Podskórny przypływ ulgi (Natalia Haczek, Przepływ)

„Zanim przyjdzie ukojenie”

Zmagania w wierszach Anety Długołęckiej z tomu Pierwszy tatuaż

Aneta Długołęcka, Pierwszy tatuaż, Związek Literatów Polskich Oddział w Gorzowie Wielkopolskim, Gorzów Wielkopolski 2024, 56 s.
Uprzejmości

Po zeszłorocznej lekturze Głodu Natalii Haczek z przyjemnością przepływam przez jej Przepływ.

O poezji Haczek możemy powiedzieć to samo, co o dobrej minimalistycznej poezji w ogóle, że jest lapidarna i powierzchowna w słowie, a jednocześnie zagęszczona w sensy i insynuacje, że jest epicko fotograficzna. Odstawmy więc adoracje na bok i przejdźmy do rzeczy.

Niby-wstęp

Wcale nieduża ilość motywów (akceptacja, a także dojrzewanie, przeplatanie się światów, niedyspozycje psychicznofizyczne, jedzenie i relacje międzyludzkie i międzyswoje) przepływających przez utwory pozwala skupić się i powracać do już raz wywartych przez 50 wierszy wrażeń, zgłębiając i rozbudowując je impresyjnym palimpsestem. W Przepływie znajdziemy także randomowe 

i powierzchownie nic nieznaczące (a może nie?) wspomnienia z dzieciństwa, uświadomienie sobie, że zarówno samemu, jak i z kimś człowiek jest nadal pełnym bytem, bez uszczerbionego ucha, bez odłamanej rączki, nie gorszym, ale też nie lepszym – po prostu istnieje, trenując uważność, celebrując drobne pozytywy codzienności.

Pozytywnie akceptujący dekadentyzm

Utwór otwierający tom, Avocado, stanowi bazę palimpsestową. Podmiotka na pierwszej stronie bezżałośnie zrzuca maskę twardzielki, obnażając nawet nie twarz, ale całe wnętrze: „to co zewnętrzne odchodzi bez żalu/ jest całkiem miło/ w końcu nie musimy się zgrywać”. Dokładnie jak owoc awokado pozbawiony sztywnej skorupki, maślanie dojrzały w środku, tak podmiotka uświadamia sobie, że może być emocjonalnie, fizycznie, psychicznie i na jakikolwiek inny sposób miękka, nie doszukując się w tej miękkości słabości. Wstęp niczym zrzucony balast, kamień z serca, ciężar z głowy otwiera tom pod hasłem „akceptacja”, czy świadoma, czy dojrzała, czy rozsądna – to już sprawa dalszorzędna. Akceptacja działająca nie na zasadzie porzucania pragnień, ale na zasadzie gotowości i otwartości na to, co pozytywne. W podobnym tonie przedstawiony zostaje pierwszy naleśnik: „zawsze rozwalony/ konając wnętrznościami do zewnątrz/ obnaża wszystkie odcienie spalenizny” (Naleśnik). Podmiotka bierze siebie i swoje niedoskonałości na warsztat, i zadowalająco lepi z nich siebie na nowo – siebie kompletną.

Tom wycisnął w mojej wyobraźni kilka znamion współczesnej osoby świadomie dekadenckiej z tendencją do pozytywnego myślenia i nadzieją. Podmiotka liryczna na ten właśnie sposób ujarzmia samotność, narzuconą samodzielność i brak (relacji). Jest świadoma przeszkód i kłód, ba!, części z nich nawet oczekuje czy spodziewa się, ale jednocześnie akceptuje, nie dramatyzując: „ważne że jeszcze trzymamy się wzajemnie” (Trzymamy się); „nawet nie wiem co znowu przegapiłam” (Jeleń); „[…] czasem się uśmiechasz/ ładnie ci to wychodzi/ smutno mi trochę że nie do mnie” (Chora); „śniło mi się że zadzwoniłaś/ […] /no dawaj/ obiecuję że odbiorę” (Fotografia). Podmiotka należycie bezwstydnie, otwarcie mówi o swoich stanach psychicznych, nie ukrywa bolączek głowy i myśli: „sorry dzisiaj jestem na niżu” (Niż); „dziś czuję się chora” (Chora); „egzystencjalna pętla zaciska mi się na szyi” (Zabawa w chowanego). Podmiotka traktuje obniżenia nastroju jako element życia, cząstkę swojej codzienności, siebie, i w pełni je akceptuje, daje im przestrzeń do przeżycia z nadzieją na odejście, przeminięcie. Nie da się jednak ukryć lęków społecznych, lęków przed oceną podmiotki: „nakładam dziś wyjątkowo wiele/ aby nikt nie rozpoznał/ pustki (Nie do poznania); „proszę się nie oglądać/ nie ma za czym/ większość żywotności/ skrywam w kieszeni marynarki” (Kieszeń); „wolę zachować trochę przestrzeni dla siebie” (Kukurydza). Czytelnicy dostają jasny sygnał, że uświadamianie sobie siebie, uzewnętrznianie się nie jest dla ich oczu, z tego względu że podmiotka robi całe to obnażanie się dla siebie, dla swoich oczu, przed swoim własnym mentalnym lustrem. A my, czytelnicy, możemy wziąć z niej przykład i także poczuć podskórny przypływ ulgi.

Nienuda

O tym, że codzienność jest piękna, a nie nudna, Haczek przekonuje nas nieraz – bez ironii, bez podtekstu, bez znaku zapytania, za to z twardą domyślną kropką. Wydawać by się mogło, że gatunkowo podjęcie tematu powszedniości leży poza poezją, a jednak Haczek podejmuje tę rękawicę, spogląda typowemu dniu w prosto w twarz, i wygrywa. Trening mindfulness w pełnej krasie: „będziemy/ razem wyjadać dżem ze słoika/ wypasać koty kurzowe/ wywracać skarpetki na właściwą stronę/ […] chodź się całować” (Banał); „dotykasz moich włosów/ i mówisz że fajne” (Wieczór); „kupiłam wielki wór jarmużu/ będę go teraz pochłaniać/ na śniadanie obiad i kolację” (Zielenina); „na koniec uwaliłaś mnie szminką” (Szminka). Kiedy skupiam się na detalach prozaiczności podmiotki, nie myślę o katastrofach XXI wieku, czy o „śmiertelnych czasach”, o których śpiewał Krzysztof Grabaż Grabowski, kiedy działa się zwykła, piękna rzecz – jego dziewczyna zostawała u niego na noc. Powszedniość to nie nuda, powszedniość sprawia, że życie jest możliwe, że codziennością można, a nawet trzeba upajać się, patrzeć jak w obraz w autentyczną egzystencję.

Liściki

Ciekawym zabiegiem jest uformowanie utworów, w których podmiotka zwraca się do bliskiej osoby, którą kiedyś (nadal?) zna(ła), na kształt notatek, które w ramach przypominajek zostawiają sobie domownicy, albo w postaci esemesów. Nadana forma sprawia, że podmiotka staje się dziewczyną z sąsiedztwa, kimś podobnym do nas w codzienności, w potknięciach i marzeniach: „znowu rozdrapałeś strupa” (Krew); „dziś z trudem weszłam do domu/ przed klatką/ jakieś zwierzę chciało odgryźć mi głowę” (Dla kolegi z czasów dziecięcych); „wciąż masz to samo profilowe” [(Nie)znajomość]; „znowu zapomniałaś okularów” (Wzrok); „daj mi proszę chwilę” (Rozsypka); „kiedyś myślałam/ że osełka to samica osła” (Świeża trawa); „wpadnij kiedyś do mnie / to zrobię sałatkę z rukoli” (Zielenina); „nie mogę się dzisiaj śmiać/ […] nastąpił bunt żeber” (Żebrostan); „wyobrażam sobie/ że wszystkie szare i czarne/ samochody/ należą do ciebie” (Przejazd); „zawsze ożywiam się na twój widok” (Na). Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie powiedział: „przestań mnie rozśmieszać, już boli mnie brzuch” albo „wpadnij, to coś razem ugotujemy”. Kto nie pomyślał: „nadal masz to samo profilowe” albo „wyobrażam sobie, że X jest twoje”? Czytelnicy z pewnością rozpoznają te odpryski dnia w swoich rutynach. Podmiotka liryczna składa hołd codziennym ludzko-domowym frazom, intencjonalnie włączając je w pełnię swojej podmiotowości.

Polecajka

Smakoszom polecam zapoznać się z utworami znajdującymi się na stronach: 5, 10, 11, 16, 21, 22, 34, 35, 36.

Zakończenie

Przeczytanie książki Haczek przynosi ukojenie. Uff.

 

Jolanta Fainstein