Daria Walusiak
Po prostu idealnie
O nie, nie, nie! Gdzie mój podręcznik od polskiego? Zaraz, dzisiaj nie ma polskiego. Nie, gdzie kalkulator! Zaraz sprawdzian z matmy! Czemu mój budzik nie zadzwonił? Gdzie jest druga brzoskwiniowa skarpetka z czarnym napisem „Mondays are wonderful”?! O nieee… No trudno, będzie jedna skarpetka z „Mondays”, a druga z „Fridays are free”. Nie myśl o tym, tylko szukaj tego kalkulatora! Moje głowa mi rozkazuje, szkoda, że tak łaskawie na sprawdzianie mi nie pomaga, a teraz się rządzi jak święta krowa ze złotym ogonem! No dalej, gdzie on? Rano był na biurku… a może już w plecaku? Tak, jest! To teraz jeszcze piórnik. Aaa! Mam ochotę walnąć głową o ścianę i z powrotem opatulić się różowym kocykiem (nic nie szkodzi, że wychodzą z niego bliżej nieokreślone kremowo-pomarańczowe kłaczki). Dobra, mam piórnik!
– Złaź, bo się spóźnię przez ciebie do roboty! – Mama nie oszczędza swojego gardła (jak zwykle).
– Zaraaaz! Szukam dzwonka!
– Boże, po co ci on! Jedziemy autem.
– To nie można było tak od razu?!
– Jakieś dwadzieścia minut temu ci mówiłam.
Wtedy to ja jeszcze spałam (podsumowałam w myślach). A gdybym nie poszła na pierwszą lekcję? Ominąłby mnie sprawdzian… ale nie, stanowczo NIE. Podobno pani daje dziesięć razy trudniejsze zadania, jak idzie się na drugi termin, a moje umiejętności ledwo co dają radę z zadaniami z pierwszego terminu, więc może nie będę ryzykowała.
Ja ani razu się nie spóźniłam. I tym razem też nie. Po prostu jestem superpunktualna i jak lekcje zaczynają się o ósmej, to ja przychodzę dokładnie o wyznaczonej godzinie. Nigdy za wcześnie ani za późno, po prostu idealnie. Bo po co czekać przed klasą dwadzieścia minut i ścierać sobie podeszwy stóp i kości śródstopia czy tam kości pięty od stania, jeśli mogłabym dłużej sobie pospać? Nie każdy dzień tak wygląda, zazwyczaj nie muszę pakować się jak oparzona, ale dzisiaj był stan wyjątkowy, bo idziemy tylko na pierwszą lekcję, a potem są zajęcia w centrum przyrodniczym (na które nie idę, bo mi się nie chce i myślę, że biblioteka jest o wiele ciekawsza niż takiego rodzaju wyjścia, ale najpierw muszę przeżyć matmę).
Jedyne czego zapomniałam wziąć ze sobą z domu, to chyba swojej głowy, bo zamiast sprawdzić, czy gdzieś się nie machnęłam w obliczeniach, myślałam, co się stało z drugą skarpetką z „Mondays”… i oto, co ustaliłam i napisałam na wolnej stronie kartki z moimi obliczeniami:
Porwanie bliźniaka
- Ich nierozerwalną więź przerwała wodna machina śmierci (pralka), porywając lewą stopę, zapychając tym samych silikonową uszczelkę w skrzyni;
- Podczas ostatniego prania mama nie zauważyła, że w bębnie została jedna osierocona bliźniaczka prawej stopy;
- Kiedy były razem (moje drogie skarpetki z „Mondays are wonderful”), mokre, pachnące i świeżutkie na stercie innych ubrań w misce, podczas ich teleportacji na strych jedna nieszczęśliwa lewa stopa opuściła ów statek i popłynęła hen hen daleko pod schody w krainę cieni i roztoczy kurzu domowego (swoją drogą „hen” to szwedzki neutralny zaimek osobowy);
- Już w praniu nie miały ze sobą kontaktu, co znaczy, że lewa stopa nie była nawet w brudowniku, więc musi się gdzieś tułać samotnie przez przestworza mojej drewnianej podłogi.
– Podnosimy długopisy, podajemy kartki i zadania do przodu, liczę do siedmiu i czyj rząd nie odda wszystkich prac, ma jedynkę! Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć i… siedem.
Dość surowe zasady, ale przynajmniej są one sprawiedliwe.
– Ja ci poszło? – Łapie mnie po lekcji Jula.
– Na tyle dobrze, że zamiast sprawdzić swoje obliczenia, rozmyślałam nad tym, gdzie podziała się moja skarpetka do pary… – Jestem trochę zła na samą siebie, bo kto normalny pisze takie rozmyślania na sprawdzianie (oczywiście na swojej kartce, bo nie wolno nam pisać bezpośrednio po kartce z zadaniami). – Mogę ci pokazać, co napisałam, tylko chwilka, muszę ją znaleźć… – Sięgam do plecaka i na marne przeszukuję zeszyt od matematyki (miałam nadzieję, że to właśnie tam ją włożyłam), żadnej kartki tam nie ma, a to oznacza, że… nie wyrwałam jej od moich obliczeń! – O Bożeee! Oddałam moje wyniki i teorie o zaginięciu skarpetki razem ze sprawdzianem!
– I co teraz?
– Chciałam zapytać o to samo. Nie wiem… Myślisz, że się pani obrazi, jak to przeczyta?
– Nie sądzę, ale możesz ją ostrzec, żeby nie czytała tego, co jest na drugiej stronie kartki.
– A zresztą – co może się stać? Najwyżej odeśle mnie do pedagoga…
Chciałam pójść do biblioteki, ale zrezygnowałam, gdy zobaczyłam, jaki panuje tam tłok i zamieszanie. Wszystkie stoliki na korytarzach były zajęte, chill room też, więc nie zostało mi nic innego jak pójść na spacer. Mogłam już udać się z klasą na te zajęcia, ale myślałam, że biblioteka będzie pusta… jak widać – myliłam się. No trudno, naliczę sobie kroczków (moja przyjaciółka nauczyła mnie szukać we wszystkim jakichś plusów, zresztą naliczanie kroczków to też był jej pomysł). Nie uszłam daleko (bo około 120 metrów), gdy zobaczyłam dwie znajome osoby.
Zuzia i Gabriel chodzili ze mną (i z naszą paczką) do podstawówki. Dogadywaliśmy się bardzo dobrze. Pomagaliśmy sobie, a kiedy trzeba było, to i broniliśmy siebie nawzajem i pocieszaliśmy. Zuzia poprosiła mnie kiedyś o jedną rzecz: „nie zapomnij o mnie”. To naprawdę była bardzo piękna prośba. Swoją drogą kiedyś dostałam na urodziny od niej jasnoróżową poduszkę w kształcie serca, owe skarpetki na każdy dzień tygodnia i naszyjnik z małym kółeczkiem. Stworzyliśmy na Messengerze grupę (ja, Jula, Misia, mój brat, Aniela, Gabi oraz Zuzia i Gabriel) jak zwyczajni nastolatkowie posiadający „mesa” i już myśleliśmy, że nic nie może się zmienić… Jednak wszystko diametralnie zaczęło się przekształcać pod koniec ósmej klasy… Zaczęli od krótkich i niemiłych odpowiedzi (szczególnie Gabriel się w to angażował, żeby każdego zranić) na nasze wiadomości: „chcemy spalone dzieci z Monte Cassino, czemu nas (Zuzi i Gabriela) nie zaprosiłaś na ognisko?” (gdy wysłałam zdjęcie ogniska z obozu olimpijskiego), „boję się ciebie” (gdy wysyłałam wiadomości z emotkami) – i to było jeszcze nic! Odłączyli się od naszej grupy na Messengerze, a ich jedynym argumentem było: „mamy innych i lepszych znajomych”. Potem się jeszcze bardziej rozkręcili. Zaczęli do mojej przyjaciółki wysyłać spam o treści „udław się” i to czterdzieści razy na godzinę. Takich wiadomości było mnóstwo i ciągle przychodziły nowe i o podobnej treści. Zresztą nie tylko do niej one szły, ale także do innych członków naszej paczki, dlatego nasze czaty prywatne są dla nich zablokowane. Gdy Zuzia i Gabriel się o tym dowiedzieli, zaczęli atakować nas telefonicznie, przez Whatsappa i inne aplikacje, byśmy ich z powrotem dodali do grupy i że „zmieniliśmy się dla was i już tacy nie jesteśmy”. Akurat cudowna przemiana w cztery dni! Szczerze? Ja chciałam im wierzyć, ale przyjaciółka wybiła mi to z głowy, pokazując, jak do niej ciągle przychodzą te same wiadomości „udław się”. Mieliśmy ich serdecznie dość. Bo ileż można?! Są tchórzami i nigdy nie potrafiliby powiedzieć tego nam osobiście, dlatego używają komunikatorów. Myślę, że warto dodać, że mamy świadomość, iż odłączając się od stada, zaczęli usychać, bo sami nie potrafią bez źródła przetrwać. Pewnego dnia nasza paczka się zebrała i ustaliła, co robimy dalej, bo to, co wyczyniają nasi byli przyjaciele, to zwyczajne łamanie prawa! Ale mamy ważniejsze sprawy niż mieszanie w to policji, więc jedynie poblokowaliśmy ich na wszystkich możliwych kontach, a czaty zarchiwizowaliśmy. Nie damy się pomiatać i zniszczyć przez jakichś zbuntowanych i nafaszerowanych zazdrością egoistów. Nigdzie tego nie zgłaszaliśmy i nie zgłosimy, bo nie są warci takiej uwagi. Poza tym oni nie budują fundamentu naszej przyjaźni, więc ich brak nic nam nie zrobi. I oto w skrócie cała opowieść.
A teraz z oddali widzę, jak głośno o czymś rozmawiają. Na razie mnie nie widzą. Wolałabym się teraz nie pokazywać. Jestem sama, a więc mają przewagę liczebną i nie wiadomo, co im przyjdzie do głowy, żeby ją wykorzystać. Ale z drugiej strony, mam nieodparte wrażenie, że coś przed nami ukrywają. I jak się zapewne spodziewacie, ciekawość zwycięża. Chowam się za drzewem (co raczej i tak nic nie dało, bo mam jasną kurtkę), odwracam się plecami, a głowę pochylam (tak na wszelki wypadek). Poczekałam, aż przejdą obok mojej kryjówki i trochę odejdą. Teraz ja, jak Enola Holmes wkraczam do akcji i bezszelestnie idę za nimi, zachowując pewien odstęp.
– Ciekawe, jak sobie radzą w szkole – zaczyna Zuzia.
– Kto?
– No grupa…
– A co nas to interesuje?! Nie przejmujmy się kujonami.
Mam ochotę trzepnąć Gabriela za taki zwrot o nas, ale się powstrzymuję, bo zaczęło się robić ciekawie.
– Nie przejmuję się nimi! Tylko jestem ciekawa, co zrobią!
– Nadal mnie to nie interesuje…
– No co ty, nie musisz być taki agresywny!
– Bo co?! Dostali się, gdzie chcieli i teraz nabijają się z innych, pamiętasz, jak na grupie zapytali: „@Gabriel @Zuzia a wy, gdzie się dostaliście?”, myślą, że jak są w LO1, to cały świat do nich należy!
Znowu miałam ochotę go zdzielić, bo myślałam, że trochę mnie zna i nigdy się nie wywyższałam. Jak on mógł odebrać tamtą wiadomość w ten sposób?! Przecież to było tylko pytanie… Owszem, innych nie pytałam, bo widziałam listy przyjętych z rekrutacji, więc jak wiedziałam, kto gdzie jest, to po co bym miała pytać? To tak jakby zapytać: „Ania, jak masz na imię?”. Gabriel nieźle mnie tym wkurzył, ale jeszcze bardzie irytujący był mój but, który uparcie rzępolił mnie w palce. Myślę, że już zrobił mi dziurę w stopie. Czuję się, jakbym miała drut w nim. Od razu, kiedy się ta parka zatrzyma, to go ściągnę, a jak Gabriel powie coś równie głupiego jak przed chwilą, to, przysięgam, rzucę go tym butem!
– Nie brakuje ci wspólnych odklejek i spacerów? Wiesz co, zaczynają mi się nudzić takie wyjścia z tobą, gdzie ciągle źle o nich mówisz!
– Czyli teraz ich bronisz?! Tak?! Co ci nagadali, że jesteś po ich stronie?
– Nic!
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że mogli zgłosić to na policję, te wiadomości?!
– To był twój pomysł!
– Nie zgłosiliśmy – ujawniam się, a oni momentalnie odwracają się w moim kierunku. – Nie zgłosiliśmy – powtarzam.
– A to czego tu? – warczy Gabriel.
– Po pierwsze, nie „to”! Rozumiem, że jesteś wściekły, ale to nie daje ci prawa, żebyś mówił o mnie jak o rzeczy.
– Przykro mi, nic nie słyszę! Za niska jesteś! – przedrzeźnia się. Ale ja myślę, że się boi i próbuje to skrupulatnie zamaskować… Więc obieram inną taktykę:
– A co u ciebie? – pytanie kieruję do Zuzi.
– D… – Już miała odpowiedzieć, ale Gabriel ją wyprzedził.
– Co cię to interesuje?! Pilnuj swojego nochala!
Postanawiam, że będę udawać, że nie widzę Gabriela, albo że jest dwutlenkiem węgla, a raczej tlenkiem węgla (II) – czadem. Patrzę wyczekująco na Zuzię, żeby wiedziała i domyśliła się, że nadal trzymam się swojego pytania.
– Dobrze… – szepnęła.
Gabriela ewidentnie to wkurzyło, bo cały poczerwieniał.
– Mówiłem! Nie wtrącaj się! Masz coś jeszcze do dodania, kujonie?!
– Owszem! Wiesz, co bardziej mnie wkurza od ciebie?
– Zaskocz mnie, krasnalu!
– Mój but! Wyobraź sobie, że ciągle mnie ociera. Jeśli łaska, Zuzia, nie ruszaj się – jedną ręką opieram się o nią, by nie stracić równowagi, a drugą ściągam prawego buta. Ukradkiem spoglądam na nią, jak zareaguje na widok skarpetki z „Mondays are wonderful”. Jej reakcja jest taka, jak się spodziewałam: uśmiechnęła się. Czyli pamięta, że to od niej prezent.
– Dziwak! Kto normalny ściąga buty?
– Myślę, że każdy i to przynajmniej raz w ciągu dnia, gdy wchodzi do domu – odpowiedziałam mu logicznie.
– Dobra, wiesz co? Nie chce nam się już z tobą gadać! Spadaj! – Po tych słowach Gabriel przechodzi przez ulicę naprzeciwko szkoły, by pójść w stronę Parku Piastowskiego, w tym czasie, gdy jest odwrócony tyłem, Zuzia udaje, że wiąże sznurówki. A tak naprawdę podciąga nogawkę od spodni i… widzę znajomy brzoskwiniowy kolor i wzór skarpetki z czarnym napisem „Mondays are wonderful”. Szybko z powrotem zasłania skarpetkę, uśmiecha się do mnie na pożegnanie i biegnie za Gabrielem.
Myślę, że jak ich spotkam za jakieś dziesięć lat, to znów odtworzymy paczkę z podstawówki. Ten czas będzie dla nich lekcją, na której nauczą się samodzielnego myślenia i kontrolowania swoich emocji. Po wyciągnięciu tak pięknych refleksji, zdaję sobie sprawę, że stoję na jednej nodze. Dziwne… Opuszczam nogę i od razu tego żałuję.
Cholera i po drugie skarpetce z „Mondays…”. Po prostu idealnie! Czemu musiała być tu kałuża? Dam sobie rękę uciąć, że jej wcześniej tu nie było! Z jednaj strony chce mi się płakać, a z drugiej – śmiać. Takie to wahania nastroju mam już od zawsze i szczęście też za mną się strasznie ugania! Co pewnie widać…