Życie stawia ultimatum (Joanna Marcinkowska, Przemilczenia)

Życie stawia ultimatum

Joanna Marcinkowska, Przemilczenia, Wydawnictwo Ridero, [brak miejsca], 2023, 82 s.

W każdy wiersz, w poezję, wpisana jest zagadka bądź tajemnica. Poezja to nie jest przecież wyłożenie wszystkich spraw do końca przy pomocy słów i zdań. W gruncie rzeczy chodzi o język symboliczny, więc niedosłownie informacyjny. Poezja jest szyfrem. I niedomówieniem. Gdy mamy do czynienia z poezją ukształtowaną i poniekąd dojrzałą, to jej sekrety, czyli cele i źródła daje się odczytać skuteczniej i pełniej. Inaczej ma się rzecz z poetą kształtującym swój świat, dopiero jego meandry wyjawiającym. Dysponujemy wtedy tylko po części tym, co w jego duszy gra. Całość poetyckiego świata wstępnie się wyjawia. Tak właśnie ma się rzecz z wierszami Joanny Marcinkowskiej w zbiorze Przemilczenia, drugim w jej dorobku. Powiedziałbym, że cechuje go żywioł podmiotowych doznań, bowiem są to erotyki. Zarazem jest to poetyka dialogu, w nim się bowiem wszystko, co żywiołem nazywam, rozgrywa. I poza ten osobisty krąg tematyczny poetka raczej nie wychodzi. Mam wrażenie, że podmiot jest mocno uwikłany, zaangażowany w doznania płynące z relacji z drugą osobą. W wierszach mają miejsce nawroty, wręcz obsesyjnych sytuacji („rozległa samotność”) i przeżyć. Ich natarczywość i pragnienie odczuwania zmysłowego, koniecznego, wręcz zdumiewa. 

Nie są to jednak wiersze tkliwe ani łagodne, ale jest w nich umiejscowiona wspólna dla dwojga rzeczywistość. Nie łatwa ani prosta do objęcia. I „słowa nie znaczą / ale to / co pomiędzy nami”. Są „wzruszenia”. Nie znajdujemy zwrotów w stylu zwykłej fascynacji. Jest konieczność i żarliwość. Racje uczuć, które poetka przywołuje, rozgrywają się zdecydowanie, zarysowane ostrymi liniami. Można odnieść wrażenie, że dla sfery wspólnych spraw nie ma żadnej alternatywy. Nie ma innego świata, który mógłby się wydać równie ważny. Już pierwsze słowa, pierwszego wiersza brzmią tak: „każdy wieczór i poranek / ulepiony z bólu serca / utkany z krwi”. Podmiot akcentuje swoją wyjątkowość.  Musimy sobie wyobrazić skalę tego permanentnie trwającego stanu. Odległość pomiędzy ja i ty została w jej wierszach maksymalnie zminimalizowana. Nieobecność drugiej osoby rodzi krańcowy ból i zarazem skutkuje niemocą pojedynczego istnienia podmiotu. Pojawiają się obrazy krwi, czyli cierpienia. Poetka napisała i ułożyła tomik z wyznań bardzo mocnych, ostrych i obsesyjnie powtarzających się, dopominających się o obecność bliskiej osoby. Jej podmiotową przestrzeń wypełnia dyskomfort niespełnienia. Nie znajdzie tu czytelnik uwznioślających porównań i adoracji, albowiem celem nie jest egzaltacja. A realność „ekstremalnego” bycia. To jest często mocno odczuwany brak.  Poetka wtedy nie znajduje oparcia dla swoich emocji. Funkcjonuje w ciągłym kryzysowym napięciu, które potrafi przybierać również straceńczy wyraz.  Pojawia się obraz „czarnych chmur”, którymi podmiot „pluje”. Obecności pośrednich stanów uczuciowych tu jest raczej niewiele. Ulgę może przynieść jedynie sen, sen „O spokojnej krainie / przez którą szłam bez lęku”. Takie jest przeżywanie poetyckiego podmiotu. Osobność bycia, nie we wspólnocie z kimś bliskim, unicestwia więc możliwość funkcjonowania. Wtedy nawet światło „oślepia”, a muzyka „ogłusza”. Na normalną percepcję zwyczajnego świata pełnego różnorodnych tonacji raczej nie ma tu miejsca. Dlatego powiedziałbym, że jest to tomik dramatyczny. Nawet bardzo. Napisany jakby na jednej linii i w jednej tonacji. Istnienie podmiotu sprowadzone zostaje do obecności słowa i spojrzenia w oczy. Krańcowość uczuciowa przenika te wiersze. Nic tu nie może być umiarkowane, ale wręcz kategoryczne i ostatecznie straceńcze. Poniekąd chodzi o to, żeby „płakać tak / jak byś miał wypłakać życie”. Chodzi o to, by „mówić / aż zabraknie mi słów”. To natężenie i eskalacja cechuje szczególnie mocno część pierwszą zbiorku Joanny Marcinkowskiej. Poniekąd wynikł z sięgania do głębi swojego wnętrza i odczuwania każdego przeżycia jako niezwykle ważnego egzystencjalnie. Druga część zbiorku tymi ostrymi napięciami nie jest już tak silnie naznaczona. Mamy raczej do czynienia z uwolnieniem. Zapewne jest to efekt złagodnienia stanów uczuciowych. Dyskurs liryczny przybiera postać uproszczonej deklaratywności, więc już mniej krańcowo ważnej. Miejscami nawet jest schematyczny. Poetka daje wyraz swoim poglądom aniżeli wyrazistym nastrojom. Jeśli czytelnik może współczuć w pierwszej części poetyckiemu podmiotowi, to w drugiej będzie się zastanawiał nad trafnością poetyckich określeń i sprawnością warsztatową. Ten zbiorek stanowi dowód (nasuwa mi się taka refleksja), że waga opisywanych przeżyć dopiero wtedy uzyskuje swą literacką moc, gdy towarzyszy jej wysoki poziom artyzmu literackiego. Jest tak, że „życie stawia ultimatum” artyście. Książka ładnie wydana, co jest też ważne.

Czesław Sobkowiak