Przeźrocza. Kilka komentarzy poety do recenzji

Przeźrocza. Kilka komentarzy poety do recenzji

Dziękuję za recenzję. Nie chciałbym, aby moja odpowiedź wyglądała na pretensje lub polemikę – po prostu świeżo po pracy redakcyjnej pamiętam odniesienia pojawiające się w książce i swoje intencje. Oczywiście interpretacja zawsze jest subiektywna. Na uczelniach i w szkołach zmusza się do zgadywania, co autor miał na myśli, przepracowując to w bardziej spontaniczny lub wysublimowany, polonistyczny sposób. Nie w tym rzecz. Z mojego punktu widzenia twórcy zawsze bawią się formą, wyrażając jednocześnie jakieś swoje odczucia, emocje i wizje. Autor zawsze ma jakieś intencje, styl, myśli do przekazania – w efekcie chodzi jednak czasami o frajdę i okazję do trochę innego przeżywania niż na co dzień.

Wiersze siłą rzeczy są bardziej wieloznaczne niż dosłowne, choć mogą być takie i takie. W tym tomiku, w przeciwieństwie do poprzedniego, który był, zdaje się, odrobinę bardziej naturalistyczny, dominują chyba emocje i – jak sugerują mi czytelnicy – przenośnia. Dlatego pozwolę sobie odnieść się do niektórych spostrzeżeń, aby naświetlić swój punkt widzenia. Chociaż nie ma obowiązku się tym sugerować. Mówiąc o czyjejś poezji, czy szeroko pojmowanej twórczości, dorzuca się swoje do pieca – odkrywa się swój świat wewnętrzny i swoje odniesienia.

Oprawa

Nie miało być nawiązania do drinków, świadomie chcieliśmy uniknąć takiego odniesienia, chociaż to zrozumiałe, że Pierwsza cytrynówka przywodzi na myśl taki obraz. Rzecz w tym, że to bardziej „pierwszy krok w chmurach” – pierwsza myśl, świeżość spojrzenia i pewnego rodzaju nostalgia. Poniekąd kontynuacja Cytrynówki (to tomik z 2022 roku), a jednak coś pierwotniejszego, jak debiut. W poprzedniej książce był wiersz o białej, rozłożystej i pięknej ćmie. To coś w tym rodzaju – hełm z irokezem, sok z rozchylonych nóg, gra (słów) i równoległy świat. Ale to po prostu okładka i – moim zdaniem – nie ma co tego nadinterpretować.

Syreny

Syrenach, które sam też mógłbym nazwać wierszem wiodącym, nie było nawiązania do piosenki Rojka, chociaż wyszła w podobnym czasie, w którym osadzona jest akcja tego poematu, ale rok później. Jest za to Długość dźwięku samotności – „samotność brzmi jak głos rozlegających się syren”. Myslovitz miało też lubieżną piosenkę na temat Marylin Monroe. Ta „pieczęć” Andy’ego Warhola pojawia się w utworze o „smętymętach”, a chodzi w niej o dziewczynę przypominającą aktorkę z Trainspotting, fajniejszą niż te na obrazkach.

W wierszu o syrenach (i Syrenach) pojawia się np. nieprzyjazny gest, „sieg heil to the thief” – to nawiązanie do Radiohead. To raczej echo, ciekawostka, pewnego rodzaju kontekst, ale na pewno nie trop, którymi trzeba podążać, aby pojąć sens. Nie było też nawiązania do Elektrycznych Gitar. Oczywiście nie mam pretensji o taką interpretację. Poza paroma wyjątkami raczej unikam kontekstów kulturowych – chcę, aby wiersz sam w sobie był dla odbiorcy tropem, postmodernizm i gros punktów odniesienia to nie mój sposób wypowiedzi, przynajmniej nie w tym tomiku.

Syreny to kanibale wyciągające człowieka w morze lub miasto, wabiące go swoim śpiewem. Chociaż to po prostu obrazowy motyw o dwojakim znaczeniu, naturalnym i koszmarnym. Chociaż Syreny są (dla mnie) trochę takim opus magnum tego tomiku, niemniej, a może i bardziej istotne wymieniłbym Postacie fikcyjne czy Vincenta.

Oszczędzanie

Brylewskiego czy Kory „nie oszczędzam” tylko, jak już, upamiętniam – i nie wiem, czy tak bardzo rozprawiam się z ludźmi, stronię chyba od uderzania w konkretne osoby, a już na pewno nie imiennie. Może diagnozuję ze swojego punktu widzenia jakiś moment w historii, przedstawiam osobiste wspomnienia. Jeśli ktoś znajdzie w tym swoje odbicie, to znaczy, że uczestniczył w czymś, albo był czymś podobnym.

Podmiot liryczny i twórca

Recenzentka żongluje podmiotem lirycznym i Karolem Boskiem. W porządku. Podmiot liryczny zakłada kreację, choćby autentyczną – prawdziwe zmyślenie, ale też nieco inną emocjonalność niż prezentuje się na co dzień. Imię i nazwisko to zaś dla poetów nieraz sztucznie stworzony piedestał, wizerunek wykreowany na kanwie ich wierszy, potencjał, ale też pułapka. Dlatego że każdy odbiera to inaczej – świat przedstawiony, postać, człowieka, przenośnię. Na pewno nie chcę być głosem pokolenia. Dobrze wziąć pod uwagę, że dusze artystyczne, niespełnione osoby, ludzie zafascynowani sztuką to tylko garstka osób. Chwilami ze względu na ciągłe przemiany i presję odczuwalną wokół odnoszę się do tego wszystkiego. Ciągle jednak z własnego, nieraz chwilowego punktu widzenia. Jeśli ktoś ma zbliżone odczucia, choćby z powodu empatii czy podobnego sposobu myślenia, nie znaczy jeszcze, że noszę koszulkę z definicją i sugeruję, że wszyscy przeżywaliśmy podobnie i myślimy to samo. Ten tomik to melancholia, spojrzenie na chwilę obecną, poetyczna odklejka. „Smętymęty” brzmiałyby przy tym pejoratywnie – to przede wszystkim gra słów i autoironia przechodząca jednak w przeźrocza.

Wolność, równość i dowolność

Recenzentka nie powiedziała jednoznacznie, że moja książka jej się podoba, chyba jednak tak było, skoro wypowiedziała się o niej z nutą zaciekawienia. Jedną z kwestii podjętych w komentarzu była równość wierszy. Moim zdaniem wiersze nie mogą być równe. Mogą być autentyczne, dobre, pewnie i takie sobie, dosłowne, alegoryczne, lekkie i chropowate, zrozumiałe lub nie. Czyta się je dla przyjemności, z nudów, potrzeby serca. Poeci są obecnie gatunkiem niemalże objętym ochroną, a jeśli mówią, że piszą dla siebie, kłamią, bo każdy potrzebuje odbiorcy. Dlatego wszelkie wydawnictwa możliwie niezależne i próby tworzenia bastionów twórczych były, są i będą cenne. Wspomnę tylko jako ciekawostkę, że Wiersze szczenięce zawarte w tomiku są z 2005 roku.

Pozdrawiam Autorkę recenzji szczególnie, a także innych odbiorców.

Karol Bosek