Podwójna nieskończoność z pracowni Tomasza Daikslera

Eliza Gniewek-Juszczak

Podwójna nieskończoność
z pracowni Tomasza Daikslera

– Malowanie od zawsze przychodziło mi bardzo łatwo – przyznaje Tomasz Daiksler, ale podczas rozmowy okazuje się, że łatwość wykonywania sztuki jest jak poczucie bliskości z nią. Artysta ją czuje, ale może tracić przekonanie, a wręcz wiarę w nią wiele razy. I to jest podwójne wrażenie nieskończoności w sztuce, bo póki tworzyć będzie, póty nie da się policzyć, ile razy odwróci się od sztalugi z niechęcią. Podobnie jak siła do porzucania sztuki, tak i łatwość jej tworzenia wydają się być nieskończone.

Pierwsze wspomnienie łatwości tworzenia zostało w pociągu, w którym Tomasz jechał z ojcem do sanatorium. Miał niecałe pięć lat. Miarowy stukot kół mógłby dziecko uśpić, ale chęć do obserwacji otoczenia przeważyła. Narysował współpasażera. A mężczyzna się zachwycił, bo na kartce papieru rozpoznał się, jak w lustrzanym odbiciu. Niedługo potem przyszła złość, bo w pierwszej klasie podstawówki nauczycielka nie uwierzyła, że to chude dziecko jest autorem zadanej ilustracji, a nie ktoś dorosły.

Kiedy dzieci uciekają w fantazje, mały Tomek wie, jak się otwiera drzwi do tego świata. Wystarczy spojrzeć na obraz. To mógł być nawet pospolity pejzażyk namalowany przez domokrążcę, zdobiący pokój w rodzinnym domu. Wpatrywał się w niego godzinami. Zastanawiał, jak został namalowany. Rozmyślał o tym, co jest na obrazie, aż się w nim zatracał.

– Nie czułem się z malowaniem lepiej, ani jakoś wyróżniony. Nie zdawałem sobie sprawy z poziomu, jaki miałem. Było mi miło, że innym się podoba – mówi o malowaniu w czasach szkolnych. – A już później, kiedy dotknąłem sztuki, przyszedł czas, że straciłem sens malowania – dodaje.

Ogół tego nie rozumiał, więc nie aprobował

Powodem był nie tyle brak zapotrzebowania, co ograniczenie kadru, w którym mógł się w pełni na obrazie wypowiedzieć. Wtedy zainteresował się filmem. I został z nim dziesięć lat.

Widz filmu okazał się wdzięcznym odbiorcą, podobnie jak obserwatorzy malarstwa, ale jedynie tego akademickiego. Zaawansowane techniki, fascynacja plamą, kreską czy kolorem na granicy absurdu – tego ogół nie rozumiał, więc nie aprobował. Zdarzało się, że zamawiający obraz chciał na płótnie wymuskanego efektu i nie szło tylko o strukturę kładzionej farby, żeby była, jak szkło równa, ale by uwieczniany na obrazie miał np. więcej włosów, a mniej zmarszczek. To było dla twórcy frustrujące.

– Każdy w jakimś sensie może być i jest artystą, kiedy uczestniczy w procesie tworzenia. Jedni mogą malować, inni piec czy gotować, a jedzenie może nabierać rangi sztuki. Ktoś inny może być mechanikiem samochodowym i potrafić samemu stworzyć potrzebne części. Dla mnie to też jest sztuka – wyjaśnia i mówi dalej o dotykaniu misterium tworzenia i powoływania czegoś do życia, co potwierdza, że mimo przerw i porzucania sztalugi na jego palecie nie bledną kolory.

Malowanie jest jak powietrze. Bez niego życie tak nie cieszy

Kolejny moment zmęczenia sztuką przyszedł w pracy z dziełami artystów o znanych nazwiskach. Kiedy zachwyt nad twórczością pana X czy Y mnoży się wraz z ilością popełnionych przez niego rysunków, Tomasz widzi, że nie każdemu obrazkowi należy się uwaga. Czuje potrzebę przerwy i zmiany. – Straciłem wiarę. Nie bałem się powiedzieć, że Boga nie ma – wspomina. Wyjeżdża z kraju na sześć lat. Czas opieki nad mężczyzną z porażeniem mózgowym w Wielkiej Brytanii biegł inaczej. Brak ciągłego pośpiechu zrobił miejsce na rozmyślania nad sensem życia i pojawiła się tęsknota do Boga. Znajomi polecali rekolekcje ignacjańskie – to rodzaj spotkań modlitewnych, w których rozmowa z Bogiem jest jeszcze dłuższa i jeszcze bardziej osobista, i odbywa się w milczeniu. Tam trafił na ulotkę o warsztatach malowania ikon i zgłębiania wiary. O ikonach jeszcze wtedy nie myślał, że będzie ich twórcą, chciał tylko kupić jedną na komunijny prezent. Te najszybciej dostępne, za kilkaset złotych okazały się nadrukami, obitymi plastikiem, który miał imitować złoto lub srebro, a naklejona z tyłu informacja miała przekonać, że dzieło zostało stworzone na Świętej Górze Athos w Grecji. Taka imitacja go nie interesowała. Wtedy los, a może Pan Bóg, pokierował go tak, że na wspomnianych rekolekcjach trafił na tę ulotkę, pojechał na warsztaty, a teraz sam tworzy ikony.

– Zaczynając znowu malować, poczułem radość, przypomniało mi się, jakie to jest fajne, jak ja to w ogóle lubię. Poczułem, jakbym wrócił do miłości. Stwierdziłem, że malowanie jest dla mnie jak powietrze, że bez niego życie tak nie cieszy. I znowu zacząłem się tym zajmować, ale postanowiłem, że nie dopuszczę już do sytuacji w życiu, żebym był zmuszony malować tak, jak ktoś chce. To daje wolność twórczą i bycie uczciwym samemu ze sobą – przekonuje.

Ikona pozwala zgłębiać wiarę

Tę wolność twórczą odczuwa ostatnio właśnie podczas malowania ikon.

– Ikona jest traktowana jako okno do kontaktu z Panem Bogiem. Nie zawsze ma być naturalistyczna, realistyczna. Ma coś przedstawiać, dzięki czemu jest nam łatwiej się skupić. Mnie też łatwiej było modlić się przy ikonie niż przy obrazie barokowej Madonny z pulchnym Jezusem i aniołkami. Ikony lubię, bo to dla mnie zgłębianie wiary – przyznaje, bo wie, że w ikonie wszystko ma znaczenie, jest porządek i ład.

Docenia też współczesne ikony, zwłaszcza autorstwa Jerzego Nowosielskiego czy innych współczesnych twórców.

– Nabiorę pewności w tworzeniu ikon. Pewnie będę chciał pójść w stronę tych, które malował Nowosielski. Najpierw chcę poczuć i zrozumieć dokładnie przyczynowość i skutkowość. Każdy element ikony ma swoją symbolikę. Kiedy będę ją dokładnie znał, będzie mi łatwiej stworzyć coś własnego w kanonie ikony – planuje.

W pracowni Tomasza obejrzeć można kilka takich dzieł. Rudowłosa Matka Boska spogląda z górnej półki. Wśród tubek z farbami wydobywa się szkic wizerunku św. Franciszka. Sacrum się tutaj czuje, ale obecne jest też profanum. Na sztaludze wrażenie robi dotyk dłoni mężczyzny i kobiety. – Często miłość zaczyna się od uścisku, poprzez delikatność widać uczucie. To jest taka czysta, prawdziwa miłość, która jest nieskończona. Dłonie mogą więcej powiedzieć o człowieku niż twarze, na które często zakładane są maski – wyjaśnia. Te dłonie są szczególne dla niego również dlatego, że to jego własna dłoń i jego partnerki Oli, jego wielkiej miłości.