Pamiętnik wierszem
Cezary Gawryś, Niepisane, Graf Media, Zielona Góra 2025, 64 s.
Niepisane Cezarego Gawrysia jest rodzajem osobistego memuaru, utkanego z serii wielorakich reminiscencji życiowych. Mimo iż w przeważającej mierze noszą piętno pozornej błahości, zwykłych zdarzeń, koncentrują się – w tej akurat wypowiedzi – wokół emocjonalnej esencji jednostkowego trwania – miłości, mówiąc możliwie krótko. Uczucie to otrzymuje rozmaite oblicza na kanwie snutych refleksji, raz to cud odrębnej chwili, słowo lub słowa, tęsknota, radość i radość z… radości innych, niepokój, ból (fizyczny, wewnętrzny), strach, żal i świadomość straty miłości. Dorzućmy do tego pokrewne potrzeby – szczęście i poczucie spełnienia. Natomiast sens tytułu zbioru niweluje jego zawartość, zarazem akcentując rangę podejmowanego tematu, rzecz jasna, dla podmiotu snującego swoją opowieść, co zresztą także odzwierciedla typową sytuację pamiętnikarza, gdyż ten na ogół utrwala własne spostrzeżenia, kiedy to wreszcie bagaż doświadczeń, upływ lat stanowi istotny impuls, by uchronić od zapomnienia choćby namiastkę bezpowrotnie minionego wczoraj. W ten sposób dochodzi do rozliczenia ze światem. Jeden tekst opatrzony wszak został wymowną informacją – „1962-2022” (O szczęściu <palimpsest>) – i choć jest klarowna, budzi wątpliwości co do istoty rzeczy. Wszelako niewolniczego schematyzmu chronologicznej rekonstrukcji w tym tomie nie odnajdziemy (może jedynie ślady, widoczne choćby w klamrze tomu), zastąpi go bowiem przemyślany dobór nieomal powszednich fenomenów, uporządkowanych w ciąg opisów, zaklętych w logice kompozycyjnej zamysłu książki. I z dochowaniem wierności ważnego kryterium – bo to tylko (zapewne) to, co wcześniej Niepisane.
Niepisane nie znaczy zarazem nieznane, sugeruje raczej „palimpsest” meandrów podniebnej wędrówki zarchiwizowany wreszcie w piśmie. Na taki trop naprowadza już inicjalny wiersz O szczęściu (palimpsest), w którym „brudny śnieg na butach” okazuje się szczęściem. Aczkolwiek nie ta oryginalna definicja wysuwa się tu na pierwszy plan, lecz jej mało ekscytująca geneza i krótkie „dzieje” w odbiorze czytelniczym, oddane z poczuciem humoru i sporą dozą autoironii. Dodać warto, że problematyka ta poprzez wieki zaowocowała licznymi wypowiedziami różnej natury i trudno przeoczyć ewidentną analogię z opracowaniem monograficznym w tej materii Władysława Tatarkiewicza – oczywisty i zaznaczony już na wstępie dowód erudycji C. Gawrysia, jak wspominała Mirosława Szott, uwypuklając inne aluzyjne nawiązania, przy czym uczoność ta przejawia się w sposób naturalny i bez jakiegokolwiek zadęcia. O szczęściu wyznacza ton kolejnym utworom, czyli temu, co dawniej Niepisane, aczkolwiek może jest inaczej (?). Przecież gdyby (nie tylko eksperymentalnie) skondensować wszystko do minimum, uwzględniwszy wyłącznie newralgiczne punkty całości (początek i absolutny koniec, ponieważ te „łączą się”, jak czytamy w Archetypie ze snu), pojawia się oto inny klucz (oparty na grze słownej i z odwołaniem do popularnego frazeologizmu), otwierający podwoje tomu – „»szczęście« »już?« (Nasłuchiwanie) »niepisane«”. Taki tok rozumowania uzasadnia fraza, odnosząca się do nieco
bardziej wąsko pojmowanych okoliczności, ale wybrzmiewa jakże symptomatycznie (a pomijamy jej skrajnie uniwersalny charakter): „spełnienie/ nikomu/ niepisane” (Niepisane).
Prawdopodobnie dopiero co zgłoszona propozycja interpretacyjna wypada nazbyt drastycznie, niemniej znajduje uzasadnienie w wielu kontekstach. „Plączesz nogi/ Wiążesz mi ręce/ Prowadzisz w ślepą uliczkę/ Stawiasz pod ścianą” (Boże mój) – ileż zarzutów? Ale wobec kogo? Wolno jedynie przypuszczać. „W środku nocy budzi mnie/ cisza dzwoniąca na alarm” – to świadomość dramatycznego losu uchodźców w oddali skorelowana z bliskim pomiaukiwaniem schorowanego kota (Nic nie mogę pomóc). „Życie jest ciemnością” – wrażenie i przeczucie siedmiolatka podczas prymitywnej przeprawy przez San, przypieczętowane potem wieloletnią autopsją (Mętna rzeka). „Być ojcem to dać wolność synowi/ być synem to zabić ojca” – druzgocąca konstatacja o konsekwencjach biologicznego bytu i zwłaszcza relacjach wewnątrzrodzinnych (Archetyp ze snu). „Kiedy jesteś na samym dnie/ […] umieram/ z twoim imieniem na ustach” – niewymowny, rozdzierający
ojcowski żal (*** zabiegasz o uznanie). Ze starości „chwieję się idąc po ulicy” (O wronie spacerującej po trawniku). „Czy to naprawdę ty”? – pytanie zdumionego ojca w reakcji na przesłaną fotografię syna (W zimie, w słońcu). „Wielkimi krokami/ szło ku gorszemu” – słuszne podejrzenie o zaistniałej tragedii na podstawie nieodebranego połączenia telefonicznego przez rozmówczynię (W szczelinie). „Zanim nadejdzie ten dzień/ jeszcze wiele bezsennych nocy/ bliskich osób poza zasięgiem/ pytań bez odpowiedzi […]// zanim to przyjdzie” – w oczekiwaniu
na kres (Zanim). „Zasnąć raz/ i już się nie obudzić” – na zawsze skończyć z katorgą bezsenności snem wiecznym (Wariacje w bezsenną noc). „Powracam do lekcji dzieciństwa/ uczę się kaligrafować/ czułość” – spóźniona ocena wartości zdobytej dawniej wiedzy o tym, co naprawdę się liczy (Lekcja kaligrafii). „Zostały tylko brudne plamy na spłowiałym tynku/ ślady po gwoździach/ i czarne dziury/ w pamięci” – nieposkromiona siła zapomnienia (Dzień odejścia). „Myślałem że cokolwiek rozumiem/ no i wszystko na nic” – gorzkie rozczarowanie (Przed metą). „Trzeba iść i strzelać” – myśl o położeniu poborowych i cywilach, których reżyserzy współczesnego świata skazują na uczestnictwo w wojnie (Pod ścianą). „Moje wnętrze to/ jedna wielka/ szrama” – przeświadczenie o własnym pokiereszowanym „ja” (Moje wnętrze). „Nie wiem nic” – przejaw zdziwienia, że śmierć wciąż nie nadchodzi (Idąc). „Po drodze tak wiele/ przeoczyłem” – wyrzuty sumienia (To jedno). „Zbliża się nieuchronnie/ nic i nikt cię nie obroni” – śmierć (Nasłuchiwanie). Byłoby pewno tego więcej…, wszelako „dziś przypominam to sobie po latach” (Jeden z nas). Chyba, dodajmy z rozpędem domysłu, między innymi „to”.
W takiej właśnie perspektywie jawi się rozrachunek z przeszłością – dojrzały, prywatny, smutny, jednak zapewne wcześniej głęboko przeczuwany, potem coraz wyraźniej odczuwany i ostatecznie również przeżywany do wnętrza trzewi. Równocześnie wreszcie w tym kształcie już spisany. Pretekstem dla tych wynurzeń są epizody codzienne i z uwagi na ich trywialność nieomal niezauważalne. To drobiazgi, zmieszczone w ascetycznie odtworzonych scenkach – modlitewne może zwątpienie, podróż, spacer, fotografia na ekranie smartfonu, nieodebrane połączenie telefoniczne, wizyty w muzeum, w domu umierającego, w hospicjum, namysł nad kocim niebem, przejazd autobusem w towarzystwie dwu dzierlatek itp. Łańcuch tych kalejdoskopowych migawek stanowi zasadnicze tło, na którym wyraźniej i donioślej mogą zaistnieć formułowane wnioski – stanowcze, dramatyczne, bolesne. Ostateczne. Błahy detal, kontrastując, eksponuje niebłahą myśl. Rzecz urasta do podstawowego wyznacznika strategii literackiej C. Gawrysia.
Przerywając ten teoretyczny wtręt warto zauważyć, iż pesymistyczną wymowę większości Niepisanego bądź Niepisanych (to też zagadka, a tkwi nie tylko w gramatycznej łamigłówce) dyskontują sformułowania, pozwalające jednak dostrzec światełko w tunelu. Buńczuczne cokolwiek wyznanie – „nic sobie z ciebie/ śmierci/ nie robię/ myślę o tych którzy dopiero/ wyruszają w drogę” (Czytając Aglę) – daje szansę przyszłym pokoleniom. I nasuwa się skojarzenie z wyśpiewanymi w 1967 roku przez Louisa Armstronga fragmentami piosenki pt. What a wonderful world. Patronem innego, dającego nadzieję podejścia jest Cyprian Kamil Norwid: „z ciemnej czeluści losu/ jedynym wyjściem/ dobroć i poezja” (Lustro). Kolejny werdykt, z nieco kontrowersyjnym zabarwieniem i dezynwolturą właściwą karykaturze, również zawiera nutę osobliwego optymizmu (miłosiernego poniekąd i na wyrost, bo wynikłego z przyjętej optyki): „jestem dziwnie spokojny/ o zbawienie/ ich obu” (Ewangelia według św. Mateusza), tj. o łaskę dla skandalizującego intelektualisty Piera Pasoliniego, którego w 1975 roku miał zamordować niepełnoletni „biedny chłopak”, Giuseppe Pelosi. I ten ostatni „wierszowo” został uwolniony od winy. Za tym karkołomnym bądź co bądź i skrajnym orzeczeniem stoi zdeterminowany religią światopogląd. Usprawiedliwia bowiem przestępstwo w imię „poprawności” płciowej, z zachowaniem w pamięci dokonania ofiary, mianowicie arcydzieło filmowe – Ewangelię według [św.] Mateusza (oryg. Il Vangelo secondo Matteo) – wyreżyserowane przez homoseksualistę. Zbawienie w końcu to przywilej Boga. I taką naturę, pełną dylematów etycznych i jednostronnych rozstrzygnięć, odsłania (wprawdzie z rzadka) Niepisane.
To aspekt kształtowania gruntu dla osobistej wiwisekcji, samookreślenia i wyznaczenia własnego miejsca w świecie. Formacyjna stabilizacja prowadzi do ujęć wyjątkowo zwięzłych, zwieńczonych puentą – raz zaskakujących lakonicznością i trafnością, innym razem – zaskakujących tokiem rozumowania i konkluzją. Właściwie każdy utwór zamyka tego rodzaju finał. Nie bez wątpliwości wypada zarejestrować tę opinię w obliczu deklaracji „nie dzielę ludzi na/ wierzących i niewierzących/ musiałbym samego siebie/ podzielić/ przez zero” (*** nie dzielę ludzi na), a wiadomo przecież, że taka operacja jest matematycznie i logicznie błędna, stąd też płynie atrakcyjność jałowego, aczkolwiek – paradoksalnie – zrozumiałego podsumowania, bazującego na postulowanej i koniecznej powściągliwości w związku z ferowaniem opinii w odniesieniu do religijnej „odpowiedniości” innych. Zero ponadto cieszy się jeszcze kolejnymi konotacjami językowymi, co może prowadzić do dalszych skomplikowań w odbiorze tego tekstu, jednak tryb przypuszczający czasownika osłabia możliwą wymowę utworu i tego wielkości ilorazu nie poznajemy. Słowem, to inny wymiar „szram”, jakie zauważyła M. Szott (Ciepło zimno), a dokładniej – źródła blizn w zderzeniu z rzeczywistością. „Moje wnętrze to/ jedna wielka/ szrama” (Moje wnętrze) i oto dosadniej wybrzmiewa pytanie, „czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?” (Mt 7, 3). Pominąwszy zupełnie wcześniejszą dygresję, należy odnotować, iż tekstom C. Gawrysia deficytu puenty nie sposób zarzucić, pojawia się, a jakże, choćby w utworze Idąc: „byle dotrwać do świtu/ i nie paść na twarz/ przed czasem”. Oto ważny, wciąż obecny, instrument metody literackiej autora, stosowany niemalże rutynowo.
Język kompletu enuncjacji prosty, dążący do zwięzłości, zrozumiały, mimo że wzrok czytającego prawie w ogóle nie natrafia na znaki przestankowe, pominąwszy oczywiście wyjątkowe w tych okolicznościach ekscesy z kropką, przecinkiem, wykrzyknikiem. Wydatnie służą tej taktyce odpowiednie wyróżnienia graficzne – niby strof bądź strofek lub wersów i wersecików. Czasem w wierszu zagnieździ się rekwizyt, zwyczajny, jak np. pościel, a świeży zapach poszew przywołuje wspomnienie domu rodzinnego z dzieciństwa. Jej zmiana zmęczyła, co także znalazło swoje miejsce w tekście pt. Zasypiając w świeżej pościeli. W innym miejscu, gdzieś na ulicy, przejście utrudnia „kamień filozoficzny”, dlatego też „stawiam krok za krokiem/ ostrożnie”, by się nie potknąć o tę przeszkodę (Idąc), by uniknąć eliksiru życia, by nie stać się nieśmiertelnym „przed czasem”. Gdzieś zamajaczy trzepak na jakimś blokowisku, to w jego pobliżu samobójczą śmiercią zakończył swój żywot „pan Chudy” (Widok z tarasu). Są narty w dwu konfrontacyjnych odsłonach – najpierw te współczesne z profesjonalnym kombinezonem mężczyzny wtopionego w „śnieżną pustynię” fotografii i te rachityczne, improwizowane „deski” sprzed dekad, spontanicznie, pomysłowo mocowane „do filcowych butów” (W zimie, w słońcu). Jedynie właściciel i beneficjent tego sprzętu wypada neutralnie – wnioski poety zaś sięgają krańcowych biegunów uczuć zgnębionego i cokolwiek zdezorientowanego ojca.
Trafiają się, warto odnotować, udane i ciekawe sformułowania: „cytat z niemego filmu”, co wszelako można obecnie rozumieć szerzej, nowocześniej, a nie wyłącznie literalnie (Porozmawiaj z nią); „zmieniały się jak w filmie/ klatki obcych twarzy” (Dziwne zdarzenie na Dworcu Centralnym); podlotki „z namaszczeniem/ przeglądają się/ same w sobie” (Ciepło zimno); „przez całe życie przytulałem się do liter/ i do ukochanych osób” (Lekcje kaligrafii). To jedynie wybór. Niektóre passusy nabrzmiewają dodatkowymi kontekstami poprzez przywołanie nazwisk: Pedro Almodóvar, David Lynch, wspomniany już Pier Pasolini – to filmowcy, są też reprezentanci świata nauki, wśród nich m.in. Martin Heidegger, Edmund Husserl, Leszek Kołakowski, Krzysztof Pomian, Edyta Stein, Maria i Stefan Swieżawscy czy „ksiądz T.”, a „domyślamy się, o kim mowa” – pisze M. Szott (Ciepło zimno). Ponadto jest i „M.” – obiekt westchnień piętnastolatka („miała głos chrapliwy kiedy się śmiała”) oraz „nauczycielka”, a także „Piotr H.”. Osobno trzeba wymienić jeszcze „wielkich poetów”, a właściwie ich kariery literackie pozbawione noblowskich szlifów: Zbigniew Herbert, Jarosław Iwaszkiewicz, Tadeusz Różewicz – z jednej strony, z drugiej zaś ten zapomniany i zupełnie nieznany – „Wiktor Chorodczinski/ rozstrzelany w gułagu w roku 1937/ zostały po nim tylko trzy wiersze” (Niewydarzeni poeci). W galerii tej nie zabrakło Wisławy Szymborskiej, wskutek autocenzury bodaj „połowa” jej wierszy lądowała w koszu na śmieci (Jak poznać dobrego poetę). Inaczej jeszcze – poczet znakomitości, a wśród nich autor – świadek zdarzeń, niekiedy ich uczestnik w różnych rolach (to nie argumentum ad auctoritatem).
Z feerii zawirowań znaczeniowych wyłania się zarys jakiejś topografii, przefiltrowanej intencjonalną, bo chyba nie przypadkową, selekcją autora. Oto bowiem małe wierszowane fabuły „dzieją się” w miejscach konkretnych – nowojorskim Metropolitan Museum of Art, Pewli Małej, Rudniku, nad Sanem, ale też w nieco mniej rozpoznawalnej scenerii – w „zadymionych kawiarniach”, na uczelni, w mieście albo w sypialni lub i w wyimaginowanym kocim niebie, nadto gdzieś pod „wysokim drzewem” w zaświatach. Poza ostatnim wypisem, wszystkie inne przykłady przydają czynionym rozrachunkom waloru realizmu, włączywszy w ten zamysł także incydentalnie wpleciony w jedną z obserwacji leksem z niższego rejestru mowy – „zajebisty”, a jest oczywistą repetą odtworzonego w telegraficznym skrócie dialogu, zasłyszanego niezbyt dawno w autobusie. Dotyczy ten epitet Paryża, tak ponoć stolica Francji funkcjonuje w wyobrażeniu nastolatek, a nie ma powodu, aby w tej kwestii nie wierzyć C. Gawrysiowi. Za sprawą owej przelotnej „przygody” w środku transportu publicznego, za sprawą mimowolnego świadectwa rozmowy do tomu trafił kolejny materialny przejaw dzisiejszej ikonosfery, precyzyjniej – mody, a mianowicie „fioletowe tipsy” (Ciepło zimno). Dlaczego? I kto to mówi? Mówi przecież nie ten, który może o sobie wyznać „I am sixteen” years old – powiedzmy nieco enigmatycznie, zachęcając może w ten sposób do lektury tych wierszy – lecz ten, który w istocie wcale nie dopiero wczoraj przekroczył sześćdziesiątkę (Stan wolności), co jeszcze bardziej urealnia zaprezentowany obraz (ułamkowego) procesu rozrachunku, często zestawianego i konfrontowanego ze współczesnością.
Ostatni już akapit. To teksty, które mogą przejść bez echa, ale nie muszą. Świadczą w końcu o nas, o wspólnym losie, mimo iż z różnym nastawieniem, losie prawie zawsze jednakowym, niemniej odmienionym zaledwie jakimś niuansem, hojnym łutem szczęścia lub przesadnie sporą dawką pecha. Siłą Niepisanego (ewentualnie Niepisanych) jest jego (ich) szczerość, aczkolwiek zanurzona w subiektywnym szkicu przedstawianego świata, a to kolejna właściwość pamiętników i niezbywalna cecha autentycznych wypowiedzi literackich. I bronią się te wypowiedzi, pomimo braku umiejętności lub prędzej woli, by „zrezygnować z jednego słabego wiersza”, zwłaszcza że „dotykam nim boleśnie/ twojej rany” (Jak poznać dobrego poetę), bo „errare humanum est” – a to dodatkowa przesłanka, dowodząca prawdziwości, za wszelką cenę, serii tych prywatnych wyznań. Takie mniej więcej jest lub są już spisane Niepisane.
Radosław Sztyber
