Patryk Żelazny
Parszywe wizje o umierającej literaturze
Literatura pozostaje tematem palącym, lecz żar ten nie ogrzewa już społeczeństwa, jak jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu. Mówi się, że ludzie (młodzież?) nie czytają już tak dużo. W roli antagonistów stawia się tutaj gry komputerowe, filmy i seriale, media społecznościowe. Inaczej powiedziawszy – jako poważnego konkurenta czytelnictwa uznajemy wszelkie media torpedujące odbiorców większą liczbą bodźców naraz, z każdej strony. Nasz umysł nie utrzymuje tak łatwo uwagi, jeśli nie okładamy go dopaminą jak zboże cepem. Świat pędzi, a my razem z nim, tracimy tzw. attention span, w luźnym tłumaczeniu: zakres uwagi. Potrzebujemy znacznie mniej czasu, aby uznać coś za niewarte naszej chęci poznania, a szczególnie narażeni są na to ludzie młodzi, z którymi sam jestem, całe szczęście, utożsamiany. Czy to prawda? I co za tym idzie: czy możemy dożyć czasów, w których literatura zostanie tylko miłym reliktem przeszłości, a w życiu codziennym – zainteresowaniem wymarłym?
Ewolucja pisma nie jest potrzebna…?
Wszystko wokół nas ewoluuje, a literatura nie pozostaje w tym bierna. Rozwija się, adaptuje do nowego środowiska – jednakowoż znacznie wolniej i słabiej, niż powszechnie się sądzi. Instynktownie porównujemy rozwój książek do rozwoju branży technologicznej, czyli tego ich wielkiego oprawcy. Na co dzień wydaje się, że ebooki i audiobooki stanowią już dużą część rynku książkowego – dodatkowo ciągle słyszy się o niedomagających księgarniach stacjonarnych, które upadają ze względu na wspaniale prosperujące sklepy internetowe. Nasuwa się zatem wniosek, że książki przechodzą mocną cyfryzację – i jest to myślenie błędne, przynajmniej na ten moment.
Szybkie zerknięcie w tzw. cyferki – chociażby za sprawą Biblioteki Narodowej – uświadamia nam, że w skali roku co najwyżej jeden na dwudziestu czytelników przeczytał książkę (książkę, nie książki!) przy pomocy ekranu tego złowieszczego komputera lub smartfona. Malejącą liczbę księgarń stacjonarnych można uznać za problem mocniej wybrzmiewający, ponieważ według jeszcze innych cyferek na przestrzeni tylko roku 2024 z naszych ulic zniknęły 82 punkty z 1648 zarejestrowanych. Jeśli zatem zaledwie pięć procent czytelników deklaruje zapoznawanie się z książkami za pomocą ekranów, raczej mówimy o cyfryzacji sprzedaży książek, a nie zapoznawaniu się ze słowem pisanym samym w sobie. Wystarczy wejść na dowolne media społecznościowe i wkroczyć w mały świat ludzi mówiących o literaturze, by co kilka sekund wpadać na posty zaczynające się od słów: „przyszła mi dzisiaj paczka z książką!”.
Natomiast my, jako naród, wcale nie czytamy tak mało. Około siedmiu procent społeczeństwa możemy uznać za „książkowych pożeraczy”, a w kontekście Europy jesteśmy mniej więcej na środku zaszczytnej drabinki. Nie czytamy tak dużo jak Szwajcarzy, ale tak mało jak Rumuni też nie. I to jest ten mały sukces, który powinien zasiewać radość w naszych biało-czerwonych sercach.
Temat ewolucji pisma – tylko w znacznie szerszym znaczeniu tych słów – poruszał już m.in. Jacek Dukaj w swoim zbiorze esejów Po piśmie*. Z jego wywodu można wywnioskować, iż pismo samo w sobie przetrwa ze względu na wiele różnych jego zastosowań komunikacyjnych, nawet jeśli książki, jakie znamy dziś, w formie papierowej, miałyby zostać kategorią eksponatów w muzeach.
Trudno z dzisiejszej perspektywy jednoznacznie orzec, czy książki będą wieczne, natomiast niewiele wskazuje, byśmy w najbliższym czasie ujrzeli jakkolwiek postrzegany upadek literatury skupiający się na zanikaniu czytelnictwa – takie zdanie mam jako, w pewnym sensie, jeden z reprezentantów tego młodego pokolenia. Z tegoż też powodu dogłębnie wierzę, że mój tok postrzegania tejże sprawy jest cenny.
Młodzież nie gardzi papierem
Trudno wskazać kogoś, kto nigdy nie usłyszał powtarzanej tezy, że „młodzież nie czyta już książek”. Niezależnie od gorliwości zwolenników tego wyznania, raczej nie jest to coś, czym powinno się szczególnie przejmować. Raczej jest to jedynie przejaw empiryczności wśród bardziej krzykliwych jednostek. Aczkolwiek łatwo odnieść wrażenie, że takie zdanie powiela zadziwiająco duże grono ludzi.
Otóż młodzi nieszczególnie się tym przejmują, ponieważ zajęci są zapoznawaniem się z różnego rodzaju czytadłami. Ich obecność w tym sektorze kultury jest na tyle zauważalna, że zagospodarowali sobie naprawdę dużą część rynku. Czytelników w wieku 15-18 lat jest najwięcej – według statystyk – a żeby ujrzeć ten rzekomy fenomen na własne oczy, wcale nie trzeba ani przenosić się w czasie, ani zwiedzać całego świata. Wystarczy wybrać się na duże targi książek, np. w Poznaniu, Krakowie czy Warszawie, gdzie z łatwością na własne oczy dostrzeżemy siłę młodych ludzi. Pojawiają się tam licznie oczywiście ze względu na to, że takie wydarzenia są w dużej mierze dedykowane właśnie im, aczkolwiek kolejny raz świadczy to o ich potędze.
Warto też napomknąć o rozbiciu gatunkowym w kategoriach książek. To, co kiedyś określilibyśmy zbiorczo jako literatura młodzieżowa, teraz zyskuje nowe podgatunki, jak na przykład young adult czy new adult – taka polaryzacja również świadczy o rozrastającym się segmencie rynku. Wydawcy odpowiadają na zapotrzebowanie, a w tym przypadku ludzie młodzi zaczęli dawać sygnały o potrzebie stworzenia nowych kategorii, które bardziej będą odpowiadać ich gustom czytelniczym.
Elitaryzacja czytania książek
Śmiało można rzec, iż jako społeczeństwo odchodzimy od przeświadczenia, że czytanie książek jest dla ludzi mądrych i jest przejawem wysokiej inteligencji. Teraz bardziej patrzy się na nie jako rozrywkę, odskocznię od pędzącego i przebodźcowanego świata, czy sposób na wyrażenie zamiłowania do kultury. Nie widzimy tego także jako nerdowskie godło – młodzież w ten sposób obcująca z kulturą nie jest postrzegana jako kujony. Czytanie staje się po prostu modne i dobrze odbierane przez ogół, a w najgorszym przypadku zbywane jest wzruszeniem ramion, zamiast być piętnowane.
Postrzeganie czytania jako czegoś dla lepszych nigdy dobrze nie służyło literaturze, bo i jaki to miałoby mieć cel, inny niż łechtanie swojego ego i zniechęcenie osób chcących wejść w ten świat? Takie same walory edukacyjne mogą mieć książki, jak i wykłady (mówione czy nagrywane), filmy albo gry komputerowe. W końcu media są wyłącznie pośrednikiem i forma przekazu nie ma znaczenia. Znaczenie natomiast ma, jak z danego źródła się korzysta. Odbiorca także nadaje wartość. Ten sam przedmiot w różnych rękach może zmieniać swoją rangę z perspektywy użytkującego, od ratującego życie po zupełnie bezużyteczny, choć obiekt sam w sobie nie ulega nawet najdrobniejszej zmianie. Zmienia się wyłącznie jego użytek.
Dlaczego więc utarło się, że właśnie słowa na papierze są wykwintne? Zapewne takie przeświadczenie wywodzi się z czasów, kiedy za cenę książki można było kupić małą wioskę wraz z ludnością i ich posiadanie dosłownie było pewnym wyznacznikiem statusu społecznego, wyraźnie świadcząc o majętności. Tylko że te czasy minęły. Książek mamy więcej, nie tylko pod względem samych tytułów, ale także nakładów, a ich ceny niewyobrażalnie wręcz spadły i są dostępne w zasadzie dla każdego. Tylko ile „dużo” równa się faktycznie dużo?
Książki masowym przekazem informacji
Każda osoba śledząca rynek literacki prędzej czy później zda sobie sprawę, że pomimo najszczerszych chęci, człowiek nie jest w stanie zapoznać się ze wszystkimi dostępnymi pozycjami. Wąskie grono najbardziej zagorzałych pożeraczy książek może osiągnie próg jednego procenta w skali roku. Tylko w 2024 na polskim rynku pojawiło się 33 957 nowych książek – średnio co około piętnaście minut ukazuje się nowy tytuł.
Tekstów literackich wydaje się coraz więcej. Jasne, część z tych pozycji to wydania naukowe finansowane przez najróżniejsze instytucje, państwowe i nie tylko, jednak najpopularniejszymi czytanymi gatunkami pozostają sensacja, kryminał, obyczaje i romanse – a w końcu literatura popularna kierowana jest do mas, więc spokojnie można założyć, że te pozycje stanowią najbogatszą część rynku zbytu. A należy pamiętać, że wydawnictwa, choć bez wątpienia podążają za jakimiś wyższymi celami, w wielu przypadkach bowiem założyciele są ogromnymi pasjonatami, pozostają firmami, których wręcz obowiązkiem jest zarabianie pieniędzy. Bez tego firma upadnie, a ludzie stracą pracę. Skoro wydaje się tyle pozycji popularnych, ergo nastawionych w dużej części na sprzedaż, rynek musi mieć się wcale nie tak źle.
Półżartem można też dodać o powtarzanym w mediach społecznościowych w ostatnim czasie przeświadczeniu, iż przecież czytanie i kolekcjonowanie książek są dwoma oddzielnymi hobby (a kupka wstydu rośnie), jednak pokazuje to również, że choć ponad siedem książek rocznie czyta zaledwie/aż siedem procent polskiego społeczeństwa, tak ci bardziej oddani czytelnicy potrafią pochłaniać od kilkudziesięciu do ponad stu książek w skali roku.
Temat mediów społecznościowych w odniesieniu do tekstów literackich to jeszcze zupełnie inna historia. W porównaniu do najbardziej popularnych tematów, w tym właśnie filmów, seriali i gier komputerowych, rynek książkowy ma się znacznie gorzej – lecz w ostatnim czasie rośnie w siłę. Platformy takie jak TikTok czy Instagram zdominowane są przez młodzież, a tam temat literatury jest poruszany bardzo często. Terminy takie jak booktoker czy bookstagramer nie są niczym dziwnym, a znalazły swoje miejsce w języku potocznym i używa się ich na porządku dziennym. Tylko czekać na moment, w którym będzie to postrzegane jako zawód.
Chyba jesteśmy bezpieczni
Bardzo łatwo zatracić się w myśli, że ludzie zgubią pociąg do czytania książek w dobie rozwiniętej elektroniki. Może dobrze by było przyjąć narrację, że czytanie jest modą, która z jednej strony dopiero się kreuje, ale z drugiej może doświadczać wzlotów i upadków popularności, a także z czasem wracać – jak np. spodnie „dzwony”.
Już teraz w zasadzie czytanie książek jest w pełni opcjonalne, a mimo to nieustannie mnóstwo osób decyduje się na taką rozrywkę. W jednym roku statystyki wyglądają lepiej, w drugim gorzej, lecz już mówi się o ustabilizowaniu, że czterech na dziesięciu Polaków czyta. I z pewnymi zawahaniami myślę, że przez jeszcze długi czas tak pozostanie. Bo czytanie nie jest przymusem ani statusem elitarności jednostki – jest przede wszystkim formą spędzania wolnego czasu, którą wiele osób wciąż wybiera, aby choć na chwilę uciec od niebieskiego światła ekranów, którymi karmione są nasze oczy całymi dniami.
* J. Dukaj, Po piśmie II. Wyzwolenie z pisma, [w:] Po piśmie, pod red. A. Kasperek, Kraków 2019, s. 221.
