

Łukasz Maciejewski
Panie Profesorze, mam już teatr
Paweł Gabor
Cykl moich felietonów dla „Pro Libris” nazwałem „Ultima Thule”. Określenie to, użyte po raz pierwszy przez Wergiliusza i oznaczające mityczną krainę położoną na północy i wyznaczającą kraniec świata, stało się synonimem końca świata. Żyjemy trochę w takiej rzeczywistości. Co gorsze, przyzwyczajamy się do tego, a może już się przyzwyczailiśmy. Problemy globalne sprzed paru czy parunastu lat wydają się dzisiaj igraszką. Zamykając kolejny rok, wydaje się, że nie może być już gorzej, a jest gorzej, coraz gorzej.
W pierwszej z moich opowieści chciałbym uciec jednak od tematów uniwersalnych, żeby opowiedzieć o tragedii zupełnie indywidualnej, o odejściu jednego człowieka, młodego aktora, Pawła Gabora, pracującego do niedawna w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Chcę pisać o Pawle nie z perspektywy krytyka teatralnego, nie kolegi z pracy, lecz jego profesora, wykładowcy. A to szczególny rodzaj więzi.
W Szkole Filmowej w Łodzi od dwunastu lat prowadzę zajęcia na Wydziale Aktorskim. To specyficzny rodzaj kontaktu z wchodzącymi do zawodu artystami. Nie usiłuję nauczać, pouczać, na pewno nie daję aktorskich uwag, to nie jest moja specjalizacja. Na trwających przez cztery semestry zajęciach staram się natomiast – poprzez kontakt z praktykami, rozmowy o praktycznej stronie zawodu – dawać młodym aktorom wskazówki przydatne na trudne lata po skończeniu studiów.
Z Pawłem Gaborem spotykałem się na zajęciach aż przez trzy lata. Powtarzał rok, bynajmniej nie ze względu na wyniki w nauce. Ciężko zachorował, a rekonwalescencja okazała się na tyle uciążliwa, że uniemożliwiła mu kontynuowanie studiów, był jednak ambitny i zdeterminowany, wciąż zmagając się z konsekwencjami tak zwanego „long covid” dokończył studia, wspaniale zagrał w dyplomie, sumiennie pisał prace. Wyróżniał się. Wśród indywidualistów, bo tylko tacy młodzi ludzie wybierają ten kierunek, wciąż się wyróżniał. Kontrastowy. Z jednej strony, nieśmiały i wycofany, z drugiej – zawsze na pierwszym planie, ironiczny. Stałym elementem naszych spotkań były wizyty gości, najczęściej znakomitych aktorów, na zajęcia z rokiem Pawła przyjeżdżali między innymi Kuba Gierszał, Tomasz Schuchardt, ale i Jan Holoubek. Paweł na tych zajęciach był dociekliwy, zawadiacki. Tak jakby chciał uzyskać odpowiedzi na pozornie naiwne, a tak naprawdę podstawowe pytania dotyczące szarej zawodowej strefy, kłopotów i zwątpień. Nie wstydził się trudnych pytań, nie peszył. To była druga strona jego osobowości, uwidaczniająca się także w pracach pisemnych.
Studentom pokazuję filmy, najczęściej klasykę, ale nie chcę, żeby pisali recenzje, zawsze ważny jest temat, z którym muszą się zmierzyć. Wypracowania Pawła zapamiętałem szczególnie, wcale nie dlatego, że tak świetnie były napisane. Nie, językowo nie były napisane po mistrzowsko, ale były prowokacyjne, jadowite, operowały językową dezynwolturą. Ogromnie mi się to podobało.
*
Sentencjonalne stwierdzenie: „odszedł zbyt wcześnie” w przypadku Pawła jest czystym tragizmem. I dla bliskich, i dla przyjaciół.
Jego pierwsze role zagrane w Lubuskim Teatrze (Sancho Pansa w Przygodach Don Kichota, w spektaklu dla dzieci Jestem Ziarnkiem Maku na scenie Teatru Lalek, a wreszcie Grabiec w Balladynie w reżyserii Roberta Czechowskiego), spektakle dyplomowe (myślę przede wszystkim o neurotycznym Andrzeju w Trzech siostrach Czechowa w reżyserii Franciszka Szumińskiego), pierwsze role filmowe (film Idź pod prąd, serial Komisarz Alex) pozwalały mieć nadzieję, że Paweł odnajdzie swoje miejsce w zawodzie. I że będzie to droga pełna satysfakcji, dobrej, solidnej i uczciwej pracy. Przez lata, przez dekady.
On również to czuł. W prywatnych wiadomościach (nie straciliśmy kontaktu po studiach) pisał do mnie, że jest zadowolony z pracy w Zielonej Górze, wszystko się stabilizuje, niepokoje mijają, w końcu może powiedzieć o sobie: Aktor. W lutym zeszłego roku napisał do mnie: „Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wszystko zaczyna się bardzo dobrze układać. Panie profesorze, mam już teatr”.
Tak, miał już teatr, był ciekawym aktorem, a z latami byłby na pewno coraz bardziej interesujący. Był także człowiekiem. Wrażliwym, niepewnym siebie, albo zbyt wiele od siebie wymagającym, i tego człowieka w Pawle Gaborze żal mi najbardziej. Żałuję, że nie zobaczę go więcej – ani na scenie, ani w życiu, nie usłyszę od niego zaskakujących pytań, nie wiedząc do końca, co naprawdę ma na myśli. Że z chłopca, młodego mężczyzny, nie wyrośnie ciekawy człowiek, bogaty wewnętrznie, błyskotliwy i wartościowy.
Po śmierci Pawła kilka osób wysłało do mnie wiadomości na Messengerze, to byli jego przyjaciele z czasów licealnych, z ostatnich lat. Zainspirowani moim postem na Facebooku, chcieli podzielić się ze mną własnym smutkiem. Dowiedziałem się, że pisał
wiersze i piosenki. Nie wiedziałam, za czym tęsknił, jakie miał plany.
Większość tajemnic Paweł zabrał na zawsze ze sobą. I to jest zawsze największa tragedia.