jak powietrze.
„Przesada” – pomyślał.
W sumie ten słój i ta skóra były obrzydliwe, ale nie mógł przestać patrzeć. Wodził wzrokiem po bladej, białej skórze upstrzonej piegami. Słój się obracał. W którymś momencie dotarło do niego, że jeżeli słój się obróci, to na lewej łopatce zobaczy brązową plamę. Nagromadzenie pigmentu. Wstrzymał oddech. Zakręciło mu się w głowie. Absolutne zrozumienie tego, co się za chwilę wydarzy, uderzyło go z całych sił.
Ogarnął go zimny, przeraźliwy strach. Wiedział, że za chwilę przypomni sobie smak i zapach tej skóry. Rozrzucone rude włosy na zielonym mchu, promienie słońca odbijające się od białych ud, róż barwiący skórę policzków. Palce na swoim torsie. Śmiech. Oddech. Że wróci wspomnienie pocałunków i zanurzania się w niej. Kłótnie, których nie zdążyli mieć i wakacje, na które nie zdążyli pojechać. Wrócą też decyzje, które podejmował. Te małe. Każdego dnia. O odebranym telefonie. O służbowej kolacji. O godzinach spędzonych na czytaniu umów. O niepojechaniu.
Nadal wstrzymywał powietrze. Czuł się, jakby stracił umiejętność oddychania. Jak tonący próbował złapać chociaż jeden mały haust powietrza, żeby przeżyć. Tylko tyle chciał w tym momencie. W końcu udało mu się zrobić głęboki rozpaczliwy wdech. Straszliwie go to zabolało. Tak bardzo, że aż po policzku pociekły mu łzy. Wybiegł zgarbiony z sali, roztrącając innych zwiedzających. Nie zaczekał, aż słój się obróci.

czerwona magda, 100x120 cm, 2016

Spis treści