Henryk Warszawski
Po obu stronach Odry
Wszystko zaczęło się od Odry. Niemal 70 lat temu urodziłem się w Krośnie Odrzańskim. Moje dzieciństwo, lata szkolne, sportowe rozbieganie to wioska Laski, też Odrzańskie.
Niejako z nurtem tej rzeki – od źródeł w morawskim Kozlov – spływam latami – po Bałtyk. Miejscem urodzenia czuję się duchowo spokrewniony z Klabundem*, którego twórczość fascynuje mnie do dzisiaj. Szukam jego śladów w Crossen an der Oder.
Tak chciał los, że znalazłem moje miejsce w życiu po zachodniej stronie Odry. Trudne lata stanu wojennego, niezgoda z politycznym klimatem partyjnego kraju, praca w militarnej szkole sprawiły, że podjąłem decyzję o opuszczeniu Polski. Emigracja, exodus, ucieczka, pomówienie o zdradę ojczyzny, to trudne do zdefiniowania stany mojego odważnego kroku na Zachód. Dziś przyznaję, że najbardziej męczyła mnie komunistyczna miernota, przemądrzałość, brak tolerancji, hałas, wrzask.
Te stany potęgują się przerażająco w obecnym zgiełku. Ojczyzna? Trudno mi się opowiedzieć. Nazywam ją emocjonalnie po europejsku – Odrzańskie.
Tomik poetycki brata, Mieczysława Warszawskiego nosi ten właśnie tytuł Odrzańskie. Zainspirowany był moim bieganiem nad Odrą. Po jednym z treningów podpowiedziałem mu ten tytuł.
Lubię poruszać się po zarośniętych ścieżkach, krętych, niewygodnych, pełnych rozstajów. W tym poszukuję wartości, bliżej wyciszenia, piękna, zachwytu. Wędrowaniem, biegiem, zatrzymaną chwilą podążam w kierunku świata, który mnie wartościowo wabi.
O każdej porze roku odwiedzam ukochaną rzekę. Ubiegłorocznym latem przekraczałem promem Odrę z Güstebieser Loose do Gozdowic. Tam znajduje się dominujący wśród łąk nadodrzańskich, pomnikowy metaloplastykon Boga Odry – Viadrusa.
Żyję niejako w rozkroku granicznym, intensywnie chłonąc kulturę sąsiednich narodów. Pomaga mi w tym otwarcie na literaturę, muzykę, sztukę, przyrodnicze piękno.
Dobrze mi też z tym, gdy czytam, piszę, myślę, żyję codziennością – w języku niemieckim.
W moich przygodach czytelniczych przeżywam często podwójną radość analizowania tej samej książki w dwóch językach.
Zajmujące mnie od lat książki Miłosza, Szymborskiej, Tokarczuk, Szczypiorskiego odbieram z dwujęzyczną barwą intelektualnej intensywności.
Bliżej Odry – twórczość Sobkowiaka, Koniusza, Warszawskiego, Morawskiego.
Także „an der Oder”, kiedy czytam Kleista, Fontane’a, Klabunda, Bierbauma, Eicha – w tłumaczeniach polskich.
To bycie w drodze, ta wędrówka, podróże do miejsc, gdzie nic nie ma, wyostrzają moją wrażliwość, uwagę obserwacji, dostrzeganie piękna obrazu, miejsca, chwili.
Znajduję wyciszenie i spokój myśli w zatrzymaniu.
Najtrafniej moje płynięcie Odrą oddają słowa Klabunda: „…gdzie czas wpływa do wieczności…” („…wo die Zeit mundet in der Ewigkeit…”).
I tak podążam – po obu stronach Odry – w kierunku bliskiej Wieczności: Pełen emocji i wiary, na dalsze – kiedyś – podróżnicze spotkania z tymi, którzy już po tamtej stronie.
A sił dodaje mi moja medytacyjna modlitwa, zawierająca cztery słowa: Hygge – Sisu – Mut – Pasja.
Pokłon Viadrusowi – bo Odrzańskie.