Pochwała zmiany czy krytyka nowoczesności? O Pomiędzy Danuty Szulczyńskiej-Miłosz, Danuta Szulczyńska-Miłosz, Pomiędzy

Pochwała zmiany czy krytyka nowoczesności?
O Pomiędzy Danuty Szulczyńskiej-Miłosz

Danuta Szulczyńska-Miłosz, Pomiędzy, Związek Literatów Polskich. Oddział w Gorzowie Wielkopolskim,  Gorzów Wielkopolski 2023, 159 s.

Opublikowany w 2023 roku zbiór opowiadań Danuty Szulczyńskiej-Miłosz zatytułowany Pomiędzy jest niewielkiej objętości tomem. Składa się na niego czternaście opowiadań, które poruszają bardzo charakterystyczne literackie wątki (takie jak śmierć bliskiej osoby, wojenny strach, literatura sama w sobie, tradycyjne rodzinne wartości). Szulczyńska-Miłosz przeplata doświadczenia obecnie trwającej wojny w Ukrainie z polskimi, wojennymi wspomnieniami, skupia się na ich odczuwaniu poprzez przytaczane cytaty z Baczyńskiego i Herberta. Mówi o miłości i o zawiedzionych nadziejach, ale też o kolejnych wymiarach cierpienia. Częstym motywem wykorzystywanym przez autorkę jest swego rodzaju metafizyka – część bohaterów wydaje się przemawiać do innych zza grobu, inna część tworzy sobie projekcje zmarłych osób, nie dopuszczając do siebie myśli o ich śmierci, a jeszcze kolejna grupa umiera w czasie trwania historii. Rodzinne relacje bywają tu bardzo skomplikowane: córki okazują się nie być córkami, tylko odbiorczyniami przeszczepów serca prawdziwych córek, niemieccy żołnierze pojawiają się zupełnie niespodziewanie podczas porodu swoich nieślubnych dzieci, rzekomi przedstawiciele organów ścigania przyjmują twarze dawno zaginionych bliskich, a w pociągach można 

spotkać samych siebie sprzed kilkudziesięciu lat. Ponadczasowość poruszanych wątków i skomplikowanie historii nie są tutaj jednak zaletą. Czytając zawarte w zbiorze opowiadania, miałam wrażenie, jakby to wszystko już gdzieś było. Stworzonym tutaj historiom całkowicie brakuje oryginalności i świeżości, przypominają raczej odbicie idei zamiast być jej prawdziwą manifestacją.

Zacznę od stylu. Stosowane przez autorkę metafory nie są ani poetyckie, ani odkrywcze, a sprawiają wrażenie, jakby właśnie takie miały być. W opowiadaniach, między innymi, „grudzień skuł mrozem nie tylko chodniki i ulice, ale i ludzkie serca” (s. 63), a „wiatr przewiał obłoki na niebie jak kliszę w aparacie” (s. 41). Frazesów tego typu niestety tutaj nie brakuje i, co gorsza, nie na nich kończą się problemy. Kolejnym może być to, że narratorzy zbyt często mają tendencję do zadawania sobie i nam wzniosłych, retorycznych pytań, takich jak: „zastanawiam się, ile dbałości było o tych ludzi, gdy jeszcze żyli? Czy ktoś siedział przy ich stole i rozmawiał, czy równie często dostawali kwiaty? Czy ktoś tęsknił, kiedy znikali z domu, wychodząc do pracy, wyjeżdżając na urlop? Czuli żal czy ulgę, że mogą pobyć trochę sami?” (s. 24), które pojawiły się, gdy opisywani bohaterowie byli nie gdzie indziej, jak na… cmentarzu.

Przyglądając się fabule oraz prezentowanym typom postaci, napotkałam kolejną zagwozdkę. Mimo pozornej spójności tematycznej, opowiadaniom (jako całości zamieszczonej w zbiorze) brak swoistej jednomyślności – bardzo trudno jest stwierdzić, jaka wiadomość płynie z przedstawionych tutaj tekstów, dlaczego znalazły się w jednym tomie, co je ze sobą łączy. Częstym motywem jest „nowatorskość myślenia” postaci, które za jej pomocą lubują się w podkreślaniu swojej odrębności od otaczającej ich rzeczywistości. Traktują ją jednak jak pretekst do wywyższania się i umniejszania innym. Widoczne jest to bardzo dokładnie w tekście Wiadomość, którego akcja dzieje się podczas rodzinnego spotkania. Para młodych ludzi zamierza przekazać rodzinie dziewczyny tytułową wiadomość dotyczącą jej ciąży. Sama dziewczyna jest nowiną zachwycona, gorzej ma się jednak sprawa z jej chłopakiem – pierwszoosobowym narratorem – ponieważ ten w ewidentny sposób nie traktuje zakochanej w sobie Ani poważnie i nie odpowiada mu wspólna wizja przyszłości. Mówi: „teraz jednak miałem wątpliwości, których jej brakowało. Przewidywałem raczej wrogość i potępienie na wieść o ciąży przed ślubem, w dodatku z facetem, który nie zamierzał przejść na gospodarskie życie i był ateistą. Nie lubili mnie. A ja nie lubiłem ich” (s. 43), w prześmiewczy sposób poprawia błędy językowe otaczających go „wieśniaków”, a sam po cichu planuje ogłoszenie swojej ucieczki i zostawienie Ani samej. Komentuje z wyższością rzeczywistość otaczającą mieszkańców wsi: „dom Anki położony jest na skraju wsi, ocieniony rozłożystą lipą, sąsiadujący z hektarami pól, na których wszyscy zgodnie pracowali. Cały rok. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Świątek, piątek. To nieludzkie. Nienormalne!” (s. 44), dość karykaturalnie zwraca również uwagę na to, że podczas uroczystości zorganizowanej z okazji urodzin mamy Ani sama jubilatka  „wciąż biega, donosząc kolejne rzeczy na stół. To jej święto, ale nikt tego nie zauważa”. Narrator stwierdza wprost, że „to też [go] denerwuje”, dodaje jednak: „tylko czy… czy ja nie byłbym przypadkiem taki sam?” (s. 44), burząc w ten sposób zalążki sympatii, jakie miał szansę spowodować. To z kolei sprawia, że jego postać, która przez większość czasu patrzy na innych z politowaniem, tutaj sama budzi litość i niesmak. W końcu natomiast, ogłosiwszy swoją nowinę, w chłopaku nagle zachodzi iście magiczna zmiana, nadal jednak okraczona nutką cynizmu. Niespodziewanie dostrzega „w ich gestach, surowych i szorstkich, miłość. Wyższe uczucie, do którego – w moich podejrzeniach – nie byli zdolni” (s. 45), a finalnie opowiadanie kończy się wypowiedzianym przez niego na głos pytaniem: „to co? Na zapowiedzi chyba trza dać… skoro już tu jezdem…” (s. 47).

Trudno jest mi dokładnie stwierdzić, jaki cel miała osiągnąć opisywana historia. Mogę jedynie podejrzewać, że owa magiczna zmiana, dokonawszy się w sceptycznym chłopaku, miała pokazać, że jego poprzednie, protekcjonalne traktowanie rodziny Ani było wielką pomyłką, a on dostrzegł wartość miłości i docenił silne relacje rodzinne kształtowane przez ponadczasowe ideały. Niestety, nie dostaję tutaj wystarczająco dużo dowodów, które mogłyby dawać mi uprawnienia do przeforsowania tej tezy. Raczej zwróciłabym uwagę na sposób stworzenia tego pytania, to znaczy, sposób dokładnie taki, z jakiego chłopak moment wcześniej się wyśmiewał. To każe mi podejrzewać, że cała zmiana była tylko chwilowa i pozorna. Że zadaje on swoje pytanie po to, by przez chwilę cieszyć się spokojnym popołudniem, by ostatecznie wyśmiać swoich rozmówców w sposób, którego oni nie będą świadomi, a nocą uciec po cichu, pozostając przez nikogo niezauważonym. To jednak znaczyłoby, że wszystkie postacie stworzone w Wiadomości są zerojedynkowe i prezentują szufladkowe myślenie: można być albo dobrym i rodzinnym chłopem, który żyje według chrześcijańskich pryncypiów, albo miastowym zawadiaką, którego jedynym zadaniem jest bałamucenie niewinnych dziewczyn, wyśmiewanie gwarowego słownictwa i uciekanie w obliczu odpowiedzialności. Idąc tropem tak przedstawionej sytuacji, okazałoby się, że światu brakuje jakiejkolwiek szarości, a każdy wybór może być albo „tradycyjny” i „dobry”, albo „zły”, „miastowy”, „nowoczesny” – nie ma nic pomiędzy.

Tę nieoczywistość prezentowanych idei widać dobrze, jeśli zestawić ją z innym tekstem, który również porusza problem sporu „starego” z „nowym”. W opowiadaniu zatytułowanym Terapia kolejny pierwszoosobowy narrator jest reporterem. Mężczyzna przyjeżdża do zamku joannitów, by napisać reportaż o tragediach, które miały miejsce w tej okolicy lata temu, a za które odpowiedzialni byli zakonnicy – mówi między innymi o procesach o czarną magię i wysokich podatkach nakładanych na ubogich chłopów. Stwierdza, że zakonnicy, oprócz sądzenia rzekomych czarowników „skupieni byli na miłości do boga i żarliwej modlitwie”, więc nie chce ich oceniać, ponieważ „to były zupełnie inne czasy, nie można się dostatecznie mocno wczuć w mentalność tamtych ludzi, nie wiadomo więc, na ile było to spowodowane strachem, na ile silną wiarą, a na ile głębokim przekonaniem o swojej racji” (s. 135-136). Oprócz kolejnych metafor i opisów przyrody otaczającej zamek, w opowiadaniu pojawia się też inny bohater: zamkowy dozorca. Kluczową sceną okazuje się jego rozmowa z reporterem, który wplata w nią swoje przemyślenia, dotyczące tego, że ciemnota średniowiecznych joannitów może stanowić analogię do nietolerancji wyrażanej przez współczesnych mu ludzi. Dozorca nie do końca rozumie wypowiedzi przybysza, a ten zastanawia się: „czy jest sens tłumaczyć temu prostemu człowiekowi, jak rozumują ludzie? Nie dość, że nie zrozumie, to jeszcze się rozzłości” (s. 138), ale finalnie pokonuje swoje wątpliwości i odzywa się słowami: „widzi pan jakąś różnicę między rzucaniem kamieniami w uczestników marszu równości a zabijaniem za rzekome czary? Czy pan sam jest w stanie zaprosić do swojego domu geja, zaakceptować transseksualne dziecko, podać rękę Żydowi, zastanowić się nad wiarą inną niż własna?” (s. 139). Mężczyzna odpowiada dokładnie tak, jak spodziewał się redaktor: „gdzie czary, a gdzie fanaberie? Gdzie czarna magia, a gdzie jakiś pedał, co będzie mi tyłek oglądał? Tfu! Tępić takich od kołyski!” oraz podkreśla swoją pobożność, gorliwie tłumacząc, że co niedzielę bywa w kościele (s. 139). Redaktor słucha argumentów rozmówcy, odpowiada na nie, nazywając go „chamem”, „antysemitą” i „homofobem”, po czym w drastyczny sposób kończy konwersację… zrzucając dozorcę z wieży zamkowej.

Przedstawiciel „nowoczesnego” myślenia okazuje się więc mordercą i osobą tak samo radykalną, jak ci, których zamierzał krytykować w planowanym przez siebie tekście – tylko co to tak naprawdę znaczy? Czy jest takim samym piewcą zmian, jak chłopak z Wiadomości, który, jeśli nie wybierze statecznego małżeńskiego życia, może okazać się tylko i wyłącznie zdrajcą i uciekinierem? Czy na pewno takie przedstawienie „nowego” było zamierzonym zabiegiem? Ponownie pojawia się pytanie: jaką wymowę ma ten zbiór jako całość – czy raczej opowiada się za istotnością kultywowania chrześcijańskiej moralności, czy jest wręcz przeciwnie, brutalnie ją wyśmiewa i krytykuje? W przypadku opowiadania Terapia ponownie ukazują się dwie możliwości interpretacyjne, jednak sam tekst nie dostarcza szczegółów umożliwiających potwierdzenie którejkolwiek z nich. Jednocześnie mogę założyć, że zbudowanie bohaterów oraz opisanie ich zachowań w ten sposób miało na celu podkreślenie zła „chamstwa”, „antysemityzmu” oraz „homofobii” szerzących się od zarania dziejów, że moralność ludzka jest tak samo wybrakowana, jak była w czasach procesów o czary. Z drugiej strony jednak, morderstwo dozorcy sprawia, że czytelnik może podejrzewać, że jest dokładnie odwrotnie; to tradycyjne wartości są zagrożone impulsywnymi działaniami aktywistów równościowych i w ich obliczu nikt nie jest bezpieczny. Wracając jednak do wspominanej powyżej Wiadomości, dezorientacja rośnie jeszcze bardziej; opowiadania kończą się dobitnym punktem kulminacyjnym, w żadnym z nich jednak nie ma już miejsca na puentę, która wydawałaby się być w tych sytuacjach niezbędna.

Nie pokuszę się o opisywanie wszystkich opowiadań po kolei, ale z większości z nich mogłabym wyciągnąć podobną prawidłowość – to znaczy jej brak. Teksty są niekonkretne i powierzchowne, w żadnym z nich czytelnik nie odnajdzie nic więcej niż stereotypowe przedstawienie problemów zbyt dużych, by stworzone postacie oraz narracja mogły je udźwignąć. Owe postacie bowiem są czarno-białe i, mimo bycia przedstawicielami dwóch stron, prezentują tylko szufladkowe myślenie obu, tym samym podkreślając każdą binarną opozycję. Podejrzewam, że nie taki był cel, moje podejrzenia jednak nie odnajdują uzasadnienia w tekście. Irracjonalność oraz brak ciągów przyczynowo-skutkowych powodują, że nie da się odczytać głębszego, spójnego przesłania.

Weronika Nawrocka